28 maja 2013

7. „Czy w sprawie Zuzy coś się ruszyło, czy będziecie czekać aż sprawca sam się do was zgłosi?”

Złość dosłownie pulsowała mi w żyłach. Nigdy wcześniej nie byłam tak wściekła. I to wściekła na siebie. Bo znów dałam się omamić facetowi, któremu tak naprawdę na mnie nie zależało. Chociaż… Ostatni dni były okropne, ale dzięki Lotmanowi jakoś je przeżyłam. Bez niego byłoby gorzej. To on podtrzymywał mnie na duchu po stracie Zuzy. Dzwonił, odwiedzał, ocierał moje łzy. Po prostu przy mnie był, kiedy go potrzebowałam.
   Szybko przetarłam oczy, bo cisnęły mi się do nich łzy. Nie będę przez niego płakać. Nie będę marnować czasu na użalanie się nad sobą i tym jak bardzo czuję się oszukana. Sama jestem sobie winna. To jednak trzeba puścić w niepamięć. Teraz muszę odnaleźć mordercę Zuzy. Muszę.
   Mijałam właśnie niezbyt przyjemne miejsce. Była to ślepa ulica, na której końcu stał ogromny ceglany mur. Chciałam jak najszybciej minąć to miejsce, bo nawet za dnia przechodząc tutaj miałam ciarki na plecach. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, bo na końcu ulicy ktoś zaśmiał się przerażająco. Od razu poznałam ten śmiech.
   Szybko cofnęłam się za jakiś śmietnik, żeby mnie nie zauważyli. Z przyśpieszonym oddechem i bijącym sercem ostrożnie wyjrzałam zza niego by ocenić szanse swej ucieczki. To co zobaczyłam nie było miłe.
   Tych dwóch naćpanych gości stało na końcu tej ulicy. Nie byli sami. Znaleźli sobie nową ofiarę, bo jeden z nich trzymał w mocnym uścisku przerażoną dziewczynę. Przełknęłam głośno ślinę.
   Musiałam coś zrobić, ale każde wyjście wydawało mi się złe. Wokół nie było żywego ducha, więc nie miałam kogo prosić o pomoc. Jak na złość nie miałam przy sobie komórki, która rozładowała mi się rano i zostawiałam ją w domu. Znalezienie pomocy zajęłoby zbyt wiele czasu. A co mogłam zrobić w pojedynkę? Z drugiej strony nie mogłam ratować własnego tyłka i zostawić jej na pastwę tych debili. Adrenalina znów zaczęła krążyć w moich żyłach.
   Śmiech, ten przerażający śmiech znów wypełnił całą przestrzeń. Tym razem przy akompaniamencie cichego krzyku tej biedaczki. Teraz był czas na działanie.
   Bez żadnego konkretnego planu, ale za to ze mieszanką złości i chęci zemsty, która mnie wypełniała, wyskoczyłam zza tego pojemnika z bojowym okrzykiem. To ich zaskoczyło. Podbiegłam najpierw do tego, który stał bliżej i wymierzyłam mu cios pięścią prosto w nos. Czując jakby coś mi pękło w ręce, odwróciłam się w stronę dziewczyny i tego drugiego świra. Nadal ją trzymał, ale ona chyba zwietrzyła swoją szansę, bo zaczęła się szarpać, a ja podbiegłam, żeby jej pomóc. Zaczęłam okładać kolesia pięściami i torebką, więc ten aby osłonić się przed moimi ciosami puścił dziewczynę. Wrzasnęłam tylko: „WIEJ!!!” i tamta rzuciła się do ucieczki, a ja za nią. Biegnąc słyszałam jak ci kolesie dość szybko się pozbierali i gonią nas. Wiedziałam, że jeżeli nie znajdziemy szybko jakiejś kryjówki te świry nas dopadną.
   Wtedy na skraju ulicy z piskiem opon zatrzymał się samochód i drzwi od strony pasażera otworzyły się na oścież. Bez zbędnych ceregieli kazałam tej nieznajomej pakować się na tył, a sama zajęłam miejsce obok kierowcy. Szybko zamknęłyśmy drzwi i auto z dużym przyśpieszeniem odjechało.
   - Nic ci nie jest? – spytałam, odwracając się do nieznajomej. Pokręciła głową, a jej oczy pełne były jednocześnie przerażenia i ulgi.
   - Możesz zawieść nas na komisariat? – zwróciłam się tym razem do kierującego autem Paula. Kiwną głową i dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo trzęsą mu się ręce. Nie spytałam skąd się wziął na tej ulicy, tylko w duchu dziękowałam, że się tam pojawił. Przez całą drogę na komisariat milczeliśmy. 
   A kiedy dotarliśmy już na miejsce kazałam wysiąść tej dziewczynie i obie opuściłyśmy auto Paula bez słowa. Szybko weszłyśmy do budynku i kolejny raz dzisiejszego dnia miałam szczęście. Kostecki akurat wychodził ze swojego gabinetu.
   Od razu rzuciłam się do niego z nakazem natychmiastowego wysłania radiowozu na tą nieszczęsną ulicę. Marne były szanse, że ci dwaj psychole nadal tam są, ale trzeba było próbować. Kosteckiemu chyba cisnęło się na usta milion pytań, ale widząc moje rozgorączkowanie i przerażoną minę tej drugiej dziewczyny kazał nam wejść do gabinetu. Sam zajął się wydawaniem poleceń innym funkcjonariuszom.
   Gabinet Kosteckiego znałam już dość dobrze więc bez skrępowania zajęłam jedno z krzeseł, drugie wskazując tej nieznajomej dziewczynie. Przysiadła na nim lekko speszona.
   - Na pewno nic ci nie jest? – spytałam, a ona pokręciła głową. – Jak masz na imię?
   - Weronika – odpowiedziała. Głos jej drżał. Mój na szczęście już się uspokoił.
   Nie minęła minuta i Kostecki już był w swoim gabinecie. Obrzucił nas badawczym spojrzeniem, a potem zasiadł za biurkiem.
