24 sierpnia 2013

11. "Niech się panienka nie martwi, wszystko będzie dobrze"

Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Pierwsze co odczułam to tępy ból głowy. Potem okropny niesmak w ustach i mdłości. Na koniec twarde podłoże na którym leżałam. I chłód. Straszliwy chłód jaki mnie ogarnął i przyprawiał o dreszcze.
   Leżałam tak i nie mogłam się ruszyć, a wszystkie dolegliwości coraz bardziej mi dokuczały. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję albo urwę sobie głowę, żeby już tak bardzo nie bolała. Tyle, że nie mogłam zmusić się, by ruszyć którąkolwiek z kończyn.
   Przez moment miałam wrażenie, że ktoś jest koło mnie. Pewnie ten świr, który mnie zaatakował. A może Zuza… Przecież wyraźnie słyszałam jak krzyczała…  
   Ten ktoś zaczął mną potrząsać, jakby chciał, żebym dała jakiś znak życia. Zaczął też docierać do mnie jego głos.
   - Panienko Oliwio, niech panienka się obudzi…
   Ten głos… To nie mógł być głos tego napastnika ani mojej przyjaciółki. To musiał być głos…
   Natychmiast otworzyłam oczy. Głowę przeszył mi okropny ból, ale zepchnęłam go na dalszy plan. Z niedowierzaniem patrzyłam w bystre oczy starszej pani. Sąsiadki Huberta.
   - Nareszcie, już myślałam, że jest z panienką źle… - starsza pani wyraźnie odetchnęła z ulgą, a potem z zadziwiającą siłą pomogła mi doprowadzić się do pozycji siedzącej.
   Byłam w parku. I był wczesny ranek. Siedziałam na jednej z ławek, a sąsiadka Huberta usiadła obok mnie.
   - Co ja… - chciałam zapytać skąd się tu wzięłam, ale gardło odmówiło mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie myśleć, bo ból głowy jeszcze się zwiększył, a dreszcze jakie mnie opanowały wyczuła nawet staruszka, która popatrzyła na mnie ze współczuciem.
    - Ale panienka przemarznięta… - mruknęła tylko, zarzucając na mnie swój szalik. Niewiele to pomogło, bo było mi okropnie zimno, ale i tak doceniałam jej gest. Czekałam też na jakieś wyjaśnienia.
   Sąsiadka Huberta jednak nie zamierzała mi niczego tłumaczyć, bo po sprawdzeniu czy nie mam gorączki, wyciągnęła z torebki telefon i zaczęła sprawnie w nim operować. Odeszła na moment, by zadzwonić, a ja zostałam na tej twardej ławce i trzęsłam się z zimna. Mdłości na szczęście trochę ustały. Próbowałam przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło, że znalazłam się w parku, ale mój mózg nie był wstanie odpowiednio pracować.
   Staruszka wróciła z uśmiechem i oznajmiła, że zaraz zabierze mnie do ciepłego miejsca, tylko musi poczekać na transport. Chciałam ją poprosić, żeby odwiozła mnie do domu, ale ponownie nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Sąsiadka Huberta przysiadła się do mnie, wyciągając z torebki butelkę wody. Podała mi ją, a ja łapczywie zaczęłam pić. Woda była zimna, ale orzeźwiająca. Tego mi było trzeba. Zwilżyłam gardło i czułam, że już jestem w stanie mówić. Oddałam jej prawie pustą butelkę.
   - Dziękuję – wychrypiałam, a staruszka uśmiechnęła się ciepło. Mimo, że wyglądała jak tradycyjna babcia, do której wnuki przychodzą na pyszne ciasto, to podświadomie czułam, że skrywa wiele tajemnic. Jak choćby ta, skąd się tu wzięła o tak wczesnej porze?
