9 lipca 2013

9. To jakiś Amerykanin, Andrzej mówi, że go zna

 
Stałam pod drzwiami do mieszkania Huberta jak głupek. Naiwnie miałam nadzieję, że jednak otworzy. Po dziesięciu minutach dałam sobie spokój. Huberta nie było w mieszkaniu.
   Miałam już odchodzić, kiedy usłyszałam jak za moimi plecami, ktoś otwiera drzwi. Jakaś starsza pani chyba wybierała się na spacer ze swoim pupilem. Odważna kobieta, jak bym się tak nie wypuściła, zwłaszcza, że teraz po Rzeszowie krążą psychole.
   - Przepraszam bardzo – zwróciłam się do niej, a ona spojrzała na mnie z uśmiechem – Czy nie widziała pani dzisiaj Huberta?
   Ona nie przestawała się uśmiechać i zmierzyła mnie od góry do dołu.
   - Widziałam dzisiaj rano – odpowiedziała. Miała taki śmieszny skrzeczący głos – Przyszli do niego jacyś koledzy, a potem razem wyszli.
   No ładnie, wszystko jest coraz bardziej podejrzane. I jak na złość okazuje się, że zupełnie nic w tej sprawie nie wiem.
   Spojrzałam na staruszkę, bo po cichu liczyłam, że coś mi jeszcze powie i ta faktycznie chyba miała mi jeszcze coś do przekazania.
   - A panienka jest znajomą Huberta?
   - Przyjaciółką – powiedziałam szybko.
   - Oliwia?
   Pokiwałam, zdziwiona skąd ta pani zna moje imię. Ona najpierw poprawiła beret, który miała na głowie i dopiero wtedy spojrzała na mnie.
   - Jaki jest ulubiony instrument Huberta? – spytała znienacka, czym kompletnie mnie powaliła. No może nie tak kompletnie, bo jeszcze byłam w stanie odpowiedzieć.
   - Akordeon – powiedziałam szybko. Hubert krył się z tą pasją, ale wiedziałam, że jest zakochany w dźwięku tego instrumentu. Tylko dlaczego pyta mnie o to jego sąsiadka?
   - Dobrze, musiałam cię sprawdzić – wyjaśniła mi, a potem zaczęła grzebać w torebce – Hubert prosił, żebym ci to przekazała – podała mi zaklejoną kopertę. Na wierzchu było tylko moje imię zapisane hubertowym charakterem pisma.
   - No to do widzenia – powiedziała jeszcze starsza pani i z zadziwiającą jak na jej wiek szybkością zeszła po schodach, a za nią na smyczy jej pupil. A ja zostałam sama z kopertą i jeszcze większą ilością pytań.
   Byłam strasznie ciekawa co takiego Hubert mi napisał, ale musiałam znaleźć jakieś dogodne i ustronne miejsce by to przeczytać. Mój dom odpadał, bo trwała tam teraz romantyczna kolacja matki i Andrzejka. U Huberta zamknięte na cztery spusty. Jak bym miała numer albo adres tego Adriana z klubu to może poszłabym do niego. A tak… Zostaje mi Opera. Może spotkam tam Adiego, a on zgodzi się mnie przenocować? W każdym razie lepszych pomysłów brak.
   Zbiegając ze schodów poczułam wibracje w torebce. Spojrzałam zaskoczona na wyświetlacz. Dzwoniła matka co było trochę dziwne bo właśnie powinna słuchać słodkich komplementów prawionych przez Andrzejka. A może randka się nie udała?
   - Tak mamo? – rzuciłam do słuchawki wychodząc z bloku Huberta.
   - Kochanie przyszedł do ciebie jakiś pan, mówi, że ma pilną sprawę.
   Aż zatrzymałam się na środku chodnika. Jakiś pan do mnie?
   - Ale przedstawił się czy coś?
   - To jakiś Amerykanin, Andrzej mówi, że go zna.
   O nie. Tylko nie to. Wiem jakiego Amerykanina zna Andrzej. Jeżeli matka i Andrzejek wymyślili sobie, że pogodzą mnie i Lotmana to ich trud pójdzie na marne. Dla mnie to zamknięty rozdział. A przynajmniej staram się go zamknąć.
   - Mamo daj spokój, przecież wiesz, że nie chcę gadać z Lotmanem.
   - Ale to nie jest Paul kochanie. To ktoś inny.
   Jakiś inny Amerykanin? Zaraz, może to Adrian. Ale skąd miałby mój adres?
   - A czego on chce?
   - Porozmawiać z tobą. Mówi, że to coś ważnego.
   - No dobra… Powiedz mu, żeby przyjechał do Opery – jak facetowi tak zależy na rozmowie ze mną to niech się pofatyguje. Matka coś tam jeszcze pomruczała do słuchawki i rozłączyła się. Ja za to zadzwoniłam po taksówkę, a kiedy czekałam to usilnie zastanawiałam się co za pilną sprawę ma do mnie Adrian.
