31 grudnia 2013

15. „Musisz wysłuchać wszystkiego od początku by zrozumieć”



Wiem, kto zabił twoją przyjaciółkę.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, po tylu dniach rozmyślań, zawirowań i szarpaniny z niebezpieczeństwem prawda miała dotrzeć do moich uszu. I to kto miał ją przekazać? Mój ojciec marnotrawny, który z nieznanego powodu wpycha się do życia mojego i matki. Zupełnie jakby te sześć lat bez niego to była jakaś mrzonka.
Paul, który solidarnie trwa przy mnie, pochyla się i pyta cicho.
- O czym on mówi?
- Że wie kto zabił Zuzę.
Paul marszczy czoło, a na jego twarzy odmalowuje się nieufność. Jakby miał w sobie instynkt, który każe mu podchodzić do słów ojca z dużą rezerwą.
- Skąd ty możesz o tym wiedzieć?! – pytam, prawie krzycząc, ale na ojcu nie robi to żadnego wrażenie. Patrzy na mnie wzrokiem zmęczonego człowieka, schorowanego życiem, któremu powoli zaczyna być wszystko jedno, a przy życiu podtrzymuje go ostatnia rzecz, którą chce naprawić.
- Oliwia, musisz mnie wysłuchać.
Już chcę mu powiedzieć, że nic nie muszę, a tym bardziej nie chcę słuchać tego co ma mi do powiedzenia, ale przed oczami jak żywo staje mi Zuza. W końcu jest szansa, że dowiem się kto pozbawił ją życia. 
- Paul – zwracam się do Amerykanina – Chcę z nim porozmawiać, to w końcu mój ojciec. Możesz zostawić nas samych?
Paul wzdycha z niezadowoleniem, ale kiwa głową na znak, że się zgadza. Całuje mnie przelotnie w kącik ust i odchodzi, nie omieszkając obdarzyć ojca spojrzeniem, które ma oznaczać ni mniej ni więcej tylko to, że jeżeli podczas tej rozmowy uronię choć jedną łzę, to nikt go nie powstrzyma przed tym co chciał zrobić Andrzej.
Ojciec przyjmuje to spojrzenie ze spokojem, a potem rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
- To twój chłopak?
- Mieliśmy rozmawiać o Zuzie – przypominam mu szorstko. Nie dam się nabrać na te jego rozczulające spojrzenia i pytania zatroskanego tatusia. Niech wie, że rozmawiam z nim tylko ze względu na moją przyjaciółkę.
- No tak. Więc może chodźmy do mojego samochodu. Trochę zimno dzisiaj.
Słowo się rzekło, więc kieruję się za ojcem do jego auta. Luksusowego audi, który w środku ma taki przepych, że aż mnie mdli. Mocny zapach męskich perfum przyprawia mnie o zawrót głowy.
Ojciec sadowi się obok, a ja nie mogę doczekać się prawdy, więc wyrzucam z siebie:
- Kto zabił Zuzę?
Ojciec uśmiecha się na tę moją niecierpliwość. Pewnie wspomina lata mojego dzieciństwa, kiedy miała w zwyczaju egzekwowanie wszystkiego tupnięciem nogą. Też z pewną nostalgią wróciłabym do tych czasów, gdyby nie to, że ciekawość wręcz pali mnie od środka.
- No, mów!
Twarz ojca krzywi się na mój ostry ton, ale już chcę wiedzieć.
- Oliwia nie mów do mnie w ten sposób.
Przez moment czuję lekki wstyd, że traktuje go tak oschle, ale jest to zaledwie sekunda. Jeśli ktoś nie zasłużył na szacunek to właśnie on.
- Powiesz mi wreszcie?
Ojciec chyba liczył na skruchę z mojej strony, ale zdał sobie sprawę, że się jej nie doczeka. Wypuszcza głośno powietrze i zaczyna wpatrywać się w jeden punkt przed sobą.
- Musisz zrozumieć, że to wszystko nie jest takie proste jak ci się wydaje – zaczyna, a ja unoszę brwi. Spodziewałam się usłyszeć konkretne nazwisko, a nie wstęp do jakiejś dłuższej historii.
- Kto… - chcę po raz kolejny zapytać, ale ojciec przerywa mi niecierpliwym machnięciem ręki.
- Musisz wysłuchać wszystkiego od początku by zrozumieć.
Czy to oznacza, że on ma z tą sprawą coś wspólnego? Czy to dlatego wrócił? Sama już nie wiem co mam myśleć.
Ojciec nabiera dużo powietrza w płuca i kontynuuje.
- To wszystko zaczęło się jakieś siedem lat temu, może trochę więcej. W każdym razie trochę ponad rok nim musiałem wyjechać.
- Zanim nas zostawiłeś – poprawiam go automatycznie, na co krzywi się i zaczyna potrząsać głową.
- Oliwia gdybyś wiedziała… Gdybyś tylko wiedziała – powtarza jak w jakimś amoku.
- To mi w końcu wyjaśnij!
- Dobrze, już mówię – uspokaja się trochę, ale doskonale widzę jak drżą mu dłonie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że on też przez te sześć lat mocno się zmienił. Może nie było widać tego na pierwszy rzut oka, może byłam zbyt zaskoczona jego pojawieniem się by to dostrzec, ale ojciec wyraźnie zmizerniał, a na jego twarzy widać było pierwsze zmarszczki. Kiedyś zawsze dumny w swej postawie, teraz przygarbiony, pogodzony z losem.
Zupełnie jak nie on.
- To co powiedziała ci o mnie Basia nie jest prawdą. Nie wyjechałem z inną kobietą. Nigdy w moim życiu nie było żadnej innej kobiety prócz Twojej matki. Wyjechałem, bo chciałem was w ten sposób chronić.
Jego słowa pulsują niemiłosiernie w mojej głowie, a ja nie potrafię dać im wiary. To niemożliwie, żeby mama przez tyle czasu mnie okłamywała. Chociaż to, że prowadzi sprawę rozwodową Paula zataiła przede mną. Ale nie, to zupełnie inna kwestia. Jeśli to co mówił ojciec było prawdą, to moja własna rodzona matka, przez te wszystkie lala, z jakiegoś nieznanego powodu podsycała we mnie nienawiść do człowieka, który wyjechał, by nas ochronić. Ale ochronić przed czym? I dlaczego miałabym mu wierzyć? Przecież mama nie byłaby zdolna tak kłamać…
- To jakieś bzdury.
- To nie żadne bzdury Oliwia. Zrobiłem to bo was kocham, ale Basia nigdy nie potrafiła tego zrozumieć.
Oczy mu się zaszkliły, a mi nagle zabrakło powietrza w płucach. Czemu rodzice prowadzili ze mną jakąś dziwną grę?
- Przecież mama by mnie nie okłamała… - mówię słabo i bez wiary we własne słowa. Ojciec przeciera twarz dłońmi.
- Nie wiem czemu to zrobiła. Może uważała, że tak będzie dla ciebie najlepiej, może nie chciała cię w to wszystko mieszać. O to Oliwia musisz sama ją zapytać.
- Ale ty przez te wszystkie lata też nie szukałeś z nami kontaktu. Nie dzwoniłeś, nie pisałeś. Nic. No i wzięliście rozwód.