   Chciałam ją o to zapytać, ale poderwała się nagle z ławki i zaczęła machać jak szalona. Po chwili zorientowałam się, że macha do człowieka, który zmierza w naszą stronę. Kiedy dzieliło go od nas parę metrów, poznałam kim był.
   Mężczyzna też musiał od razu mnie poznać, bo szybko podbiegł z wyraźnie zmartwioną miną.
   - Oliwia? Boże, nic ci nie jest?
   - Jest tylko trochę skołowana i zmarznięta – odpowiedziała za mnie staruszka. Kostecki wziął mnie za rękę, a potem spojrzał prosto w oczy.
   - Co się stało? – spytał. Nie umiałam odpowiedzieć mu na to pytanie. Sama chciałabym wiedzieć, dlaczego znalazłam się na jednej z parkowych ławek ze sporą dziurą w pamięci. 
   - Nie pamiętam – odpowiedziałam cicho i odwróciłam wzrok. Spojrzenie Kosteckiego było zbyt przenikliwe.
   - Trzeba ją stąd zabrać – odezwała się staruszka, czym przypomniała o swojej obecności – Jest strasznie przemarznięta, musiała całą noc leżeć na tej ławce.
   Kostecki nic nie powiedział, tylko wziął mnie na ręce. Chciałam zaprotestować, ale wiedziałam, że to bez sensu. Nie miałam siły by poruszać się na własnych nogach.
   Szliśmy przez ten park jak jakiś dziwny korowód. Na przedzie ja na rękach Kosteckiego, a za nami dreptała staruszka. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, które gorsze było od bólu fizycznego. Podświadomość wysyłała do mojego zmęczonego umysły sygnał, że o czymś ważnym zapomniałam. Pamięć nie powracała, co potęgowało uczucie frustracji. Od męki tego uczucia uwolnił mnie widok auta Kosteckiego, który stał sobie tuż koło wejścia do parku. Staruszka otworzyła jego tylne drzwi, a Kostecki usadził mnie na siedzeniu. Zaraz obok mnie usadowiła się sąsiadka Huberta i mrugnęła do mnie przyjaźnie. Kostecki zajął miejsce kierowcy i ruszyliśmy.
   Nawet nie wiedziałam dokąd mnie wiezie. Nagle zrobiło mi się wszystko jedno. Staruszka cały czas wpatrywała się we mnie, jakbym nagle miała dostać jakiegoś ataku. Jej usta zdobił dziwny uśmiech. Zastanawiałam się o co jej chodzi, ale nie miałam siły pytać. W ogóle straciłam jakąkolwiek nadzieję, że dowiem się co takiego działo się ze mną od… Właśnie, pamiętam, że matka miała mieć jakąś cudownie romantyczną kolację z Andrzejkiem. Nie chciałam im przeszkadzać, więc poszłam do Opery… A tam nie było Huberta… I zdziwiło mnie to… Poszłam do jego mieszkania i tam spotkałam tą jego sąsiadkę… Huberta nie było, więc wróciłam do Opery, ale… Wcześniej zadzwoniła matka, tylko po co? A już wiem, dzwoniła, żeby mi powiedzieć, że szuka mnie jakiś facet… I spotkałam się z nim w Operze… To był ten przyjaciel Lotmana… A potem…
   Tego nie chciałam pamiętać, ale umysł, skoro już się rozkręcił, teraz sam podrzucał obrazki z wczorajszego wieczora. Nie mogłam go powstrzymać. Nie mogłam powstrzymać ukucia w sercu jakie nagle się pojawiło. Byłam w mieszkaniu Lotmana… Tam była jego żona… I tam był On.
   Z każdym wspomnieniem ból narastał, więc skurczyłam się na tym samochodowym siedzeniu. Nie uszło to uwadze sąsiadki Huberta.
   - Panienko, wszystko dobrze? – spytała cicho, bo chyba nie chciała by Kostecki to usłyszał. Pokiwałam głową, bo jakoś nie miałam ochoty na zwierzanie się ze sprawy, którą, niestety, muszę uznać za zamkniętą.