   - Słucham – powiedział tylko. Spojrzałam zachęcająco na Weronikę, ustępując jej pierwszeństwa. Niech dziewczyna wszystko z siebie wyrzuci. Będzie jej lepiej.
   Więc Weronika ze spuszczonymi oczami i cały czas drżącym głosem opowiadała jak to wracała do domu i ci kolesie ją zaczepili. Chciała im uciec, ale jeden z nich złapał ją i zaciągnął w ten ślepy zaułek. Okropnie się tego słuchało, zwłaszcza, że samemu przeżyło się coś podobnego.
   Weronika powiedziała jeszcze o moim pojawieniu się i ucieczce. Kostecki podziękował jej i podał kubek z wodą. Przyszła kolej na mnie.
   - Miałam dzisiaj niebywałe szczęście spotkać tych typków dwa raz – zaczęłam swoją opowieść. Kostecki splótł palce, kładąc dłoń na biurko, jakby się modlił. Jego oczy patrzyły na mnie badawczo.
   Opowiedziałam mu praktycznie wszystko, pomijając tylko to, co zastałam w mieszkaniu Lotmana. Na szczęście nie wypytywał o to.
   Kiedy skończyłam nie miał za wesołej miny.
   - Ale jest jeszcze coś o co chciałam zapytać – dodałam szybko, bo widziałam, że zamierza prawić mi morały, a przecież to była moja szansa by coś z niego wyciągnąć – Czy w sprawie Zuzy coś się ruszyło, czy będziecie czekać aż sprawca sam się do was zgłosi?
   Oczy mu się zwęziły. Wiedziałam, że to go zdenerwuje, ale chciałam go sprowokować.
   - Czy może Pani chwilę poczekać na korytarzu? – zwrócił się do Weroniki, a ta posłusznie opuściła jego siedzibę. Zostaliśmy sami. Czekałam na wybuch.
   Kostecki zerwał się ze swojego krzesła i podszedł do mnie. Pochylił się nade mną, tak, że dokładnie widziałam drobne piegi na jego nosie. Zrobiło mi się niebezpiecznie gorąco.
   - Przysięgnij, że przestaniesz zajmować się tą sprawą.
   To nawet nie była prośba. On tego zażądał. Zaśmiałam się ponuro.
   - Nie przestanę zajmować się tą sprawą dopóki sprawca nie zostanie złapany – powiedziałam twardo, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Odsunął się trochę patrząc na mnie błagalnie. Hubert też tak na mnie dzisiaj patrzył.
   - To nie jest zabawa – rzucił. Takie argumenty mnie nie przekonują. On chyba nie rozumie jakie to wszystko ma dla mnie znaczenie. Nie zaprzestanę swojego śledztwa.
   Podniosłam się z krzesła z zamiarem wyjścia. Złapał mnie za łokieć.
   - Proszę cię…
   Wyrwałam się z jego uścisku i wyszłam na korytarz. Siedząca w poczekalni Weronika poderwała się z krzesła. Dałam jej znak, że wychodzimy.
   Na zewnątrz czekał na nas Lotman. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc chciałam go zignorować i zadzwonić po taksówkę. Wracanie na piechotę do domu w ogóle mi się nie uśmiechało. Ale to on zaproponował, że nas odwiezie. Zgodziłam się, bo byłam potwornie zmęczona i marzyłam już tylko o tym, by znaleźć się w domu.
   - Dokąd cię odwieźć? – spytałam Weronikę, kiedy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie. Podała mi adres, a ja przekazałam go Lotmanowi. Kiwnął głową co chyba miało oznaczać, że wie gdzie to jest.
   Droga jakoś dziwnie mi się dłużyła. I strasznie rozstrajała mnie bliskość Lotmana. Ciekawe ile czasu tak mnie okłamywał…
   Zostawiliśmy Weronikę pod jej domem, a ona na pożegnanie obsypała nas dużą ilością słowa Dziękuję i zaproszeniem na herbatę. Wydaje się  być miłą dziewczyną. Kto wie, może kiedyś skorzystam z jej zaproszenia…
   Droga pod mój dom też przebiegała w ciszy. Irytowało mnie to, bo po cichu liczyłam, że Lotman może zacznie się tłumaczyć. A tu nic.
   Kiedy już zaparkował pod moja posesją, rzuciłam w jego kierunku krótkie podziękowanie i szybko wyszłam z samochodu. Wyszedł za mną.
   - Oliwia, zaczekaj…
   Zatrzymałam się przy furtce, jednak nie odwróciłam się w jego stronę.
   - Bałem się o ciebie…
   - Daj spokój – przerwałam mu ze złością – Wracaj lepiej to tej swojej… tej…
   - To moja żona – powiedział cicho, a ja zacisnęłam usta. Nie musiał tego mówić, przecież widziałam ją na zdjęciach – Ale to nie jest tak jak myślisz – dodał szybko, ale ja już nie miałam ochoty go słuchać. Szybko weszłam na podwórko, zamykając mu furtkę przed nosem. Wpadałam do domu, gdzie panowała idealna cisza. Matka musiała już położyć się spać, przekonana, że jestem pod opieką Paula.
   W swoim pokoju padałam na łóżko. Nie miałam już nawet siły na prysznic. Za dużo było wrażeń jak na jeden dzień. Zapaliłam lampkę i jakoś nie mogłam się zmusić, bo zgasić ją, gdy kładłam się spać. Trochę się bałam.
   Najgorsze było jednak nie to, że dwa razy trafiłam na jakiś świrów, którzy nie mieli wobec mnie przyjaznych zamiarów, ani to że Hubert boi się czegoś, w co prawdopodobnie zamieszana była Zuza i przez to zginęła. Najgorsze było to, że zapędziłam się w uczuciach w stosunku do żonatego faceta, co już z definicji nie może przynieść nic dobrego. Bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: potrzebowałam zaledwie kilkudziesięciu dni by  Paul Lotman stał się dla mnie kimś ważnym, odkładając na bok fakt, że jest on formalnie związany z inną kobietą.
 