- Ten rozwód początkowo miał być fikcją, tak żeby wyglądało, że naprawdę zrywamy ze sobą wszelki kontakt. Ale potem Basia uznała, że nie chce być już moją żoną. A ja nie mogłem nic zrobić by ratować nasze małżeństwo. Musiałem siedzieć w Stanach i liczyć, że w ten sposób zapewniam wam bezpieczeństwo. Nie chciałem was narażać.
- Narażać na co?
- Na zemstę strasznego człowieka. Człowieka, który nie zawaha się nawet przed tym by zabić niewinną dziewczynę.
Nieprzyjemny dreszcz przechodzi mi po plecach. Po śmierci Zuzy w moim sercu powstała głęboka rana, która słowa ojca na nowo rozdrapały. I znów boleśnie krwawiła.
- Oliwia, jak tak bardzo cię przepraszam. Gdyby nie moja głupota i chciwość, gdybyśmy się wtedy z Jolą pohamowali, to do tego wszystkiego by nie doszło.
- Zaraz, mówisz o mamie Zuzy? Ona też ma z tym coś wspólnego?
- A jak myślisz, dlaczego wyjechała? Dlaczego zostawiła córkę i męża?
- By ich chronić – odpowiadam cicho.
Pewne elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Matka Zuzy wyjechała w prawdzie kilka miesięcy później niż ojciec i wtedy ja i Dolińska nie łączyłyśmy tych dwóch spraw. Czułyśmy się tak pokrzywdzone przez los i wściekłe na rodziców, że nie rozkładałyśmy na czynniki pierwsze powodów ich wyjazdów. A to wszystko łączyło się ze sobą.
Przypomina mi się pani Dolińska z pogrzebu Zuzy. Nie potrafię sobie wyobrazić jak fatalnie musiała się czuć. Straciła tyle lat z życia, Zuza zapałała do niej ogromną nienawiścią, a i tak to wszystko na nic się nie zdało. Zuza odeszła.
- Ja i Jola myśleliśmy, że jak wyjedziemy, jak usuniemy się w cień, jak zerwiemy z wami wszelki kontakt to sprawa ucichnie, a wy będziecie bezpieczni. Ale on nie odpuści, nawet po tylu latach nie zaniechał zemsty.
Ojciec zbiera się w sobie, otwiera usta, a ja zamieram, bo w końcu ma paść to straszne nazwisko.
 - To… - ojciec nagle milknie, bo ktoś jak szalony łomocze w szybę po mojej stronie i rozlega się przytłumiony okrzyk „Oliwia!”.
Podskakuje przerażona i szybko obracam się na fotelu. I aż oczom nie mogę uwierzyć. To Hubert!
Jak strzała wypadam z auta i rzucam się na przyjaciela, ale ten z obłędem w oczach odpycha mnie. Jego twarz to jedno wielkie przerażenie.
- Na Boga, Hubert! Co się dzieje? Gdzie ty byłeś tyle czasu?
Hubert nie odpowiada na moje pytania. Wpatruje się w mnie ze strachem, aż mi krew ścina w żyłach.
- Oliwia musisz się gdzieś ukryć… Musisz uciekać…
- Co?
Nawet nie zauważam kiedy ojciec staje obok nas. On też wpatruje się w Huberta, jakby próbował go sobie przypomnieć. Pewnie go pamięta, w końcu z Hubertem znamy się już od podstawówki. Ale teraz nie pora by wracać wspomnieniami do czasów dzieciństwa.
- Oliwia, błagam cię, musisz się gdzieś ukryć. Dominik nie żyje.
- Jak to nie żyje?
Coś tak zacisnęło mi krtań, że z trudem wyrzucam z siebie te słowa. Przecież jeszcze nie tak dawno widziałam go żywego i posądzałam o najgorsze. To niemożliwe, żeby i on był ofiarą…
- Hubert, co ty mówisz?
- Oliwia, ty będziesz następna. Albo ja. Musisz się ukryć, nie wiem, może wyjechać. Najlepiej gdzieś za granicę.
- Tak jak mój ojciec i matka Zuzy? – czuję coraz większe zdenerwowanie i powoli przestaję panować nad sobą. To już zbyt wiele – To jakoś nie uchroniło Zuzy przed śmiercią.
- Oliwia – Hubert błaga mnie wzrokiem bym go posłuchała, ale ja nie mam zamiaru przed nikim uciekać. Przeciwnie, bardzo chętnie spojrzę mordercy Zuzy w oczy.
- Nie Hubert, nigdzie nie wyjadę. Tu jest mój dom, moje miejsce. Tu jest mama i Paul.
- No właśnie, ten pieprzony Amerykanin!
Hubert wrzeszczy tak, że aż odskakuję od niego. Radość na widok przyjaciela, którego już mogłam nigdy nie zobaczyć, jakoś mija. Teraz w moich żyłach pulsuje tylko złość.
- Miałaś przestać się z nim spotykać!
Hubert opieprza mnie jakbym popełniła jakąś zbrodnię. Zupełnie nie rozumiem czemu czepia się Paula.
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?! Oliwia, on jest niebezpieczny!
Krótki, nerwowy śmiech rozbrzmiewa a moich ustach. Hubert z początkowego stanu przerażenia przechodzi w stan złości. Ojciec jak na razie milczy.
- Hubert, do jasnej cholery, co ty opowiadasz?!
Majewski łapie się za głowę i szarpie włosy.
- Dziewczyno, czy ty nie rozumiesz? On jest w to wszystko zamieszany!
Otwieram usta, ale mam zupełną pustkę w głowie. Paul zamieszany w śmierć Zuzy? Paul człowiekiem bez sumienia i bez skrupułów? Mój Paul…?
Nie, to niedorzeczne.
- Hubert uspokój się – staram się mówić w pełni opanowana, ale w tej sytuacji zachowanie spokoju graniczy z cudem – Paul to mój przyjaciel, nie raz mi pomagał.
- Gówno tam wiesz! – Majewski denerwuje się coraz bardziej – On z nimi współpracuje! On też jest odpowiedzialny za śmierć Zuzy…
Nie wytrzymuję. Moja dłoń ląduje na hubertowym policzku, bo tylko to jest w stanie zatrzymać potok słów, który zalewa mnie, a ja już mam dość. Mam dość tego, że zupełnie nie znam osób, które uważam za najbardziej bliskie. Nie mam o nich bladego pojęcia, a to co uważam za prawdę, to tylko jakiś pic na wodę.
Ale w to co mówi Hubert nie jestem w stanie uwierzyć. Paul to dobry człowiek. I nie może być zamieszany w tą sprawę.
Majewski trzyma się za policzek i patrzy na mnie z niedowierzaniem. A ja pod wpływem tego wzroku zaczynam czuć się winna, że zareagowałam tak gwałtownie, bo przecież cokolwiek Hubert robi, robi to dla mojego dobra.
Ojciec chrząka cicho i zabiera głos.
- Oliwia powinnaś posłuchać Huberta i wyjechać. Tutaj nie jest bezpiecznie. Porozmawiam z Basią, możecie wyjechać do Stanów, mam tam znajomych oni wam pomogą.
- Nigdzie się stąd nie ruszę – mówię stanowczo, na co Hubert zaciska zęby ze złości i zniecierpliwienia – A tobie udowodnię, że Paul jest niewinny – zwracam się do Majewskiego – Idziemy.   