   Spojrzałam na Kosteckiego. Jego postawa zdradzała, że jest czymś głęboko zamyślony i raczej nie słyszał pytania staruszki. Ta też przeniosła na moment swój wzrok na niego, a potem ponownie ulokowała go na mnie.
   - Ma panienka szczęście, że ktoś taki się panienką opiekuje – szepnęła i znów do mnie mrugnęła. Nie zareagowałam na to, bo zwyczajnie nie miałam siły. Ale w innej sytuacji, pewnie posłałbym staruszce zdziwione spojrzenie.
   - Tak, tak – mruknęła, wyraźnie zadowolona – Nawet ślepy by zauważył, że nie patrzy na Ciebie obojętnie… Ma panienka dużo szczęścia…
   Nie skomentowałam jej słow. Po prostu odwróciłam głowę w drugą stronę, ale cały czas czułam na sobie jej wzrok.
   Nie miałam sił, by myśleć o tym czy rzeczywiście podobam się Kosteckiemu czy to zwykłe wymysły starszej pani. Jak na razie miałam dość facetów, więc nawet nie przyjmowałam możliwości by się z kimś wiązać. A wszystko przez Lotmana. Na jego wspomnienie serce załomotało mi szybciej… Dlaczego nie wytłumaczył swojego oszustwa? Czy to by coś zmieniło? Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a wraz z nim kolejna część wczorajszego wieczoru. Przecież po opuszczeniu mieszkania Lotmana zobaczyłam…
   - Jesteśmy na miejscu – odezwał się Kostecki, a ja wyjrzałam przez samochodową szybę i zorientowałam się, że zaparkował pod miejskim szpitalem. Cała pamięć wróciła. Dokładnie wiedziałam już co robiłam poprzedniego wieczoru i jaki miał on finał. Nie wiedziałam tylko jednej rzeczy: co zrobił ze mną ten świr, który mnie napadł, zaraz po tym jak straciłam przytomność. I nie wiedziałam dlaczego potem zostawił mnie w parku.
   Kostecki otworzył drzwi z mojej strony, ale tym razem nie zamierzałam z nim współpracować. Nie miałam ochoty na jakieś głupie badania, albo co gorsza na zostanie na obserwacji. Musiałam wrócić do domu, wziąć porządny prysznic i wrócić na miejsce, gdzie ostatni raz widziałam Dominika.
   - Czujesz się już na siłach, by iść? – spytał Kostecki, a ja spojrzałam na niego poważnie.
   - Odwieź mnie do domu.
   Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Co więcej nie spodziewał się żadnego oporu z mojej strony. Sądził, że jestem w takim stanie, że potulnie oddam się pod opiekę lekarzy, którzy poprzez przestudiowanie mojego stanu wydadzą diagnozę. Potem przedstawią ją Kosteckiemu, a ten już będzie wiedział, że tej nocy ktoś zaaplikował mi śliny środek odurzający. I zaczną się te wszystkie głupie pytania. Nie, nie mogłam na to pozwolić. Kostecki dość dosadnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie, bym plątała się w tą sprawę. Mimo, że pracował w policji nie miałam do niego zaufania. Może przez to, że nie było żadnych efektów w jego śledztwie. A w moim były. Nie mogłam się nimi z nim podzielić.
   - Co też panienka opowiada – odezwała się sąsiadka Huberta, która nadal siedziała obok mnie. Nie spojrzałam na nią, tylko wyczekująco wpatrywałam się w Kosteckiego.
   - Oliwio, posłuchaj – powiedział powoli – Zostałaś znaleziona w parku i nawet nie wiesz jak się tam znalazłaś. Do tego jesteś strasznie przemarznięta i obolała. Nie możesz ryzykować. Nie chcę Cię straszyć, ale to może skończyć się zapaleniem płuc…
   - Nic mi nie jest – przerwałam jego pouczającą przemowę. Miał rację, że jestem cała obolała i że takie przebywanie w zimnym parku może skończyć się źle, ale miałam to gdzieś. Zuza straciła życie. Ile przy tym znaczyło moje zdrowie?
