Gorszej nocy od tej nie pamiętam. Chociaż nie,
rozwód rodziców czy moje rozstanie z Kornelem mogło by się z nią równać.
Zasnęłam dopiero gdzieś nad ranem, a moja kochana mama zrobiła mi wczesną
pobudkę. Cóż, nie wiedziała co się wczoraj stało, a ja nie zamierzałam jej o
tym mówić. Sama najchętniej wymazałabym wczorajszy dzień z pamięci. No może z
wyjątkiem rozmowy z Adrianem.
Matka wparowała do mojego pokoju szczęśliwa jak
skowronek.
- Skarbie, wstawaj mamy taki piękny dzień.
Uchyliłam jedno oko. Taaa. Tylko dlaczego za oknem
leje tak mocno, że jest dosłownie szaro. Faktycznie, cudowny poranek.
- Jeszcze pięć minut – zajęczałam. Najchętniej to
bym w ogóle nie wychodziła z łóżka. Jedyną motywacją była rozmowa z Hubertem,
bo nie zamierzałam o0dpuścić przyjacielowi. Musiałam dowiedzieć się o czym
rozmawiał z Zuzą tamtego wieczora.
Matka z uradowaną miną przysiadłą na skraju łóżka,
bawiąc się swoim wisiorkiem.
- Oliwko, mam do Ciebie pewną sprawę… właściwie
prośbę…
Usiadłam, patrząc na matkę z ciekawością. Wyglądała
na lekko speszoną, co było dziwne. To ja zwykle byłam zawstydzona, kiedy
pytałam ją o różne trudne rzeczy. A teraz role jakby się zamieniły.
- Tak? – rzuciłam zachęcająco. Matka uśmiechnęła
się lekko.
- Bo widzisz zaprosiłam na kolację Andrzeja…
- WOW! To super! – ucieszyłam się. Chociaż matce
się powodzi w tym nowym związku.
- Tak, tylko widzisz… Jakby ci to powiedzieć…
- Zaprosiłaś go na kolację z opcją ze śniadaniem,
tak? – zaśmiałam się, widząc jak matka się rumieni. Ona pokiwała lekko głową.
- Spoko, nie będę wam przeszkadzać – powiedziałam
od razu. Niech mają wolną chatę, a co. – I tak mam parę spraw do załatwienia i
najwyżej przekimam się u Huberta – o ile się zgodzi. Bo po naszej ostatniej
rozmowie to niewiadomo.
Matka nadal się uśmiechała, ale jej oczy patrzyły
na mnie badawczo.
- U Huberta? – powtórzyła jakby zdziwiona –
Myślałam, że spędzisz wieczór z Paulem…
Na dźwięk tego imienia dosłownie zerwałam się z
łóżka i zanim matka zdążyła cokolwiek powiedzieć, złapałam swoje rzeczy i
zabarykadowałam się w łazience. Nie powinnam tak reagować, ale to znów zabolało.
Chciałabym spędzić z nim wieczór, powiedzieć mu o wszystkim, razem z nim
jeszcze raz przeanalizować moją wiedzę na temat przyczyn śmierci Zuzy. Ale on
spędza wieczór z kimś innym. I muszę się z tym pogodzić.
Matka zastukała w drzwi łazienki informując mnie o
śniadaniu. Nie uśmiechał mi się wspólny posiłek z rodzicielką. Wiedziałam, że
będzie mnie wypytywać co się stało. Ale z drugiej strony wiecznie od tej
rozmowy nie będę uciekać.
Cicho wyszłam z łazienki i udałam się do kuchni.
Matka siedziała przy stole sącząc kawę. Klapnęłam naprzeciw niej i złapałam
jedną z kanapek, chcąc jak najszybciej się czymś zapchać. Ale matka mnie
uprzedziła.
- Pokłóciliście się?
I co mam jej powiedzieć? Nie mogę jej naściemniać.
Muszę być szczera. Przecież obie nienawidzimy kłamstwa. Tylko jak jej to
powiedzieć.
Od udzielenia tej przykrej odpowiedzi wybawił mnie
dźwięk telefonu. Szybko doskoczyłam do komórki, która leżała na korytarzu i od wczorajszego
poranka ładowała się. Widząc kto się do mnie dobija lekko się zdziwiłam, bo
gdzieś podświadomie miałam nadzieję, że to skruszony Lotman.