***
Wszystkiego dobrego w nowym roku. Oby był lepszy od tego mijającego, przyniósł ze sobą dużo spokoju, wiele uśmiechu i radości z każdej chwili. Najważniejsze to nie tracić wiary czego życzę sobie, wam i naszym wspaniały sportowcom, a szczególnie siatkarzom, bo im tej wiary ostatnio troszeczkę brakuje. 
Happy New Year!

I szalonej zabawy sylwestrowej;)


18 grudnia 2013

14. „Rozwodzę się”

W pierwszym odruchu miałam ochotę nawrzeszczeć na mamę, że w tajemnicy przede mną spotyka się z Paulem. Potem chciałam nawymyślać Amerykaninowi, by w końcu dał spokój mojej rodzinie. A na koniec pewnie przeklinałabym w myślach sama siebie, że podniosłam głos na mamę, która przecież nie raz mnie wspierała.
Całe szczęście w porę się opamiętałam. Trzeba choć raz spojrzeć na sprawę chłodno i bez emocji. Tylko dlaczego na każdym kroku przekonuję się w jak cholernie zakłamanym świecie żyję?
- Oliwia, dziecko, co ty tu robisz?
Mama jest zmieszana, z miną jakbym przyłapała ją w jakiejś nieprzyzwoitej sytuacji. Paul, w przeciwieństwie do niej, wcale nie wygląda na poruszonego faktem, że go tu zastałam. Co więcej wydaje się być zadowolony i patrzy na mnie pewnym siebie wzrokiem, nie uginając się pod ciężarem mojego spojrzenia.
- Możesz mi powiedzieć co on tu robi?
Wskazuję podbródkiem na Paula, który nie zaprzestaje wpatrywania się we mnie. Świetnie. Mama zbiera myśli, by jakoś to wszystko wyjaśnić, a ja i Amerykanin mierzymy się wzrokiem.
- Zajmuję się sprawą rozwodową Paula – oznajmia jak gdyby nigdy nic, na co ja prycham ironicznie.
- Myślałam, że nie ma żadnej sprawy rozwodowej – mówię po angielsku by i Paul zrozumiał sens moich słow.
Lotman krzyżuje ręce na piersi i rzuca mi wyzywające spojrzenie.
- A ja myślałem, że ciebie już ta sprawa nie interesuje.
Słowa Paula krążą mi po głowie, a ja zaprzeczam im w myślach. Przecież chciałam by był wolny. Chyba nadal tego chcę…
Nie potrafię tego powiedzieć głośno, nie potrafię przyznać, że brakowało mi go, że pomimo wszystko zależy mi na nim, bo sama jego obecność tyle razy była dla mnie lekarstwem na wszelkie zło.
Z pomocą przychodzi mi mama, która przecież zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
- Myślę, że powinniście porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko – proponuje – Mogę wam udostępnić mój gabinet…
- Nie – przerywam jej, a jakaś iskra w oczach Paula gaśnie na moment – Przejdziemy się i porozmawiamy.
Mama się uśmiecha. Emilia, która jest świadkiem całego zdarzenia, łapie każde słowo, jakby zaraz miała lecieć do portalu plotkarskiego i sprzedać im tanią sensację. To dlatego nie chcę rozmawiać z Paulem tutaj. Wiem też, że pośród ludzi będę się hamować, a zamkniecie w gabinecie raczej nie będzie okolicznością sprzyjającą.
- Idziemy?
Paul przytakuje, zakłada kurtkę i szalik, a potem wychodzimy na chłodne rzeszowskie ulice, by próbować naprawić nasze relacje.