***
Takie tam. Szału nie ma.
Savaniego też nie ma, ale dobry skład Sovii nie jest zły. Ale co tam, jest Dick Kooy, ja i Irek cieszymy się bardzo.
W sobotę FF i musimy tak kombinować, żeby obejrzeć ten mecz, a ja przy okazji muszę jeszcze kiedyś nauczyć się na poniedziałkowy i wtorkowy egzamin i nie mam pojęcia, kiedy to zrobię.
Do zobaczenia w domu. I mam nadzieję, że się podobało.

14 maja 2013

6. „Błagam cię, nie plącz się w to…”

  Miesiąc po pogrzebie Zuzy śledztwo stało w miejscu. Dominik zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widział, nikt o nim nie słyszał. Zaczynała mnie wkurzać ta bezsilność policji. Mogliby ruszyć tyłki i coś zrobić. Ja swój ruszyłam i po piątkowych zajęciach udałam do Opery. Nie miałam wielkich nadziei, że się tam czegoś dowiem, ale postanowiłam spróbować.
   Hubert jak zawsze stoi za barem, więc od razu tam podbijam. Krótko się z nim witam, a on podaje mi ulubionego drinka.
   - Możemy porozmawiać? – pytam, sącząc alkohol. Hubert porusza się jakoś tak niespokojnie, ale po chwili kiwa głową.
   - Poczekaj, muszę na chwilę iść na zaplecze i zaraz pogadamy.
   Kiedy Majewski znika zaczynam rozglądać się po Operze. Nie ma dużego ruchu. Przy jednym ze stolików zauważam grupkę mężczyzn. Jeden z nich wydaje mi się znajomy. Zabieram swojego drinka i ruszam w tamtym kierunku.
   - Mogę się przysiąść? – pytam po angielsku. Mężczyźni, mimo, że śmieją się dość głośno zwracają na mnie uwagę. A najważniejsze zwraca ten jeden. Nie mylę się. To Adrian, mój wybawca z tamtej pamiętnej nocy siedzi razem z kolegami nad kuflem piwa.
   - O, cześć! – wita mnie radośnie. Jego koledzy zaczynają bezczelnie mnie oceniać. Trudno, jakoś to wytrzymam – Jasne, siadaj – dodaje, więc zajmuję miejsce obok niego. A ci jego koledzy zaczynają pogwizdywać. No ładnie.
   - Adi, może przedstawisz nam swoją uroczą koleżankę? – pyta jeden z nich, z niby niewinną miną, ale jego oczy złośliwie się śmieją.
   - To Oliwia, poznaliśmy się jakiś czas temu w tym klubie.
   Jego koledzy znów zaczynają gwizdać, ale ich ignoruję. Adrian też był tego dnia w klubie. Każda osoba, która mogła coś wiedzieć, była teraz na wagę złota. Mimo, że szanse, aby akurat on coś wiedział były nikłe. Postanawiam spróbować.
   - Mogę cię o coś spytać? – staram się ignorować ten rechot jego kolegów, ale jest cholernie irytujący. Do tego jeden z nich wyrywa się, że jak chce zapytać, czy Adi ma żonę, to niestety musi mnie zmartwi, ale ma. Kurczę, jakbym sama na to nie wpadła.
   Adrian też zaśmiewając się kiwa głową zachęcając mnie do pytania, a ja wyjmuję z torebki zdjęcie Zuzy. Właściwie niewiele się spodziewam po rozmowie z Adrianem, ale łapię się każdego tropu.
   - Czy tego dnia kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, widziałeś tu w klubie tą dziewczynę? – pytam, podsuwając mu zdjęcie. Bierze je i przygląda się uważnie. Spodziewam się, że zaprzeczy, powie, że było za dużo ludzi, ale ku mojemu zaskoczeniu kiwa głową.
   - Widziałem ją, ale nie w klubie tylko na zewnątrz.
   - Była sama? – dopytuję od razu, wiercąc się niecierpliwie na krześle.
   - Nie – Adrian marszczy czoło – Była z jakimś chłopakiem.