   - Proszę, byś odwiózł mnie do domu.
   Kostecki popatrzył na mnie bezradnie. Pewnie się o mnie martwił, ale ta jego troska nie była mi potrzebna.
   - Panienko, to nie są żarty – skarciła mnie staruszka – Panienka nawet nie pamięta co robiła wczoraj wieczorem…
   - Pamiętam –powiedziałam ostro, a dopiero potem ugryzłam się w język. Nie powinnam była przyznawać się do tego, że doskonale wiem co się wczoraj wydarzyło. A przynajmniej do momentu zanim straciłam przytomność.
   - Pamiętasz? – powtórzył z niedowierzaniem Kostecki.
   - Tak, pamiętam – mruknęłam. Teraz już nie było opcji wymigania się od przesłuchania. Widziałam to w oczach Kosteckiego.
   - W takim razie opowiesz mi wszystko, ale najpierw zbada Cię lekarz – zarządził, jakby trochę zły, że od razu mu nie powiedziałam, że odzyskałam pamięć. Wiedziałam, że decyzja już zapadła. Musiałam poddać się badaniom, a potem niewygodnym pytaniom Kosteckiego.
 Siedziałam na szpitalnym korytarzu. Byłam już po powierzchownych oględzinach, pobrali mi też krew do badań. Na szczęście, jak na razie lekarz nie widział powodów, by zatrzymać mnie na obserwacje. Teraz rozmawiał z Kosteckim, a ze mną na twardych szpitalnych krzesełkach siedziała sąsiadka Huberta.
   - Niech się panienka nie martwi, wszystko będzie dobrze – powtarzała, a ja tylko kiwałam głową. Szpitalny zegar wskazywał siódmą raną i miałam tylko nadzieję, że po udanej randce matka będzie się wylegiwała w łóżku. Już widzę jej minę, kiedy dowiaduje się co działo się z jej córką.
   W końcu, z gabinetu lekarza wyłonił się Kostecki. Minę miał dość niewyraźną. Byłam ciekawa co powiedział mu ten lekarz.
   - Oliwio, muszą przeprowadzić jeszcze dodatkowe badania – powiedział, a moja mina zrzedła. Myślałam, że to już koniec pobytu w szpitalu, a tu on wyskakuje z jakimiś dodatkowymi badaniami.
   Podniosłam się niechętnie i poczłapałam do gabinetu lekarza. Zanim jednak weszłam, odwróciła się jeszcze do Kosteckiego.
   - Nie dzwoń do mojej matki, dobrze?
   Nie odpowiedział nic. Na jego twarzy pojawił się jedynie lekki uśmiech.
 Kiedy weszłam lekarz obdarzył mnie krótkim uśmiechem i kazał usiąść. Wykonałam polecenie, nie odwzajemniając uśmiechu. Chciałam już tylko wrócić do domu. Czekałam tylko na wyrok doktora, ale ten po tym jak usiadłam zaczął przeglądać jakieś papiery. Trwało to parę minut, ale dla mnie było jak wieczność. Stukałam niecierpliwie nogą o podłogę. Zamiast tu siedzieć mogłabym zrobić tyle innych rzeczy. Na przykład wrócić pod drzwi, za którymi zniknął Dominik.
   Lekarz w końcu przypomniał sobie o mojej obecności i odłożył papiery. Miał niezwykle poważny wzrok.
   - Była pani parę godzin nieprzytomna – powiedział, a ja przewróciłam oczami. Facet odkrył Amerykę.
   - Wiem o tym – mruknęłam. Wzrok lekarza stał się jeszcze bardziej poważny.
   - Musimy dokładnie sprawdzić czy nikt nie zrobił pani krzywdy.