 W Operze już się trochę przerzedziło, więc nie miałam problemu ze znalezieniem wolnego stolika. Brak Huberta za barem był dziwnym zjawiskiem i trudno mi było przywyknąć do tego widoku. Musiałam aż przesiąść się, tak by być tyłem do baru i nie patrzeć na zastępcę Majewskiego. W oczekiwaniu na Adriana zajęła się listem, który mój przyjaciel zostawił u sąsiadki. Powoli otworzyłam kopertę. Wiadomość była krótka i irytująca.
   Oliwka, daj sobie spokój z tym śledztwem. Niczego się nie dowiesz, a możesz wpakować się w wielkie gówno. Zuza za mocno zaangażowała się w to wszystko. Ja też i dlatego muszę wyjechać. Nie szukaj mnie i nie szukaj przyczyń śmierci Zuzy. I jeszcze jedno: uważaj na tego Amerykanina, a najlepiej zerwij z nim wszelki kontakt.
  Bądź ostrożna.
  Hubert
   Wkurzyła mnie treść tego listu. Co on sobie wyobraża? Chyba nie jest na tyle naiwny, żeby sądzić, że po tym co nawpisywał przestanę szukać prawdy. Tym bardziej muszę się dowiedzieć w co wpakowała się Zuza. I co dzieje się w Operze, bo to jak na razie główny punkt zaczepienia. Tylko, że czegokolwiek mogłam się tu dowiedzieć tylko od Huberta. Inni nic mi nie powiedzą.
   I co to za uwaga, żebym zerwała kontakt z Lotmanem? A co on ma do tego? Co ten Hubert sobie ubzdurał? To nieważne, kontakt z Lotmanem i tak został zerwany.
   Siedziałam przy tym stoliku i tarmosiłam list od Majewskiego, kiedy podszedł do mnie jakiś facet. Miał śmieszną brodę, która strasznie postarzała jego twarz i ubrany był w jasne jeansy i biały, obcisły T-shirt, który idealnie układał się na jego wysportowanym ciele. Całość wyglądała trochę komicznie.
   - Olivia? – spytał, a ja pierwsze co wyczułam to jego amerykański akcent. Kiwnęłam głową, a on bez pytania przysiadł się do mnie.
   - Musimy porozmawiać – oznajmił mi, oczywiście po angielsku, ale do tego już się zdążyłam przyzwyczaić. Tylko, że teraz nie wiedziałam ani kim jest ten facet, ani o czym chce ze mną rozmawiać. Poza tym, to Adriana się tu spodziewałam. Skrzyżowałam ręce i  czekałam co powie.
   - Jestem Russell, przyjaciel Paula – przedstawił się, a ja przewróciłam oczami. No ładnie. Moja kochana mamusia i jej Andrzejek wysłali do mnie przyjaciela Lotmana, bo sądzili, że on przekona mnie bym się pogodziła z tym oszustem. Nic z tego.
   - Nie będę z tobą rozmawiać o Lotmanie – oznajmiłam mu zdecydowanie. Co oni sobie wszyscy wyobrażają?
   Russell pokręcił głową.
   - Wysłuchasz co mam ci do powiedzenia, a potem rób sobie co chcesz.
   A on co taki agresywny. Dobra, mogę go wysłuchać, byle szybko.
   - Paul jest moim przyjacielem, nie raz mi pomógł, dlatego teraz ja pomogę jemu – powiedział robiąc krótki wstęp, a potem wystrzelił jak z armaty - Nie wiem jak mogłaś zachować się tak perfidnie i podrywać żonatego mężczyznę, nie wiem jakich spodziewałaś się korzyści! Jeśli chodziło ci tylko o pieniądze to wiedz, że Paul tak naprawdę ma ich niewiele, bo większą część swoich dochodów przeznacza na pomoc rodzinie, a jakby wziął rozwód to musiał by jeszcze podzielić się pieniędzmi z żoną. Tylko, że on wcale nie chce się rozwodzić, a ty zachowałaś się podle organizując mu ten niby rozwód. To było okropne, ale wiedz, że z twojego planu nici. Paul się nie rozwiedzie bo jest szczęśliwy ze swoja żoną, a ty trzymaj się od niego z daleka!
   Po takim przemówieniu przez krótką chwilę nie wiedziałam jak się nazywam. To co wygadywał ten facet brzmiało trak niewiarygodnie, że początkowo myślałam, że to głupi żart. Ale jego poważna mina mówiła wszystko. Poczułam jak zalewa mnie fala wściekłości.
   - Że co? – spytałam podnosząc się z krzesła i zacisnęłam dłonie w pięści – Że zorganizowałam Lotmanowi niby rozwód?! Że zależy mi na jego pieniądzach?!
   - A nie? – facet też wstał a ja miałam wrażenie, że jeszcze chwila i go uderzę.
   - Kto ci tak powiedział? Lotman?