- Cześć Kornel – powitałam go, widząc, że matka
stoi w drzwiach do kuchni. Ona też myślała, że to Lotman. Paranoja.
Kornel zaczął nawijać jak szalony. Jeśli myślałam,
że koszmar wczorajszego dnia się skończył to byłam zwyczajnie naiwna i głupia.
Jeden telefon od Kornela sprawił, że wściekłość jaka ogarnęła mnie kilkanaście
godzin temu teraz wróciła, tyle, że w zwiększonej dawce.
Po wysłuchaniu Kornela i obrzuceniu go paroma
nieprzyjemnymi epitetami miałam ochotę kogoś udusić. I matka chyba musiała
poznać, że coś mnie wkurzyło.
- Oliwia co się stało?
- Pogadamy później – rzuciłam tylko łapiąc swoją
kurtkę i wciągając buty – Gdzie są kluczyki do samochodu? – spytałam jeszcze bo
w tym roztargnieniu jakoś nie mogłam sobie przypomnieć gdzie je zostawiłam.
- Na Boga, dziecko gdzie ty chcesz jechać w takim
stanie? – w głosie matki brzmiało prawdziwe przerażenie. Cholera, nie mam czasu
jej teraz wszystkiego tłumaczyć.
- Jadę do Lotmana – oznajmiłam krótko, ale to jej
nie uspokoiło. Przeciwnie, zrobiła jeszcze bardziej przestraszoną minę –
Wyjaśnię ci wszystko jak wrócę.
- O nie, jadę z tobą – zadecydowała, a ja wiedziałam,
że nie ma sensu z nią dyskutować. W sumie to nawet dobrze, bo jak mi puszczą
nerwy, to przynajmniej powstrzyma mnie od uduszenia Amerykanina.
- Uspokój się i powiedz mi co się stało.
Zacisnęłam ręce w pięści i zaczęłam mówić.
- Ten rozwód Lotmana to jedna wielka ściema! –
wyrzuciłam z siebie, chyba trochę za głośno, bo matka się skrzywiła.
- Jak to ściema?
- Normalnie! Ten palant wcale nie zamierza się
rozwodzić!
Matka zaparkowała auto pod jakimś sklepem i
spojrzała na mnie poważnie.
- Wyjaśnij mi to, bo nic nie rozumiem.
Ja też niewiele rozumiałam. Kiedy zgodziłam się
pomóc Lotmanowi przy tym jego rozwodzie byłam przekonana, że zależy mu aby to
wyszło sprawnie i bezproblemowo. Specjalnie skontaktowałam się z Kornelem, mimo
że nie było to dla mnie łatwe. On miał zająć się wszystkim tam na miejscu. Żona
Lotmana miała nie robić żadnych trudności i wszystko miało być przeprowadzone
tak, żeby Lotman nie musiał specjalnie lecieć do Stanów.
I ja głupia myślałam, że tak właśnie będzie. Po
śmierci Zuzy kompletnie o całej sprawie zapomniałam. To Lotman miał mnie
informować o postępach. A on milczał. I co się okazało? Jego żona przyjechała
do Polski, a Kornel raczył mnie poinformować, że specjalnie marnuję jego czas i
pieniądze, bo ten mój rozwodnik nie raczy nawet odpisać na jego pismo, które
jest niezbędne do dalszego przeprowadzenia rozprawy. Dodatkowo nie płaci mu tak
jak się umówiliśmy, a adwokat żony Lotmana poinformował go, że żadnej zgody na
rozwód nie będzie i że podobno Lotman o tym wie.
Kiedy skończyłam opowiadać matka miała nie za
wesołą minę.
- Powinnaś porozmawiać z Paulem – powiedziała
cicho.
- Jasne – zaśmiałam się histerycznie – Najlepiej z
nim i jego żoną. Do cholery, on mnie oszukał! – wrzasnęłam i jak głupia
zaczęłam płakać. Matka nic nie mówiąc przytuliła mnie mocno.
Pochlipałam parę minut, a matka cierpliwie czekała
aż się uspokoję. A potem zadała najbardziej bolesne pytanie, jakie mogła zadać:
- Zależy ci na nim?