   Chciał powiedzieć, że przecież nic mi nie jest, ale przypomniał mi się widok Zuzy leżącej w krzakach. Jej ktoś zrobił ogromną krzywdę. Poczułam lekki strach. Głośno przełknęłam ślinę. Jeśli temu lekarzowi chodziło o to, żeby mnie nastraszyć, to niestety ta sztuka mu się udała.
   - Proszę się nie obawiać, to tylko drobne badania. Upewnią nas tylko w przekonaniu, że nic pani nie jest.
   Kiwnęłam głową zgadzając się na wszystko. Chciałam odnaleźć mordercę Zuzy, ale to mogło poczekać. Najpierw musiałam sprawdzić czy sama nie wpakowałam się w jakieś gówno.
 Tak jak przewidywałam tuż po wizycie u lekarza czekało mnie jeszcze przesłuchanie u Kosteckiego. Tuż po tym jak otrzymałam wyniki, które jednoznacznie wskazywały, że nic mi nie jest, Kostecki zabrał mnie ze szpitala. Nie pytałam dokąd mnie wiezie. Doskonale wiedziałam, że na posterunek policji. Zapytałam jedynie o staruszkę, która ulotniła się w czasie mojej wizycie w gabinecie lekarskim.
   - Stwierdziła, że jesteś w dobrych rękach, więc może spokojnie wracać do siebie – mruknął tylko Kostecki, kiedy byliśmy już na jednej z rzeszowskich uliczek.
   Tak jak przypuszczałam zatrzymał się koło komendy. Nie wysiadł jednak od razu, tylko twardo patrzył przed siebie, zaciskając ręce na kierownicy.
   - Prosiłem Cię, byś nie plątała się w tą sprawę – powiedział, a ja wyczułam w jego głosie zawód. Nie zamierzałam go przepraszać. On nie prosił mnie bym przestała prowadzić moje małe prywatne śledztwo, tylko zwyczajnie mi tego zakazał. Nie miał takiego prawa.
   - Dobrze wiesz, że będę się w nią plątała – powiedziałam zdecydowanie. Kostecki jeszcze mocniej zacisnął dłonie na tej biednej kierownicy.
   - To jest niebezpieczne… - zaczął swoją śpiewkę, ale nie zamierzałam jej słuchać. Szybko wysiadłam z jego auta. Od razu wyskoczył za mną.
   - Oliwia zaczekaj, musimy porozmawiać! – krzyczał za mną. Byłam zbyt słaba by mu uciec.
   - Nic nie muszę – rzuciłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Był zły, widziałam to wyraźnie.
   - Oczywiście – prychnął zdenerwowany – Ktoś w nocy aplikuje ci dawkę jakiś prochów, na kilka godzin tracisz świadomość i nie wiesz co się dzieje. Ten ktoś miał szczęście, że nic Ci nie zrobił, bo inaczej…
   - Inaczej co? – spytałam, by przerwać jego wywód. Nie odpowiedział nic, tylko nadal patrzył na mnie. W jego oczach złość ustąpiła miejsca zaniepokojeniu.
   - Chcę Cię tylko ochronić – powiedział cicho.
   Nie chciałam już więcej słuchać o tym jak bardzo się stara by zapewnić mi bezpieczeństwo, a ja tego nie doceniam.
   - Muszę już wracać do domu, matka się niepokoi – mruknęłam tylko.
   Popatrzył na mnie z bólem.
   - Mieliśmy jeszcze porozmawiać…
   - Nie mamy o czym.
   Spojrzałam na niego po raz ostatni i odeszłam. Nie byłam na siłach by dostać się do domu o własnych nogach, więc kiedy minęłam róg ulicy, zaczęłam grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Odnalazłam go w prawej kieszeni kurtki. Było tam jeszcze coś. Kawałek papieru.
   Wyjęłam go prędko. Był trochę pognieciony i zawierał krótką wiadomość. Serce zabiło mi jak szalone kiedy rozpoznałam pismo Huberta.