Po pięciu minutach powolnego spaceru nic się nie zmienia. Paul milczy. Ja milczę. Zaczyna być to na tyle irytujące, że zatrzymuję się na środku chodnika i podpieram pod boki.
- Odezwiesz się wreszcie?!
Ku mojemu zaskoczeniu Paul uśmiecha się. Co więcej zaczyna się śmiać.
- Mogę wiedzieć dlaczego ci tak wesoło?
- A jakoś tak.
- Miałeś mi chyba coś wyjaśnić.
- Rozwodzę się.
- Świetnie.
- I wyrzuciłem Jasmine z mojego mieszkania.
- Gratuluję.
- Oj, Oliwia.
Paul przyciąga mnie do siebie, jak za starych dobrych czasów, a ja ani myślę się opierać, bo tak dobrze czuję się w jego uścisku.
- Wyjaśnisz mi o co w tym wszystkim chodzi?
Paul przytakuje, więc przytuleni do siebie spacerujemy po Rzeszowie, a on opowiada jak to jego żona próbowała nie dopuścić do rozwodu.
Początkowo szanowna pani Lotman przyznała się do zdrady. Gdy tylko jej mąż wybył z kraju nie potrafiła dochować wierności, czego dowodem były zdjęcia, które Paul pokazał mi podczas naszego pierwszego spotkania. Potem jednak Jasmine coś się odwidziało i zaczęła gorąco zapewniać męża, że wszystko mu wyjaśni, że nadal go kocha, a te zdjęcia to zwykła prowokacja. Oczywiście zaraz też pojawiła się w Polsce, ale jeszcze przed wyjazdem wraz ze swoim adwokatem zdołali przekupić Kornel, by przeszedł na ich stronę, a potem jeszcze wykonał do mnie też żenujący i kłamliwy telefon, w którym próbował wmówić mi, że Paul mu nie płaci i że ma ten rozwód głęboko gdzieś. A ja głupia oczywiście mu uwierzyłam, choć nie powinnam była uwierzyć w żadne słowo Kornela. Ale to nieszczęście zbiegło się w czasie z niespodziewanym spotkaniem Jasmine w mieszkaniu Paula, co Amerykanin też mi wyjaśnił. Po prostu nie mógł jej tak po prostu wyrzucić na bruk, kiedy tak nagle pojawiła się w Polsce, ale całe szczęście w kocu poszedł po rozum do głowy i pozbył  jej się ze swojego mieszkania. Teraz to mama zajmuje się całą sprawą, ale nie zanosi się na szybkie jej rozwiązanie, bo Lotmanowa się zbiesiła i oznajmiła, że na żaden rozwód się nie godzi.
- Barbara mówi, żebym się nie martwił, bo mamy te zdjęcia, co pomoże w sprawie. Ale łatwo nie będzie.
- Mama już nie takie sprawy wygrywała – zapewniam go szybko, bo szczerze ufam w mamę i jej zdolności – Zrobi wszystko żeby się udało.
- Mam nadzieję – wzdycha – Dobrze, że Andrzej mnie do niej zaprowadził. Chyba muszę mu podziękować.
- Ja też.
- Wy chyba niedługo będziecie rodziną, co?
Uśmiecham się szeroko. Nagle wszystko wydaje się być tak zupełnie proste. Paul już niedługo wyzwoli się z tego nieudanego małżeństwa, mama zwiąże się z Andrzejem, którego coraz bardziej lubię, ojciec da nam spokój, a Hubert w końcu się odnajdzie i wyjaśni mi wszystko. I będę mogła cieszyć się życiem.
Paul odprowadza mnie pod sam dom. Po drodze zaprasza na mecz. W prawdzie żadna tam ze mnie fanka siatkówki, bo kiedyś może ze dwa razy byłyśmy z Zuzą na Podpromiu i jedyny zawodnik, którego zapamiętałam to libero miejscowej drużyny, bo wyróżniał się strojem i żywiołowością na boisku. Przyjmuję propozycję Amerykanina, bo miło mi będzie go dopingować i zobaczyć w akcji. Właściwie to do końca nie wiem na jakim stopniu są nasze relacje, ale to teraz właściwie nie ma znaczenia. Ważne, że wróciły na właściwy tor, a co z tego będzie to czas pokaże. A na mecz zabiorę też mamę, by pokibicowała Andrzejowi.
Jak się zaraz okazuje Andrzej jest w odwiedzinach u mamy, bo jego samochód stoi na podjeździe. Ogarnia mnie jakaś dziwna radość, więc ciągnę Paula w stronę domu, by jeszcze nie kończyć naszego spotkania.
Mój dobry nastrój pryska w momencie, gdy obok samochodu Andrzeja zatrzymuje się inne auto. Auto ojca.
Zatrzymuję się jak sparaliżowana, a zdezorientowany Paul patrzy to na mnie, to na wysiadającego z samochodu ojca.
- Kto to jest? – pyta cicho, ale ja nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Też patrzę na sylwetkę ojca i nie mogę uwierzyć, że znów ma czelność by tu przyjeżdżać. Dlaczego nie chce dać nam spokoju? Dlaczego nie może zniknąć i już nigdy się nie pojawić?
Trzymam się kurczowo Paula, jakby to była moja ostatnia deska ratunku. Ojciec wchodzi na podwórze, a na jego twarzy gości nieśmiały uśmiech.
- Oliwia…
Nie dane jest mi powiedzieć mu, żeby spadał, bo otwierają się drzwi i wypadają zza nich mama z Andrzejem. Zaczyna robić się nieprzyjemnie, zwłaszcza, że Andrzej od razu dopada do ojca, z taką miną jakby chciał mu przerobić twarz na marmoladę. Cichy okrzyk mamy sprawia, że Andrzej w porę się opamiętuje. Cofa dłonie, ale jego postawa wskazuje, że wcale nie zamierza ojcu odpuścić. Paul, który początkowo, aż otworzył usta ze zdumienia, bo przecież nie mógł z tej sytuacji nic rozumieć, staje w gotowości, by w razie czego wesprzeć swojego trenera. Ojciec spojrzeniem ciska gromy w Andrzeja, a potem zwraca się do mamy tonem pełnym jakiegoś dziwnego zawodu.
- Jak mogłaś mi to zrobić?
Mama nic nie odpowiada. Patrzy na ojca wzrokiem, który ewidentnie mówi „Nie masz prawa mnie oskarżać”. Potem podbiega do Andrzeja, łapie go za ramię i odciąga w kierunku drzwi. A zaczynam czuć się jak Paul, który niewiele rozumie, a właściwie zupełnie nic nie rozumie. Jakim prawem ojciec ma pretensje do matki? To przecież on ją zostawił. Nie może jej teraz mieć za złe, że na nowo ułożyła sobie życie. Skoro tak mu na niej zależy, to gdzie był przez te sześć lat, kiedy matka była sama jak kołek? Nie, już zaczynałam mieć tego wszystkie dość.
- Oliwia, porozmawiaj z ojcem.
Nie przypuszczałam, że będzie mnie coś w stanie jeszcze zaskoczyć, ale te słowa mamy zabrzmiały gorzej niż kiepski dowcip. To przecież było niedorzeczne. Po co miałabym z nim rozmawiać? I o czym?
- Mamo – jęczę, ale ona patrzy na mnie surowo, a potem prowadzi Andrzeja z powrotem do domu. Paul ściska moją dłoń, czym zaznacza swoją obecność. Całe szczęście nie wymaga ode mnie wyjaśnień, bo zupełnie nie wiedziałabym co by mu powiedzieć.
Patrzę niechętnie na ojca.
- My raczej nie mamy o czym rozmawiać – rzucam oschle. Ojciec wzdycha ciężko, jak człowiek który za dużo dźwiga na swoich barkach, a potem z jego ust pada zdanie, które sprawia, że serce podchodzi mi do gardła.
- Oliwia, wiem kto zabił twoją przyjaciółkę.

***
Zupełnie mi się to nie podoba.
Dla Łukaszka, bo miał być wczoraj ale go nie było i ostatnio nie chciał przesłać nam smajla.
I dla skina Ryśka, który przebrał się za Aniołka.