   - I co robili?
   - Chyba się kłócili – odpowiada, a ja wstrzymuję oddech – Zresztą nie wiem, bo nie znam polskiego. Ale ta dziewczyna wyglądała na wściekłą.
   - A jak wyglądał ten chłopak? – to co mówił Adrian daje mi pewien obraz sytuacji. Zuza pokłóciła się o coś z Dominikiem, ten się wkurzył, a potem to już wiadomo.
   - No.... To chyba był ten barman… No ten co dzisiaj jest…
   Patrzę na niego totalnie zaskoczona. Hubert kłócił się z Zuzą? I nic mi nie powiedział?  Nie to niemożliwe, Adrian pewnie nie pamięta dokładnie, przecież minęło już trochę czasu….
   - Jesteś całkowicie pewny?
   - Jestem – potwierdza – Stali tuż przy wejściu, a ja wyszedłem na chwilę, żeby zadzwonić. Dokładnie ich widziałem.
   Nie mam pojęcia co o tym myśleć.  Muszę to w spokoju przemyśleć i poukładać.
   - Widziałeś ich jeszcze potem?
   Kręci przecząco głową. Zabieram zdjęcie ze stolika i chowam do torebki.
   - A wiesz może, która była wtedy godzina? Tak w przybliżeniu…
   - Chyba było gdzieś tak po 22… Wiem, że to było po tym jak się spotkaliśmy – mówi zamyślony.
   - Bardzo mi pomogłeś, dziękuję – uśmiecham się lekko, chociaż wcale mi nie jest do śmiechu, a on odpowiada mi tym samym.
   - Nie ma za co.
   - To w takim razie ja już pójdę, nie będę wam przeszkadzać…
   Koledzy Adriana nie chcą o tym słyszeć. Zaczynają rzucać jakimiś świńskimi dowcipami i opowiadać durne historie. Nie na rękę jest mi ich towarzystwo, zwłaszcza, że musiałam przemyśleć informacje jakie dostałam od Adriana. W końcu pod jakimś głupim pretekstem żegnam tą „wesołą” kompanię i  czekam na pojawienie się Huberta. Majewski wraca z zaplecza. Podchodzi do mnie, ale minę ma jakąś dziwną. Jakby już się domyślał, że wiem, o tum, że ma przede mną tajemnice.
   - Słuchaj, musze cię o coś zapytać – mówię, starając się zachować spokój i naturalność. Nie mogę okazać zdenerwowania. Hubert musiał mieć swoje powody, żeby nie powiedzieć mi o swojej prawdopodobnie ostatniej rozmowie z Zuzą. Daltego muszę być delikatna, by wyciągnąć coś z niego.
   - Wiem, że tego dnia… no, rozmawiałeś z Zuzą. Powiesz mi o czym?
   Patrzy na mnie, jakby z lekkim strachem. Nie powiem, trochę mnie to dziwi mnie to.
   - Skąd o tym wiesz?
   - Wiem i już – odpowiadam mu niecierpliwie – Hubert, proszę powiedz mi czego dotyczyła ta rozmowa – patrzę na niego błagalnym wzrokiem.
   - Oliwia, proszę cię nie mieszaj się w to – szepcze, rozglądając się na boki. Hubert wyraźnie się czegoś boi. I jest to dziwne, bo Majewski należy raczej do ludzi odważnych.
   - Zuza była w coś zamieszana? – pytam od razu, a on posyła mi przerażone spojrzenie. Czyli była. Ta sprawa robi się coraz bardziej zawiła.
   - Błagam cię, nie plącz się w to… Nawet nie wiesz, co może ci grozić, jeśli zaczniesz węszyć…
   Teraz to ja posyłam mu przerażone spojrzenie. Za moimi plecami działy się rzeczy, o których Hubert boi się mówić.  A Zuza prawdopodobnie coś o tym wiedziała.
   - Powiesz mi co wiesz, czy nie? – pytam ostro.
   Hubert wygląda jak zbity pies.
   - Oliwia, nie mogę…
   - Dobrze – mówię chłodno, rzucając mu zapłatę za mojego drinka. A potem szybko opuszczam Operę.
 