 Oliwia, błagam cię, odpuść.
 
***
Nic specjalnego, ale na więcej chyba mnie obecnie nie stać. Jeszcze siedem razy się tu pojawię i historia dobiegnie końca. Wielkie dzięki za wszystkie komentarze.
No i nie będzie Mariena w Radomiu, czekam na informację o zastępcy. Za to inny atakujący zza oceanu robi furorę w kieleckim Tesco. A więc kawa, herbata czy kakao?

3 sierpnia 2013

10. To wszystko nie tak


   W drzwiach do salonu stał Paul.
   Dech mi zaparło, jakby coś uderzyło mi w klatkę piersiową. Nogi wrosły mi w podłogę. Stałam i patrzyłam na niego. Nie potrafiłam ani ogarnąć własnych myśli ani wyczytać nic z jego twarzy.
   - Kochanie, ta pani wtargnęła do naszego mieszkania… - Lotmanowa momentalnie znalazła się u boku męża i zmierzyła mnie triumfującym spojrzeniem. Zemdliło mnie na ten widok. Wtargnęłam do ICH mieszkania?!
   - Co tu robisz?
   Głos Paul był tak oschły, że poczułam nieprzyjemny dreszcz. Nie chciałam już z nim ani rozmawiać ani wygarnąć mu jego podłości. Zaczęłam żałować, że przyszłam do tego mieszkania. Chciałam po prostu uciec.
   - Nieważne.  I tak już wychodzę.
   - Zostań – To nie była prośba. Wzrok Paula był twardy i zdecydowany – Jasmine, zostaw nas samych.
   - Ale, Paul… - zajęczała, ale Lotman przeniósł na nią swój wzrok i ta posłusznie poszła do sypialni. Zostaliśmy sami.
   Utkwiłam wzrok w podłodze i czekałam. Krew pulsowała mi w żyłach. Czułam jak Pul omiata minie spojrzeniem.
   - Teraz mi powiedz po co przyszłaś.
   Chłód w jego głosie był nieprzyjemny, ale paradoksalnie dodał mi odwagi. Skoro tak bardzo chce wiedzieć co o nim myślę to nie będę się krępować i powiem mu to prosto w twarz.
   - Przyszłam tu bo… - spojrzałam mu prosto w oczy – Bo chciałam ci powiedzieć, że jesteś tylko podłym oszustem. I nie nasyłaj już na mnie swoich przyjaciół, żeby mi ubliżali, bo to i tak koniec. Żadnego rozwodu nie będzie i nigdy nie miało być. Oszukałeś mnie i już nawet nie chcę wiedzieć dlaczego.
   Łzy napłynęły mi pod powieki, ale nie zamierzałam się rozklejać. Nie z jego powodu.
   Chciałam wyjść, chciałam raz na zawsze wymazać go ze swojego życia, ale mi nie pozwolił. Złapał mnie za nadgarstki i uniemożliwił wyjście. Jęknęłam z bólu, kiedy jego palce zbyt mocno zacisnęły się na moim ciele.
   - To wszystko nie tak – powiedział i spojrzał na mnie tak intensywnie, jakby bez słów chciał mnie przekonać, że się mylę. Odwróciłam wzrok.
   - Paul puść, to boli – jęknęłam i wtedy zorientował się, że jego uścisk jest zbyt mocny. Puścił moje nadgarstki, które szybko rozmasowałam i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość.
   - Kornel do mnie dzwonił, powiedział mi prawdę. Nie rozumiem tylko po co ta cała szopka z tym rozwodem. Ale to już nie moja sprawa. Nic tu po mnie – nie chciałam by w moim głosie zabrzmiała rozpacz, ale nie panowałam już nad sobą. Kotłowało się we mnie zbyt wiele emocji.