3 grudnia 2013

13. Czy oni mogą wrócić do siebie?

Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam wierzyć w to co widzę. To musiała być halucynacja, zjawa, jakiś omam. To nie mógł być mój ojciec…
- Oliwka?
Patrzył na mnie z wyraźną nadzieją, że jego mała córeczka podbiegnie do niego i rzuci mu się w ramiona. Jakby wracał z dalekiej podróży, a jego maleńkie dziecko tęskniło i teraz będzie skakać z radości, że ukochany tatuś wrócił.
Nic z tego. Jego małe dziecko już wyrosło. I już nie tęskniło.
- Co tu robisz?
W moim głosie musiał być chłód. Musiał być dystans. Musiała być niechęć.
- Oliwka… Skarbie… Wróciłem.
Prychnęłam ze złością. Wrócił. Po sześciu latach kompletnej ignorancji, kompletnego zapomnienia. Przez bite sześć lat miał mnie i matkę głęboko gdzieś, a teraz jak gdyby nigdy nic wraca.
- Nigdy więcej tu nie przyjeżdżaj. Nikt tu na ciebie nie czeka.
Prawda zawsze jest bolesna. W tym przypadku prawda bolała nie tylko jego, ale i mnie. Ja już nie miałam ojca. Przez ostatnie lata godziłam się z tą myślą. Teraz on musi oswoić się z wiadomością, że na własne życzenie stracił dziecko.
- No wynoś się stąd! – wrzasnęłam, a on się wzdrygnął i spojrzał na mnie z bólem. Pewnie liczył na wybaczenie. Owszem, mogłam mu wybaczyć. Ale nie zapomnieć. Bo tego co zrobił nie da się usunąć z pamięci.
Zupełnie zapomniałam, że całej tej żenujące scenie przygląda się Kostecki. Spojrzałam na niego krótko, a on na szczęście zrozumiał, że ma się wycofać. Bez słowa wsiadł do auta i odjechał. Ojciec wpatrywał się we mnie, jakby mnie nie poznawał. Z obawą i jakimś niezrozumieniem.
- Pozwól mi wytłumaczyć…
- Przez te sześć lat nawet nie zadzwoniłeś – przerwałam mu i pozwoliłam by łzy płynęły po moich policzkach. Chciałam, żeby widział jak cierpię. Chciałam, żeby i on poczuł ten ból – Nawet nie zainteresowałeś się czy żyję. Czy ze mną i z mamą wszystko w porządku.
- Oliwka, przecież słałem wam pieniądze…
- Nie chcę twoich pieprzonych pieniędzy!
Zupełnie straciłam nad sobą panowanie. Rzuciłam się do furtki, byle by już go nie widzieć, byle by uciec od przeszłości.
- Oliwia, czemu tak krzyczysz?
Z domu wychodzi mama. Musiała usłyszeć moje krzyki. Na widok swojego byłe męża na moment nieruchomieje. Doskonale wiem co dzieje się w jej głowie. W mojej dzieje się to samo.
Mama nic nie mówi. Podbiega do mnie, otacza swoim ramieniem i prowadzi do domu. Jej też drżą ręce.

To wszystko takie nielogiczne. I nie sprawiedliwe. Kolejny raz muszę patrzeć jak mama ukradkiem ociera łzy; jak znów płacze przez ojca. Mam ochotę wrócić to niego, uderzyć go, wykrzyczeć mu w twarz cały ten ból, które przez sześć lat trawił mnie od środka.
- Odjechał.
Matka odchodzi od okna i patrzy na mnie z próbą przywołania na twarz uśmiechu. Jakby nic się przed chwilą nie stało.
- Mamo, dlaczego on wrócił?
Coś tu jest nie tak. Oni coś przede mną ukrywają. I już nie chodzi tylko o zdradę ojca. Tego dnia kiedy zdecydował się odejść musiało stać się coś więcej.
- Oliwko, nie myśl już o tym. Przepraszam cię.
Matka totalnie się rozkleja. Nie mam serca dalej drążyć tematu. Przytulam ją z całej siły, żeby wiedziała, że zawsze stanę po jej stronie. Przecież na tym świecie mamy tylko siebie. Zuza nie żyje, Hubert zniknął, Paul okazał się kolejnym facetem, który mnie oszukał. Została mi tylko mama.
Ale mamie został jeszcze Andrzej.
- Mamo, nie płacz. Lepiej zadzwoń do Andrzeja i ustalcie jakiś dzień, żebyśmy mogli się  wszyscy spotkać. Ja się dostosuję.
Matka uśmiecha się przez łzy. Jej twarz lśni i od łez i od autentycznej radości.
- Dziękuję ci, Oliwka. Dziękuję.