Muszę to wszystko jakoś poukładać, a park wydaje mi się najbardziej odpowiednim miejscem na rozmyślania. Mimo, że jest okropnie zimno i już się ściemniło. Nogi same prowadzą mnie w miejsce, gdzie jeszcze nie tak dawno siedziałam z Paulem, a potem wszystko tak nagle się zmieniło. Starając się nie patrzeć na te okropne krzaki przysiadam na ławce. Wokół jest tak cicho, że aż uszy bolą. Jestem sama. Tylko ja i moje myśli.
   Hubert coś przede mną ukrywa. Zuza też miała tajemnice. Widać nie zasłużyłam na ich zaufanie. I na zaufanie Zuzy już nigdy nie będzie dane mi zasłużyć…
   Ze złością uderzam w drewnianą ławkę na której siedzę, a potem masuję pulsującą  z bólu dłoń. Majewski musi powiedzieć mi prawdę. Mi i policji. Chociaż Kostecki chyba już dał sobie spokój z tą sprawą. Inaczej coś by ruszyło, a tak…
   Do tej pory myślałam, że Zuza stała się ofiarą jakiego maniaka czy innego psychola, ale po dzisiejszych rewelacjach już sama nie wiem co myśleć. Hubert się czegoś boi, a Zuza była ewidentnie w coś zamieszana. Jej śmierć nie była przypadkowa. No i pozostawał jeszcze Dominik. I jego rola w tej całej zawiłej sprawie.
   Muszę to jakoś logicznie uporządkować, wiec  grzebię w torebce w poszukiwaniu długopisu i notesu, żeby zrobić jakieś rozsądne notatki. Zapisane myśli łatwiej ogarnąć. I w tym momencie nie wiadomo czemu czuję jak po plecach przebiega mi nieprzyjemny dreszcz.
   Pod wpływem wiatru zaczynają szumieć liście. A po chwili dociera do mnie odgłos kroków. Nieruchomieję, nasłuchując.
   Rozlega się przerażający śmiech. Jest to coś tak strasznego, że ma moment serce mi zamiera. Patrzę w kierunku skąd dochodzi, jednocześnie bojąc się tego co zobaczę.
   Z ciemności wyłaniają się sylwetki dwóch ludzi. A dokładniej dwóch mężczyzn.
   Moje serce ponownie zaczyna pracować, ale jego rytm był mocno przyśpieszony. W krwi zaczyna pojawiać się duża dawka adrenaliny. Siedzę na tej ławce, jakby ktoś mnie do niej przyspawał, a zesztywniałe ciało nie chce posłuchać rozumu.
   Za późno orientuję się w jak parszywym jestem położeniu. Mężczyzn jest dwóch, a ja sama. A wokół nas tylko drzewa i krzaki. W tym przepadku ich sprzymierzeńcy.
   Zrywam się z ławki i robię to tak gwałtownie, że zwracają na mnie uwagę. Zresztą są tak blisko, że musieli mnie zauważyć. Biegnę co sił, ale oni są szybsi. Przebiega ledwie parę metrów. Łapią mnie.
   - A komu to się tak śpieszy? – pyta jeden. Trzyma mnie, więc nie widzę jego twarzy. Drugi śmieje się szyderczo. Jego śmiech rozbrzmiewa po całym parku i ma wrażenie, jakby drzewa mu wtórowały. Ze strachu nie mogę poruszyć żadną częścią ciała.
   - Takie śliczne dziewczynki nie powinny same spacerować po parku o tak późnej porze, to niebezpieczne…
   - Puszczajcie mnie – wyrywa mi się, a tamci ponownie zaczynają się śmiać. Muszę coś zrobić, inaczej nie mam szans wyjść z tej sytuacji cało. W mojej głowie pojawia się obraz Zuzy. Jeżeli ja jej nie pomszczę, to nikt inny tego nie zrobi. Policja po pewnym czasie umorzy śledztwo. A ktoś musi odpowiedzieć za jej krzywdę.
   Moi oprawcy śmieją się jak opętani i przychodzi mi na myśl, że są naćpani. Normalnie nie zachowywaliby się tak. Dodatkowo przez ten śmiech uścisk staje się luźniejszy. Może to moja szansa…
   Zbieram w sobie całą odwagę i szarpię. Ku mojemu zdziwieniu robię to na tyle mocno, że koleś się przewraca. Nie mogę jednak długo cieszyć się z sukcesu, bo jest jeszcze ten drugi.
   - Ty mała suko… - syczy, zbliżając się do mnie. Jak szalona rzucam się do ucieczki.
   Moją jedyną szansą jest wydostanie się z parku. Gnam jak głupia, nie obracając się za siebie. Kiedy widzę już światła samochodów, postanawiam jednak zobaczyć jak duże jest zagrożenie. Dysząc ciężko odwracam się. Nikogo za mną nie ma. Jednak na ulgę pozwalam sobie dopiero kiedy idę już chodnikiem i mijają mnie samochody i pojedynczy przechodnie. Potwornie zmęczona i nadal mocno przerażona całą sytuacją udaję się do najbliższego bezpiecznego miejsca.
 