   Nie czekałam na jego wyjaśnienia. Minęłam go. Pozwolił mi wyjść. Dopiero kiedy zamknęły się za mną drzwi od klatki schodowej po policzkach popłynęły łzy.
 Snułam się ulicami Rzeszowa i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jeszcze kilka minut temu karmiłam się złudna nadzieją, że Paul wybiegnie za mną, powie, że to wszystko to tylko głupi dowcip losu, a jemu najbardziej na świecie zależy tylko na mnie. Nic takiego się nie wydarzyło, a ja nie miałam gdzie się podziać. Do domu wrócić nie chciałam z powodu matki i Andrzeja. Nie miałam serca zakłócać ich romantycznego wieczoru. Z resztą musiałabym o wszystkim powiedzieć matce. Na to nie byłam gotowa.
   Do Opery też mnie nie ciągnęło. Bez Huberta to miejsce stało się strasznie przygnębiające. Zwłaszcza, że to tam ostatni raz widziałam i Majewskiego i Zuzę.
   Dodatkowo brak Huberta potęgował we mnie i tak już duży niepokój. Nic nie układało się tak jakbym chciała. Nawet w sprawie Zuzy miałam związane ręce.
   Chciałam już tylko, żeby ten przeklęty dzień dobiegł końca, a po nim nastał nowy, gdzie nic nie będzie już takie podłe.
   Mimo wszystko postanowiłam wrócić do Opery. Samotne nocne spacery obarczone były zbyt dużą dozą ryzyka. A w Operze mogłam przynajmniej opić swoje smutki. I jakby na to nie patrzeć rozstanie z Paulem.
   Czekałam na przejściu dla pieszych aż zapali się zielone światło, kiedy zauważyłam  jak po drugiej stronie ulicy przemyka znajoma sylwetka. Wychyliłam się do przodu, żeby lepiej widzieć, ale pomimo ciemności nie było wątpliwości. Dominik!
   Błysnęło zielone światło więc szybko przebiegłam na drugą stronę ulicy i ruszyłam za Dominikiem.
   Jak mu się udało tyle czasu ukrywać przed policją? To tylko dowodziło tego jak sprawnie działa Kostecki i jego koledzy. Domniemany zabójca mojej przyjaciółki chadza sobie po Rzeszowie jak gdyby nigdy nic, a oni wmawiają mi, że sprawa się toczy. Definitywnie dotarło do mnie, że oni nic nie zrobią.  Tylko mi zależy na rozwiązaniu tej sprawy i to ja musze doprowadzić ją do końca.
   Szłam za Dominikiem i musiałam uważać, by nie zorientował się, że go śledzę. Może to było głupie z mojej strony, bo Dominik bądź co bądź był podejrzany o morderstwo i trochę to było nierozsądne łazić za nim po nocy, ale nie było nikogo do kogo mogłabym zwrócić się o pomoc. Hubert zniknął, matki nie chciałam w to mieszać, policji nie ufałam. Przez krótką chwilę w mojej głowie zaświtał obraz Lotmana, ale tak jak szybko się pojawił, tak też szybko zniknął. Dzisiejszego dnia ten człowiek definitywnie zniknął z mojego życia.
   Chód Dominika był dość szybki więc ja tez musiałam trzymać odpowiednie tempo. Po kilkunastu minutach tego szybkiego marszu dopadła mnie kolka i już myślałam, że Dominik mi ucieknie, kiedy ten nagle się zatrzymał. Dopiero wtedy zorientowałam się gdzie jesteśmy.
   To była ta straszliwa ślepa ulica, gdzie nie tak dawno te dwa świry napastowały Weronikę. Wtedy na ratunek przybył Paul. W tej sytuacji mogłam liczyć tylko na siebie.