   - Wiem i już. Radzę ci, znajdź sobie innego frajera…
   Nie wytrzymałam. Czerwony ślad na jego policzku nie dał mi takiej satysfakcji, jakie bym oczekiwała. Złość stała się jeszcze większa. Złapałam swoją torebkę i kurtkę, po czym zostawiałam Amerykanina z okropnym grymasem na twarzy. Już nawet nie dzwoniłam po taksówkę. Tej nocy to te świry powinny mnie unikać a nie ja ich. Czas powiedzieć Lotmanowi prosto w twarz jakim podłym jest oszustem.
 Pod blokiem Lotmana znalazłam się nadzwyczaj szybko. Nie spotkałam po drodze tych dwóch świrów, co było szczęśliwym trafem, ale dla nich. Ja byłam gotowa rozszarpać. Wpadałam do środka i niechcący potrąciłam jakiego małolata w drzwiach. Dzieciak popatrzył na mnie jak na karalucha i zaczął wyklinać pod nosem, ale wystarczyło jedno moje spojrzenie, by zwyczajnie zwiał. Z dłońmi zaciśniętymi w pięści stanęłam przed drzwiami do mieszkania Lotmana. Nie bawiłam się w dzwonienie. Ze złością walnęłam dwa razy pięścią.
   Czekałam chyba z pięć minut, aż ktoś mi otworzy. Ręce bolały mnie od tego ciągłego atakowania drzwi. Ale w końcu usłyszałam szczęk zamka i pojawiła się twarz. Tyle, że to nie była twarz skruszonego Paula, którą chciałabym zobaczyć, ale twarz kobiety. Jego żony.
   - Gdzie jest Lotman? – spytałam bez zbędnych powitań. Żona Lotmana zmierzyła mnie od stóp do głów, a ja czułam jakby mnie prześwietlali rentgenem.
   - Paula nie ma – odpowiedziała po chwili. Zmrużyłam oczy ze złości.
   - Zaczekam na niego – powiedziałam i zdecydowanie wepchnęłam się do mieszkania, zanim ta zdążyła zareagować. Od razu poszłam do salonu i usiadałam na kanapie.
   - Paul wróci późno.
   O nie złotko, nie ze mną te numery. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz.
   - Poczekam.
   Teraz to ona zmrużyła oczy, tak że zrobiła jej się śmieszna bruzda na czole. Wyglądała co najmniej komicznie.
   Zignorowałam jej wzrok i złapałam za ciastko leżące na stoliku. Moje ulubione. Kiedyś Paul kupował je specjalnie dla mnie… Ze złości aż coś mocno ścisnęło mi żołądek i musiałam odłożyć niedojedzone ciastko.
   Żona Lotmana usiadła naprzeciwko mnie i patrzyła z niemym wyrzutem.
   - Mogę chociaż wiedzieć kim pani jest?
   No tak, nie przedstawiłam się. A Lotman pewnie jej nic o mnie nie powiedział. Bo i po co, przecież nie byłam dla niego nikim ważnym.
   - Moje nazwisko nic ci nie powie – odpowiedziałam, ale Lotmanowa nadal patrzyła na mnie wyczekująco. Wkurzał mnie ten jej wzrok, więc zerwałam się z kanapy i zaczęłam spacerować po pokoju.
   - Gdzie jest Lotman? – spytałam w końcu, bo to czekanie zaczynało mnie irytować. Jego żona westchnęła krótko zanim odpowiedziała.
   - Wyszedł gdzieś z kolegami.
   Wiele mi to nie powiedziało.
   - I nie wiesz gdzie?
   Pokręciła przecząco głową. Nie wytrzymałam.
   - Nie powiedział swojej kochanej żoneczce dokąd wychodzi? I żoneczka została sama w domku – kpiłam z niej tak prosto w twarz. Ale tak mnie irytowała ta cała sytuacja, że nie panowałam nad sobą.
    - O co ci chodzi…
    - Mi? O nic kochaniutka. Powiem ci tylko jedno, twój mąż jest podłym oszustem! – krzyknęłam i odwróciłam się, by jak najszybciej opuścić to głupie mieszkanie, gdzie tyle razy odnajdywałam schronienie po tym jak straciłam Zuzę. Bolało mnie wszystko, serce i dusza. Chciałam zapomnieć o Lotmanie raz na zawsze.
   Niestety. W drzwiach do salonu stał Paul.
 
***
Uff, udało się, po wielu próbach zmagania się z blogspotem. I mi się udało i chłopakom się udało. Co prawda nie zabrakło atkaków serca, mini wylewów itp., ale najważniejsze, że nadal jest szansa. Tylko kto będzie łapał latające butelki jak nie będzie Ola?
Na piątek i sobotę trzeba będzie przygotować ziółka na uspokojenie. A rozdział ze specjalną dedykacją, a właściwie dedykacjami:
Po piwersze Kadziu, mój nowy guru jeśli chodzi o sztukę reprterską
No i po drugie oczywiście Matt za piękny na ten świat.
Kadziu dziękuję!;)