Przez następne dni nie wydarzyło się nic. Matka chodziła do pracy, ja chodziłam na uczelnię. Ojciec już się nie pojawił pod naszym domem, nie szukał z nami kontaktu. Paul też milczał, ale tego mogłam się spodziewać. W Operze nadal za barem stał ten zastępca Huberta, po Dominiku ślad zaginął, a zaczęłam tracić wiarę w życie. Okazało się, że jedynym światełkiem w tunelu stał się Andrzej. Matka po każdym spotkaniu z nim emanowała takim szczęściem, że i mi się trochę go udzielało. Nasz wspólny obiad ustaliliśmy na niedzielne popołudnie i tylko perspektywa miłego spędzenia czasu w towarzystwie mamy i jej partnera pozwalała mi jakoś przetrwać monotonne dni.
Gdzieś w międzyczasie odbyły się pogrzeby tych dwóch chłopaków z parku. Jeden z nich okazał się być synem właściciela Opery i przez wzgląd na to miałam nadzieję, że Hubert pojawi się na cmentarzu. Nic z tego. Majewski zapadł się pod ziemię, a ja już zaczynałam tracić nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek będzie nam dane porozmawiać.
W piątek zajęcia skończyły się wcześniej, a ja nie miałam co ze sobą zrobić. Do pustego domu wracać nie chciałam, bo przebywanie w samotności nie wpływało na mnie korzystnie. Mimo brzydkiej pogodny poszłam na cmentarz. Musiałam pogadać z Zuzą. Może było to trochę głupie, że gadam do pomnika, ale wtedy przez chwilę czułam jakby przyjaciółka znów była przy mnie, jakby nadal żyła.
Na cmentarzu było pusto, ale w taką pogodę to normalne. Sprzątnęłam mokre liście z grobu Zuzy, zapaliłam znicz i zaczęłam wpatrywać się w twarz marmurowego anioła, który pojawił się tu z polecenia jej rodziców.
Zaczęłam już tracić wiarę w to, że w moim życiu znów będzie tak kolorowo, jak przed śmiercią przyjaciółki. Wcześniej też przechodziłam przez wiele trudności, ale Zuza i Hubert byli przy mnie, razem radziliśmy sobie z kłopotami. Bez nich to życie staje się tylko formalnością do odbębnienia, bo ktoś na górze umyślił sobie, że tak ma być.
Pomodliłam się krótko, pożegnałam się z Zuzą i ruszyłam cmentarną aleją. Dziesiątki nagrobków, dziesiątki osób, dziesiątki różnych historii. Hektolitry wylanych łez. Miliony pytań. Chwile zwątpienia.
Wskazówki zegarka informowały, że matka nadal jest w pracy. Postanowiłam przespacerować się do jej kancelarii, byle tylko nie siedzieć samej w domu. Los miał wobec mnie inne plany. Tuż przy bramie wyjściowej czekał na mnie Andrzej.
Trochę się zdziwiłam, bo przecież matka ustaliła termin naszego spotkania i nie sądziłam, że zobaczymy się wcześniej.
- Witaj Oliwia. Masz chwilę?
Kiwnęłam głową i podałam mu rękę na powitanie. Matka miała gust jeśli chodzi o mężczyzn (wyjątkiem potwierdzającym tą regułę był mój ojciec), a Andrzej wydawał się być ułożonym i uczciwym człowiekiem.
- Właśnie wybierałam się do mamy, do kancelarii.
- To może odprowadzę cię i porozmawiamy?
Przystałam na jego propozycję. To była dobra okazja, żeby się lepiej poznać bez udawania przed matką, że wszystko jest dobrze.
Czekałam aż Andrzej zacznie, ale on schował dłonie w kieszenie kurtki i powolnym krokiem szedł przed siebie.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę?
Uśmiechnął się lekko.
- Twoja mama dużo mi o tobie opowiadała. Mówiła też o twojej przyjaciółce. I tak pomyślałem, że będziesz chciała ją odwiedzić.
Mówił z takim zrozumieniem, że miałam wrażenie, jakby sam przeżył coś podobnego. Jakby doskonale wiedział, jak bardzo brakuje mi Zuzy.
- Tak, tak – pokiwał głową z zadumą – Miałem szesnaście lat, kiedy mój najlepszy przyjaciel zginął w wypadku samochodowym. Przez rok, dzień w dzień stałem nad jego grobem i opowiadałem mu jak wiele moglibyśmy razem zrobić, gdyby nadal żył.
Niepostrzeżenie otarłam łzę z policzka, a Andrzej uśmiechnął się smutno.
- No, ale jak to mówią czas leczy rany, a Robertowi jest tam pewnie o wiele lepiej niż nam tutaj. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
Zrobił krótką pauzę i spojrzał na mnie poważnie. Zostawiliśmy już za sobą cmentarne mury i wkroczyliśmy ponownie do świata żywych. Pojedynczy przechodnie przypatrywali się nam z zaciekawieniem, a w mojej głowie pojawiły się obawy, że jutro portale plotkarskie może obejść informacja, że trener miejscowej drużyny prowadza się z dużo młodszymi dziewczynami. A tego bym nie chciała, ze względu na mamę.
- Więc o czym chcesz rozmawiać?
Byłam przekonana, że jego odpowiedź będzie brzmiała: ”O twojej mamie”. Kolejny raz mnie zaskoczył.
- O twoim ojcu.
To nie był dobry temat do rozmowy. Nawet z matką o tym nie rozmawiałyśmy. Nie mogłam zrozumieć o co chodzi Andrzejowi.
- Wiem, że wrócił, Basia mi powiedziała. Wszystko mi powiedziała.
Zatrzymałam się raptownie. Mama naprawdę musiała ufać Andrzejowi, skoro opowiedziała mu o tym jak ojciec nas zostawił, o tym, że teraz tak nagle wrócił.
- Skoro już wszystko wiesz to o czym chcesz rozmawiać? – rzuciłam, może trochę zbyt gwałtownie, ale samo wspomnienie ojca wywoływało u mnie negatywne emocje. Andrzej posłał mi uspokajające, ugodowe spojrzenie, na znak, że nie chce się kłócić.
- Chciałem tylko wiedzieć, czy oni… znaczy twoi rodzice… Czy oni mogą wrócić do siebie?
Zabrzmiało to tak absurdalnie, że aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Ale Andrzej brał taką możliwość na poważnie. Mama miała by wybaczyć ojcu? Musiałaby być chyba pierwsza naiwną. A nie jest. Poza tym ja nie pozwoliłabym, żeby ojciec właził z buciorami w nasze życie i wywracał wszystko do góry nogami.
Uśmiechnęłam się do Andrzeja pokrzepiająco. Jeśli matka ma się z kimś wiązać to chyba tylko z nim. Nawet pomimo to, że próbował ingerować w moje życie podstawiając mi pod nos Paula..
- Oni do siebie nie wrócą. Nie ma takiej opcji.
Z twarzy Andrzeja zniknęło napięcie i uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś pewna?
- Jak tego, że tu stoję i z tobą rozmawiam. Mama nigdy nie wybaczy ojcu. Możecie spokojnie być razem, macie moje błogosławieństwo.
Andrzej zaśmiał się krótko. Coś w końcu zaczynało się stabilizować.
- Tylko pamiętaj – dodałam jeszcze, kiedy znów szliśmy ulicami Rzeszowa – Żeby nawet nie przyszło ci do głowy skrzywdzić mamę. Bo będziesz miał ze mną do czynienia.

Andrzej nie odprowadził mnie pod same drzwi, bo jak stwierdził wolałby, żeby ta rozmowa została między nami, a matka nie musi o niej wiedzieć. Ten krótki spacer w jego towarzystwie trochę mnie podbudował i przywrócił wiarę, że jakoś to wszystko jeszcze może się ułożyć.
Kancelaria matki była miejscem, które bardzo lubiłam. Przychodziłam tu już jako mała dziewczynka i bawiłam się w panią mecenas. Teraz po cichu liczyłam, że po zakończeniu studiów matka przyjmie mnie tu do pracy.
Powitała mnie nowa aplikantka matki, Emilia, za którą nieszczególnie przepadałam, ale że po rozmowie z Andrzejem byłam pozytywniej nastawiona do życia, to nawet udało mi się powiedzieć jej kilka miłych słów. Blondynka zaproponowała mi coś do picia, ale grzecznie odmówiłam i usiadłam na jeden z sof. Od Emilii dowiedziałam się, że matka ma właśnie ostatnie spotkanie i powinna niedługo skończyć. Z torby wygrzebałam jakieś babskie pismo, które dostałam od jednej z dziewczyn z roku, bo podobno był tam świetny przepis na zupę cebulową. Z nudów zaczęłam przeglądać gazetę, ale było to takie badziewie, że dość szybko doszłam do strony z jakimś psychotestem. Dla rozrywki zaczęłam zaznaczać odpowiedzi, a potem sumować punkty. Właśnie miałam się dowiedzieć jaki jest mój wymarzony partner, kiedy drzwi do gabinetu mamy otworzyły się i pojawiły się dwie osoby. Moja mama i mężczyzna, którego dobrze znałam.
Paul.