Pod blok Paula docieram już po pięciu minutach. Nie bawię się w żadne dzwonienie domofonem, tylko szybko wystukuję kod, który podał mi przyjaciel. Rozlega się charakterystyczny dźwięk i mocnym szarpnięciem otwieram drzwi. Idąc schodami dwa razy oddycham głęboko. Tu mi już nic nie grozi. Tu jestem bezpieczna.
   Właściwie gdyby nie Amerykanin razem z życiem Zuzy skończyłoby się moje życie. A on po prosu był. Czasem mnie irytował, czasem pocieszał. Pojawiał się z tym swoim głupim uśmieszkiem sprawiając, że na mojej twarzy też pojawiał się uśmiech. Kiedy tylko mógł zabierał na spacery albo kupował wielką torbę popcornu i odpalał jakiś film w komputerze. Nie starał się zastąpić mi Zuzy, ale choć odrobinę wypełnić pustkę jaka po niej została. Nawet nie wiem kiedy stał mi się kimś bliskim…
   Dość sprawnie pokonuję schody i napastliwie naciskam dzwonek. Drzwi jeszcze nie otwierając się do końca, a ja już zaczynam nawijać.
   - Boże, Paul, jak dobrze, że jesteś, myślałam, że już pomnie, to… - urywam, widząc Amerykanin. Jest bez koszulki i z miną jakby ducha zobaczył.
   - Mogę wejść? – pytam, choć nigdy nie musiałam o to pytać. Jego mieszkanie zawsze stało dla mnie otworem i nie raz stawało się miejscem, gdzie odnajdywałam spokój po wizycie na cmentarzu. Teraz Paul wydaje się nieco zmieszany moim pojawianiem się pod drzwiami jego mieszkania.
   - Właściwie, to… - nie kończy zdania, bo zza jego pleców dobiega inny głos. Kobiecy głos.
   Robię duże oczy, a on patrzy w podłogę. Po chwili obok niego materializuje się postać kobiety.
   Głośno wciągam powietrze, a potem bez słowa zbiegam ze schodów, ignorując jego wołanie. Po chwili znów idę rzeszowską ulicą, gdzie za każdym zakrętem może czaić się niebezpieczeństwo.   
 
***
Lepiej nie będę wypowiadać się na temat tego powyżej, bo mam wrażenie, że za każdym razem jest coraz gorzej. Nie wiem, może to przez brak ligowych rozgrywek... Już odliczam dni do Serbii.
Ziomek w Zenicie! Dumna jestem z niego, chociaż za dużo to go sobie nie pooglądam (jeśli w ogóle). O Winiarze to już nawet nie wspominam. Ale że Jarski w Gdańsku... No nie wiem.
Cały niedzielny wieczór śmiałam się z Raphaela i jego bolącego palca. A De Cecco długo będzie się śniła ta przechodząca piłka.
Trochę się rozpisałam. W każdym razie nie zwracaj uwagi na błędy, który pewnie jest masa, no i twórz to swoje dzieło.
Buziaki.
 
P.S. Witam nową czytelniczkę. Miło mi, że to opowiadanie przypadło ci do gustu. Pozdrawiam.

5 maja 2013

5. „Nie zadręczaj się już tą sprawą”