Oczywiście, że mi zależy. Tylko, że teraz to bez
znaczenia. On ma żonę i nie zanosi się na to, że ta sytuacja w najbliższym
czasie ulegnie zmianie. No i oszukał mnie. A tego nie potrafiłam wybaczyć.
Matka spojrzała na mnie współczująco, a potem
odpaliła samochód i zawróciła. Dobrze. Nie chcę go widzieć. Już nigdy więcej
nie chcę go widzieć.
Lotman dzwonił do mnie, ale ignorowałam jego
telefony. Muszę spróbować żyć tak jak żyłam wcześniej, kiedy go nie znałam.
Pomagałam matce przygotować tą jej romantyczną
kolację. Nie powiem, trochę było mi przykro, że mnie i Lotmana taka kolacja nie
czeka, ale zaciskałam zęby i uśmiechałam się, jakby nic się nie stało. Matka
idealnie wyczuwała mój nastrój i słowem nie wspomniała o Lotmanie. Głównie
rozmawiałyśmy o Andrzeju, o którym przecież tak mało wiedziałam. A już niedługo
mógł zostać moim ojczymem.
- Wiesz… chyba powinnaś o czymś wiedzieć… - zaczęła
niepewnie matka, a ja spojrzałam na nią przerywając układanie sztućców.
- Bierzecie ślub? – spytałam, a matka zachichotała.
- Nie… Chodzi o to, że Andrzej ma syna.
No proszę. Czyli Andrzejek też ma zagmatwane życie.
- To znaczy, że jest po rozwodzie? – spytałam,
czując jak niewidzialny kolec wbija mi się w serce.
- No tak.
Ależ my to mamy szczęście. Przyciągamy do siebie
rozwodników. To jakaś patologia. Choć w moim przypadku patologia jest większa
bo ja chciałam związać się z niedoszłym rozwodnikiem.
- W takim razie musimy zorganizować jakiś obiad
zapoznawczy, czy coś – powiedziałam, a matka uśmiechnęła się szeroko.
- Też o tym pomyślałam.
- To ustalcie z Andrzejem jakiś dogodny termin a ja
się dostosuję – odłożyłam ostatni widelec i spojrzałam na zegarek. Andrzej
powinien przyjść za jakieś półgodziny – To ja już się będę zbierać, a wy bawcie
się dobrze.
- A może jednak zostaniesz? Andrzej na pewno
zrozumie…
- Nie będę wam przeszkadzać – przerwałam jej. Nie
będę psuć im romantycznego wieczoru – Pójdę do Opery, a potem przenocuję u
Huberta. Nie martw się.
- Coś podać? – jakiś młody barman popatrzył na mnie
z uśmiechem.
- Wodę z cytryną – odpowiedziałam jednocześnie
zastanawiając się gdzie wywiało Huberta – A gdzie jest Hubert? – spytałam,
kiedy tamten postawił przede mną szklankę.
- Hubert? A, chodzi o poprzedniego barmana? Nie
wiem, jestem tutaj na zastępstwie.
Na zastępstwie? To jest co najmniej dziwne.
- To znaczy, że Hubert wziął wolne?
Tamten tylko wzruszył ramionami. Cholera, to
wszystko jest coraz bardziej podejrzane.
Wczoraj Hubert wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że
się czegoś boi. Dzisiaj znika. Zapłaciłam
za wodę i odeszłam od baru. Tutaj nikt mi nic nie powie.
Postanowiłam poszukać Huberta. Coś musiało się
stać, bo Hubert nie wziął by wolnego bez powodu. Opera była jego drugim domem.
Szybko wyciągnęłam telefon z torebki i zamówiłam
taksówkę. Po wczorajszych perypetiach przez jakiś czas na pewno nie będę sama
chodzić po mieście.
***
Musiałam się odstresować po dzisiejszym egzaminie z zaskoczenia, więc dodaję kolejny rozdział. W sumie nic specjalnego.
Szkoda, że nasi chłopcy nie grają w ten weekend, bo widać, że potrzebują grania, a i ja z chęcią bym na nich popatrzyła, by poprawić sobie humor po sesji. I nadal nie mogę przywyknąć do braku niektórych zawodników w reprezentacjach. Gdzie się podziało Kółeczko Fitness?!;)
Nie wiem co więcej napisać, więc przesyłam buziaki ze słonecznej stolicy:)