***
Dla tych, którzy mieli tyle cierpliwości by czekać...

  

14 września 2013

12. "Nie uważasz, że najwyższy czas wszystko sobie wyjaśnić"

Czułam się zła, zmęczona i bezradna. Ta krótka wiadomość od Huberta jeszcze bardziej zamąciła mi w głowie. Nie wiedziałam już kim są ludzie, którzy mnie do tej pory otaczali.
   Wróciłam do domu, mojej jedynej ostoi normalności. Niestety zapomniałam, że wczoraj miała miejsce romantyczna kolacja w wykonaniu matki i Andrzeja. Jej Romeo nie zdążył się jeszcze ulotnić i kiedy weszłam do kuchni natknęłam się na niego. Przyrządzał sobie kawę i na domiar złego używał do tego celu mojego ulubionego kubka.
   - Dzień dobry – odezwałam się, a Andrzej podskoczył jak oparzony. Złapał się za serce i przy okazji wylał trochę kawy.
   - Oliwia? – spojrzał na mnie,  jakbym była jakąś zjawą z jego najgorszych koszmarów – Co ty… To znaczy, myślałem, że… - chyba nie może znaleźć odpowiednich słów, więc tylko robi bezradną minę. Wzruszam ramionami i podchodzę do szafki w celu znalezienia innego kubka, skoro on przywłaszczył sobie mój. Z racji, że nadal stoi zakłopotany, zabieram mu ekspres i funduję sobie dużą dawkę kofeiny.
   Andrzej stoi jakby go wmurowało w podłogę. Gdybym nie była tak potwornie zmęczona i zdołowana, to pewnie pokonwersowałabym z nim chwilę, żeby wybadać jakie zamiary ma wobec matki. Tę rozmowę muszę jednak odłożyć na później.
   - Kawa ci wystygnie – mówię, a on zdezorientowany patrzy na kubek – A tak na przyszłość, to weź inny. Ten jest mój.
 
Nawet nie myślałam o spaniu. Wzięłam porządny, orzeźwiający prysznic i zaczęłam planować dalsze działania. Czułam, że jedyną szansą by czegoś się dowiedzieć, jest powrót na to miejsce, gdzie wczoraj widziałam Dominika. To był jedyny trop w tej sprawie. Chociaż bardziej na znalezieniu Dominika zależało mi na spotkaniu z Hubertem. Miałam już dość tych tajemnic i niedomówień i chciałam by Majewski wyjaśnił mi o co w tym wszystkim chodzi.
   Byłam jeszcze w łazience, kiedy usłyszałam głos matki. Całe szczęście, że Andrzej u niej był i nie wie co się ze mną działo w nocy. I lepiej, żeby się nigdy nie dowiedziała.
   Chciałam przemknąć do pokoju, ale matka złapała mnie w korytarzu i to z dość roztargnioną miną.
   - Kochanie, nie gniewaj się na Andrzeja, nie wiedział, że to twój kubek – paplała, a ja dopiero po chwili zrozumiałam o co jej chodzi – I… no… spodziewaliśmy się ciebie trochę później, trzeba było zadzwonić, czy coś… A w ogóle co u Huberta? – spytała nagle, a ja nie wiedziałam gdzie oczy podziać. Nie chciałam jej okłamywać, ale opowiadanie o całym wczorajszym wieczorze to też nie był dobry pomysł.
   - W porządku – mruknęłam tylko i szybko umknęłam do pokoju. Czułam, że to nie koniec przepytywania, bo matki nie zadowoli taka odpowiedź. Zawsze chciała wiedzieć wszystko ze szczegółami, a ja nigdy nie czułam żadnych oporów by opowiadać jej o swoim życiu. Aż do teraz.
 