Cały świat kołysze się, a jego barwy przemykają mi przed oczami. Jakby nagle zatrzęsła się ziemia. I wszystko miało się zmienić.
   Paul trzyma mnie mocno, ratując przed upadkiem W pierwszej chwili chciałam podbiec do Zuzy, potrząsnąć nią, żeby dała jakiś znak życia. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że moja przyjaciółka, moja najlepsza przyjaciółka może… To okropne, to takie okropne.
   Amerykanin podtrzymując mnie jedną ręką, drugą wyciąga telefon i gdzieś dzwoni. A potem odciąga mnie od tych krzaków, żebym nie musiała na to patrzeć.
   - Zaraz będzie tu policja, spokojnie – szepcze uspokajająco, gładząc mnie po plecach. Nie potrafię się uspokoić. Zaczynam głośno szlochać, mocząc kurtkę Paula. On do przyjazdu policji próbuje mnie uspokoić, choć wiem, że sam jest w szoku, bo głos mu lekko drży.
   Kiedy pojawiają się mundurowi Paul wskazuje im krzaki, a mnie prowadzi na ławkę i tam pomaga usiąść. Potem podchodzi do policjanta, który stoi przy radiowozie, coś mu tłumaczy po czym wraca z kubkiem wody.
   - Napij się – prosi, ale ja jestem tak roztrzęsiona, że nie mogę utrzymać tego plastikowego naczynia w dłoni. Paul pomaga mi, jednocześnie wycierając łzy z moich policzków. Po jakiś pięciu minutach podchodzi do nas facet, którego od razu poznaję. Tańczył ze mną w klubie. To było tak niedawno. A mi wydaje się jakby to trwało wieki temu.
   Widząc mnie na jego twarzy też pojawia się zdziwienie.
   - Komisarz Przemysław Kostecki – przedstawia się – Zdaje się, że się wczoraj spotkaliśmy…
   Kiwam głową w odpowiedzi. Komisarz wzdycha ciężko.
   - Czy to pani znalazła ciało?
   Ciało… Biedne ciało mojej Zuzy. Kruche i bezbronne. A jak dowie się jej ojciec… Załamie się, miał tylko ją. Dlaczego to się musiało stać? No dlaczego?
   Nie jestem w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. Znów zanoszę się głośnym szlochem, szukając oparcia w ramionach Paula. Ten nie tylko przytula mnie, a też zaczyna tłumaczyć komisarzowi, że nie jestem teraz w stanie z nim rozmawiać. Ale policjant jest nieustępliwy. W końcu i ja dochodzę do wniosku, że im szybciej mu wszystko powiem, tym prędzej będę mogła opuścić to miejsce.
   Komisarz widząc zmianę mojego nastawienia prosi Paula, żeby zostawił nas samych. Lotman początkowo nie chce się zgodzić, więc tamten woła innego policjanta by go przesłuchał. Zostaje z Kosteckim, który przysiada na ławce.
   - Opowiedz mi wszystko – prosi delikatnie, a ja biorę się w garść i relacjonuję wydarzenia z dzisiejszego poranka. Że siedzieliśmy z Paulem na tej ławce i rozmawialiśmy, a potem ja wstałam i zobaczyłam ten błysk i podeszłam bliżej, tam leżał ten but, który od razu poznałam, a dalej w krzakach była Zuza… Moja biedna Zuza…
   - Paul zadzwonił na policję i zaraz przyjechaliście – kończę, a Kostecki patrzy na mnie uważnie.
   - I nikt tu się nie kręcił oprócz was?
   - Nikogo nie widziałam.
   - Kiedy ostatni raz widziałaś się z ofiarą?
   - Wczoraj… w klubie
   - Opowiedz mi o tym.
   Więc opowiadam jak umówiłam się z Zuzą na wyjście do klubu i jak ona w ostatniej chwili zadzwoniła, z wiadomością, że pojawi się później.
   - Czy powiedziała dlaczego się spóźni? – pyta Kostecki, notując coś zawzięcie.
   - Nie, chyba nie… - muszę się chwilę zastanowić – Powiedziała tylko, że będzie później bo coś jej wypadło. Nie pytałam co.
   Komisarz kiwa głową i dopytuje co dalej. Mówię mu, że z Zuzą spotkałam się dopiero jakąś godzinę później, kiedy ja i Paul siedzieliśmy przy stoliku.
   - Podeszła do nas, ale właściwie nic nie mówiła… No i był z nią ten chłopak.
   - Jaki chłopak? – interesuje się od razu Kostecki.
   - Nie wiem co to za jeden, pierwszy raz go widziałam. Przedstawił się tylko i oboje z Zuzą odeszli. Potem już ich nie widziałam.
   - Możesz go opisać?
   Zaczynam podawać szczegóły wyglądu Dominika, zdając sobie sprawę, że przecież Kostecki też był w tym klubie, więc może go widział. Ale ten tylko kręci głową. Tego dnia w Operze był tłum, co znacznie utrudnia zapamiętanie wszystkich obecnych. A ten Dominik był jakiś dziwny…
   Myśl jaka mnie dopada, gdy go opisuję, jest tak przerażająca, że aż mi coś ściska serce. Mimo to muszę wiedzieć, choćby nie wiem jak to bolało.
   - Czy Zuza… - zaczynam, a dłonie i głos mocno mi drżą – czy ona została zgwałcona? – pytam cicho, a Kostecki patrzy na mnie współczująco.
   - Przyczyną śmierci było prawdopodobnie uduszenie – mówi spokojnie, a ja głośno wciągam powietrze – Ale nie wykluczamy też zabójstwa na tle seksualnym. Będziemy wiedzieli więcej po sekcji zwłok. Nie myśl o tym – dodaje widząc moją minę.
   - Jeśli ten bydlak ją skrzywdził, to rozszarpię go…
   - Nie mów tak – przerwa mi – Czy ona miała jakąś rodzinę?
   Głośno przełykam ślinę. Wściekłość jaka się we mnie zrodziła ma myśl o Dominiku, teraz ustępuje miejsca poczuciu wielkiego żalu.
   - Mieszkała z ojcem… - odpowiadam cicho – Jej rodzice rozwiedli się parę lat temu i jej matka wyjechała do Australii.
   Kostecki kiwa głową.
   - Zdaje się, że twój przyjaciel też skończył już składać zeznanie – mówi, patrząc na zbliżającego się do nas Paula - Mam jeszcze jedną prośbę. Chciałbym żebyś pojechała na komendę i tam wspólnie z rysownikiem stworzyła portret pamięciowy tego chłopaka, który był z Zuzą w klubie, dobrze?
   Kiwam głową kiedy Kostecki wstaje z ławki, a jego miejsce od razu zajmuje Paul.
   - Odprowadzę cię do domu…
   - Muszę jeszcze jechać na komendę – mówię, a on patrzy na mnie ze współczuciem.
   - Jadę z tobą.
   Przytakuję. Potrzebuję teraz jego silnego ramienia, bo sama boję się, że nie poradzę sobie z bólem, jaki pali mnie od środka.