   Dałam nura za jakieś obrzydliwe kontenery na śmieci, kiedy Dominik zaczął rozglądać się dookoła. Jakby chciał się upewnić. Że nikt za nim nie szedł. Miałam nadzieję, że mnie nie nakryje, bo to byłby mój koniec. Całe szczęście moja kryjówka okazała się skuteczna, chociaż cuchnęło tam okropnie. Przynajmniej miałam dobry widok na wszystko. A zwłaszcza na Dominika.
   Ten, kiedy skończył lustrować przestrzeń dookoła siebie, podszedł do jednych z drzwi i zastukał w nie.  Nie miałam wątpliwości, że to jakiś tajemny kod, po bo nie było to zwykłe standardowe pukanie. Nie miałam szans go zapamiętać, więc wpatrywałam się w drzwi i czekałam co się stanie kiedy się otworzą.
   Zanim to się stało w jednym z okiem zapaliło się światło i dostrzegłam męska sylwetkę. Potem drzwi uchyliły się lekko i Dominik szybko wślizgnął się do środka. Drzwi się zamknęły, a do mnie dotarł odgłos chrzęstu zamka.
   Wychyliłam się zza tych obrzydliwych kontenerów by zaczerpnąć świeżego powietrza i zastanowić się co dalej. Przecież nie mogłam tak po prostu podejść tam, zastukać do drzwi i cierpliwie poczekać za nadzieją, że mnie tam wpuszczą, a Dominik dokładnie wyjaśni mi jak to było ze śmiercią Zuzy. Musiałam pogodzić się z faktem, że sama tu nic nie zdziałam. Czekanie aż Dominik opuści to miejsce też nie wydawało się trafionym pomysłem. Nadszedł czas by dać ostatnią szanse policji i powiadomić Kosteckiego o zaistniałej sytuacji.
   Zaczęłam grzebać w torebce by odnaleźć telefon kiedy tuż za sobą usłyszałam szelest i odgłos kroków. Nie zdążyłam się odwrócić gdy ktoś złapał mnie w pół. Torebka wypadła mi z ręki, a serce podskoczyło do gardła. Mimo strachu postanowiłam walczyć. Ktokolwiek mnie napadł nie miał ze mną łatwo. Nie mogłam się poddać zwłaszcza teraz gdy natrafiłam na znaczny trop w sprawie Zuzy.
   Zaczęłam się szarpać i krzyczeć. Wprawdzie było mało prawdopodobne, że na tym odludziu pojawi się jakaś pomoc, ale musiałam próbować. Machałam nogami i starałam się dosięgnąć nimi mojego oprawcę, gdy ktoś brutalnie wepchnął mi do ust jakąś szmatę. Ogarnęły mnie takie mdłości jak jeszcze nigdy w życiu, a drogi oddechowe drażnił nieprzyjemny, intensywny zapach. Powoli ulatywała ze mnie wola do walki. Powieki stawały się coraz bardziej ociężałe i zanim zamknęły się na dobre do mojej świadomości dotarł jeszcze czyjś krzyk. Przez ułamek sekundy byłam przekonana, że to krzyk Zuzy.
***
Jubileuszowa dziesiątka. Chociaż wolałabym obchodzić ten jubileusz w innych okolicznościach. Brak Krzyśka na liście zawodników powołanych na ME, mimo, że już został przez wszystkich wyjaśniony i wytłumaczony, nadal budzi pewną nutkę żalu. Nie chcę ujmować nic ani Zatorowi ani Damianowi, bo to klasowi zawodnicy, ale kadra bez Igły to jednak nie to samo. Jak dla mnie był on dobrym duchem drużyny, ale z decyzją trenera się nie dyskutuje. Na oceny i komentarze przyjdzie czas po ME.
A Krzyśkowi zawsze będę kibicować i już nie mogę doczekać się sezonu ligowego.
Nie wiem co jeszcze napisać. Może tyle, że kibicuję też Boćkowi. Niech się chłopak rozwija i postraszy trochę naszych atakujących (zwłaszcza tych od reklamy).
No i Marien w Radomiu! Będzie kupa śmiechu.