 Pogrzeb Zuzy. Niczym jakiś najgorszy koszmar. Nie, nawet z tym nie można tego porównać.
   Jej ojciec w czarnym płaszczu stojący nad dębową trumną. Obok jej matka i nieustannie płynące łzy.
   Falujący tłum czerni.
   I to poczucie niesprawiedliwości i żalu. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego właśnie teraz?
   Mi towarzyszą też wyrzuty sumienia. Przecież gdyby wtedy w klubie zainteresowała się Zuzą, zmusiła ją do rozmowy, to może to tej tragedii by nie doszło. Jak mogłam pozwolić odejść jej z tym Dominikiem? Powinnam od razu zauważyć, że facet nie ma dobrych zamiarów. Jak mogłam być taka ślepa? Może gdybym była bardziej uważna to Zuza wciąż by żyła…
   Jest mi ciężko z tą myślą. Coś we mnie pękło, mam ochotę wyć  z bólu, bo Zuza była dla mnie jak siostra, ale wiem też, że muszę zrobić wszystko by pomścić jej śmierć.
   Stoję razem z matką, patrząc z boku jak rodzice żegnają swoją ukochaną córkę. To całe zachwianie systemu, bo przecież to młodsze pokolenie powinno żegnać to starsze. Nie na odwrót. A tutaj właśnie tak jest.
   Obok mnie jest też Hubert z zaciśniętymi wargami, jakby powstrzymywał się od łez. Jego palce zaciskają w szczelnym uścisku moje ramię, które stopniowo drętwieje, ale nie odtrącam ręki Majewskiego. Zuza była dla niego tak samo ważna.
   Pewnie gdyby nie zobowiązania służbowe to matce towarzyszyłby Andrzej, a mnie wspierał Paul. Może jego obecność sprawiłaby, że byłoby łatwiej…
   Chcę podejść do rodziców Zuzy, przeprosić ich, ale to oni podchodzą do mnie pierwsi. Kiedyś pokłóceni, teraz wzajemnie wspierający się w bólu. Zuza widząc ich byłaby szczęśliwa. Może jest… gdzieś tam w niebie…
   Mama i Hubert taktownie zostawiają nas samych.
   - Oliwko, chcieliśmy ci podziękować, że znalazłaś ciało… - głos jej się załamuje. Nie powinni mi za to dziękować.
   - To… moja wina… - dukam, patrząc w ziemię, bo chyba nie zniosłabym ich wzroku.
   - Nie mów tak, to na pewno nie jest twoja wina… To ten… ten… - widzę tylko jak drżą mu ręce – Niedługo go złapią i zgnije za kratkami, za to co zrobił…
   - Spokojnie – mówi matka Zuzy, kładąc rękę na ramieniu byłego męża. Ten trochę się uspokaja, bo jego głos stawał się już mocno przesycony nienawiścią. Żegnają się ze mną krótko i odchodzą.
   Zostaję z jeszcze większym poczuciem winy. Powinnam od razu spytać Zuzę kim jest Dominik, a tak nie mogłam powiedzieć policji nic na jego temat. Do tej pory go nie znaleźli.
   Nie mija minuta kiedy pojawia się przy mnie Kostecki.
   - Przykra sprawa – rzuca na powitanie.
   - Nie znaleźliście Dominika? – pytam, może trochę naiwnie, ale nie mogę już znieść tej bezradności. Za śmierć Zuzy musi ktoś odpowiedzieć.
   Kostecki przecząco kręci głową.
   - Kwestia czasu, jego rysopis mają wszystkie patrole na mieście. No i mamy DNA sprawcy…
   - Co wykazała sekcja? – pytam, choć boję się usłyszeć odpowiedzi. Teraz jednak chcę wiedzieć, choćby nie wiem jak to było straszne.
   Kostecki obrzuca na mnie krótkim spojrzeniem, jakby chciał mnie wybadać. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że sekcja ujawniła coś okropnego.
   - Zuza zginęła w wyniku uduszenia, ale… - wahał się lekko – W jej organizmie wykryto też dużą dawkę silnych substancji chemicznych.
   - Czego?
   - Jej ojciec twierdzi, że Zuza nie przyjmowała żadnych leków. A może ty coś wiesz?
   Kręcę przecząco głową. Zuza była chora? To niemożliwe, przecież zauważyłabym… Zuza powiedziałaby mi… A jeśli to była jej kolejna tajemnica… Czuję jak pod powiekami zbierają mi się kolejne partie łez.
   - Musicie złapać tego bydlaka, który ją zabił – patrzę na Kosteckiego zdecydowanym wzrokiem.
   - Złapiemy – zapewnia mnie – Nie zadręczaj się już tą sprawą. Muszę iść.
   Kostecki odchodzi, a jego słowa nie dają mi spokoju. Wiem, że muszę działać. Może to głupie z mojej strony, ale chcę zrobić coś dla Zuzy, za te wszystkie lata przyjaźni. Nie mogłabym żyć z myślą, że człowiek, który pozbawił ją życia jest cały czas na wolności. Nie pozostaje mi nic innego jak rozpocząć własne śledztwo.

***
Wiem, że nudno. Może potem trochę się rozkręci. O ile nadal będziesz chciała to czytać...
O wiele ciekawsze są transfery, ale nad tym to porozwodzimy się jak przyjadę.
Oglądasz dzisiaj mecz? Może znów Lorenco się pojawi i zabierze ze sobą swojego ulubionego zawodnika...;)
Dobra, nie smęce już, tylko wracam do nauki
Buziaki