Myliłam się jednak co do tego przepytywania. Matka nadal była lekko skrępowana tym, że zastałam Andrzeja w naszym domu. Mi tam było wszystko jedno, ale matka podczas śniadania miała jakąś dziwną potrzebę tłumaczenia się ze swojego związku. Pozwalałam jej mówić, co jakiś czas tylko wtrącałam jakieś słowa, które miały dawać do zrozumienia, że z uwagą słucham jej wywodu. W rzeczywistości jednak moje myśli kłębiły się wokół Zuzy, Huberta, Dominika, tego przeklętego miejsca, Kosteckiego, tych dwóch świrów, sąsiadki Huberta, no i Lotmana. Chociaż tego ostatniego bezskutecznie próbowałam pozbyć się z mojej głowy. Aby odsunąć go na bok skupiłam się na Hubercie. Mogłam sobie łamać głowę, a i tak nie przychodził mi żaden realny pomysł, by wytłumaczyć jego zachowanie. Najpierw znika, potem zostawia mi wiadomość w kieszeni od kurtki, kiedy leżę w parku nieprzytomna. Przez moment nawet pomyślałam, że to może on mnie zaatakował, ale było to tak absurdalne przypuszczenie, że szybko wyrzuciłam je z głowy. Hubert jest moim przyjacielem. Tak mi się przynajmniej wydawało do wczorajszego dnia.
   - I tak sobie pomyślałam, że może Andrzej mógłby się do nas wprowadzić…
  Na ostatnie słowa matki aż zakrztusiłam się sokiem. Andrzej miałby z nami zamieszkać? Pewnie jeszcze z tymi swoimi dziećmi.
   - Nie za krótko się znacie? – spytałam ostrożnie, ale matka uśmiechnęła się rozmarzona.
  - Znamy się już wystarczającą ilość czasu… No i chciałbym, żebyście ty i Andrzej lepiej się poznali…
   Oczywiście. O niczym innym nie marzę. Uśmiechnęłam się słabo to matki i chciałam odejść od stołu, kiedy ta jednym zdaniem rzuciła na stół odbezpieczony granat.
   - Andrzej mówił, że Paul jest bardzo przygnębiony waszym rozstaniem…
   W tym momencie miałam ochotę udusić Andrzeja i przestałam widzieć jakąkolwiek szansę na to, żebyśmy mogli mieszkać pod jednym dachem. Usiadłam z powrotem na krzesło.
   - Andrzej nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy, to po pierwsze – powiedziałam chłodno – A po drugie, to Lotman przebywa obecnie ze swoją żoną, więc nie widzę powodu, żeby był przygnębiony.
   - Szkoda, że wam się nie udało – ciągnęła matka, a już nie wiedziałam jak mam dać jej do zrozumienia, że to jest zamknięty temat – Paul wydawał się być takim sympatycznym chłopakiem… I Andrzej uważa, że to ktoś odpowiedni dla Ciebie…
   - Słucham? – spytałam, bo miałam wrażenie, że się przesłyszałam – Konsultowałaś mój związek z Andrzejkiem?
   - Nie, kochanie uspokój się, my tylko rozmawialiśmy... – zaczęła tłumaczyć - To znaczy Andrzej wpadł na pomysł, żeby przedstawić ci Paula…
   - No nie! – wrzasnęłam i zerwałam się z miejsca – Jakim prawem on miesza się w moje życie, przecież nie jest moim ojcem! – całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Matka patrzyła na mnie przerażona tym nagłym wybuchem – Albo on albo ja – dodałam cicho i zostawiłam matkę w stanie szoku i przerażenia.
   Dopiero kiedy wybiegłam z domu dotarło do mnie, że zareagowałam zbyt nerwowo. A moje ultimatum wobec matki było zwykłym świństwem. Z drugiej strony ten cały Andrzej świetnie to sobie zaplanował. Mi podesłał Paula i miał drogę wolną do matki. Wiedział, że jak zajmę się Amerykaninem to nie będę im przeszkadzać. Czeka nas długa i poważna rozmowa i póki się nie odbędzie nie pozwolę by z nami zamieszkał.
   Z matką też powinnam porozmawiać, a właściwie to ją przeprosić, ale najpierw musiałam sama się uspokoić, by nie doszło do kolejnych kłótni.
   Lekko tym wszystkim przygnębiona ruszyłam przed siebie, ale zaraz zatrzymał mnie dobrze znany głos.
   - Oliwia, czekaj!
   Odwróciłam się, bo w moją stronę kroczył Adrian.
   - Cześć! – podszedł do mnie i wyciągnął rękę na powitanie. Podałam mu dłoń i czekałam aż poda powód, dla którego mnie odwiedził.
   - Masz chwilę? Chciałbym z tobą porozmawiać?
  Kiwnęłam głową. Adrian zaprowadził mnie do jakieś knajpki, bo Opera była o tej porze zamknięta. Po drodze ani słowem nie zdradził czego ma dotyczyć nasza rozmowa.
   Knajpka była prawie pusta, jeśli nie liczyć dwóch gości, który siedzieli przy jednym ze stolików. Adrian poszedł po coś do picia i dopiero kiedy wrócił, zdradził o czym chce porozmawiać.
   - Słuchaj, ty i Paul to już tak na serio się rozstaliście?
  Ręce mi opadły. Czy już nie ma innych tematów? Każdy musi przypominać mi o Amerykanie?
   - Tak – warknęłam, bo miałam już tego wszystkie serdecznie dość – I jeśli o tym chciałeś rozmawiać, to tylko tracisz czas.
   - Właściwie to chciałem zapytać tylko o jedno – powiedział spokojnie – Dlaczego?
   - Co dlaczego?
   - No dlaczego się rozstaliście?
   Co za głupie pytanie… Rzuciłam Adrianowi zdegustowane spojrzenie, bo chciałam dać mu do zrozumienia, że to nie jest najprzyjemniejszy temat do rozmowy, ale on był nieugięty.
   - Paul mnie oszukał. Tyle.
   - Nie wierzę – powiedział od razu, a ja przewróciłam oczami. To sobie nie wierz. Ja tam swoje wiem.
   - To nie Paul cię oszukał, ale sam został oszukany – kontynuował – To jego żona namieszała w tej sprawie z rozwodem, Paul mi wszystko powiedział…
   - Skoro Paul ci wszystko powiedział, to po co jeszcze mnie męczysz?
   Adrian pokręcił głową niezadowolony.
   - Ty sama siebie męczysz, zrozum to wreszcie. Gdybyś szczerze porozmawiała z Paulem, to wiedziałabyś jaka jest prawda…
   - Mam tego dosyć – przerwałam mu i wstałam – To nie jest twoja sprawa i nie wiem po co się w nią wtrącasz! Następny pomocny się znalazł. Dajcie mi wszyscy święty spokój! – powiedziałam na pożegnanie, może trochę zbyt głośno, bo ludzie, którzy właśnie wchodzili dziwnie na mnie patrzyli. Ale naprawdę, ile można gadać w kółko o tym samym. Lotman miał szansę, żeby się wytłumaczyć. Nie wytłumaczył się. Koniec tematu.
   Wściekła i zmęczona prawie biegłam przed siebie i wtedy go zobaczyłam. Najpierw poznałam samochód, którym tyle razy mnie woził. Zatrzymałam się na środku chodnika i patrzyłam jak parkuje pod kawiarnią, z której dopiero co wyszłam, a potem wysiada z  auta. Wszystkie możliwe emocje kumulowały się we mnie. Z jednej strony miałam nadzieję, że może Adrian ma rację, że to może żona Paula coś namieszała, a on jest tak samo skołowany jak ja. Tylko, że gdyby tak było to Paul zrobiłby coś, żeby mnie przekonać, że prawda leży po jego stronie. A on nawet przestał do mnie dzwonić. Jakby zupełnie przestało mu zależeć.
   Odwróciłam się, żeby już dłużej na niego nie patrzeć i nie mącić sobie w głowie, kiedy usłyszałam jak mnie woła.
   Postanowiłam udawać, że tego nie słyszę. Miałam zbyt skołatane nerwy na takie rozmowy, a nie chciałam jeszcze bardziej gmatwać tej sprawy, którą notabene uważałam za zamkniętą. Nie miałam szans by przed nim uciec, bo mój organizm był zbyt zmęczony po nocnych wojażach, a on przecież był zawodowym sportowcem.
   - Oliwia…
   Złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Gdzieś z tyłu zauważyłam Adriana. Musieli to razem zaplanować, bo przecież Adrian nie mógł wiedzieć gdzie mieszkam, nigdy nie podawałam mu swojego adresu. To Paul musiał go tam wysłać.
   - Nie uważasz, że najwyższy czas wszystko sobie wyjaśnić.
   Pozwoliłam sobie tylko na krótkie spojrzenie w jego oczy.
   - Twoja żona nadal mieszka u ciebie? – spytałam, a na jego twarzy od razu pojawiło się zmieszanie. Nawet nie musiał odpowiadać. Z głośnym westchnieniem pokręciłam głową.
   - To nie jest takie proste – odezwał się po chwili. Nic w życiu nie było proste i oboje o tym dobrze wiedzieliśmy.
   - Paul, dopóki nie uporasz się z tą sprawą, to…
   Nie dane było mi dokończyć, bo tuż koło nas, z głośnym piskiem opon, zatrzymał się policyjny samochód, a z niego jak strzała wypadł Kostecki.
   - Oliwia!
  Spojrzałam na niego zdumiona i jednocześnie wściekła. Domyślałam się czemu mnie szukał i wcale nie poprawiło mi to humoru.
   - Czego chcesz? – spytałam, ale na Kosteckim mój nieprzyjemny ton głosu nie zrobił najmniejszego wrażenia. Patrzył na mnie rozgorączkowany.
   - Musisz ze mną pojechać. I to szybko.
  Miałam mieszane uczucia, ale Kostecki patrzył na mnie tak wyczekująco, że kiwnęłam głową i gotowa byłam z nim jechać, kiedy zatrzymał mnie Paul.
  - Mieliśmy porozmawiać!
  W głosie Paula wyczułam chłód. Patrzył na mnie z jakimś dziwnym zacięciem, a za nim czaiła się złość.
  - Póki nie rozwiążesz sprawy z żoną nie mamy o czym rozmawiać – odwróciłam wzrok. Kostecki poganiał mnie bezgłośnie, ale Paul miał mi coś jeszcze do powiedzenia.
  - A może tobie już nie zależy? – zacisnął dłoń na moim łokciu i zmusił bym na niego spojrzała – Kim on dla ciebie jest? – wskazał na Kosteckiego z wyraźną pretensją w głosie. Pokręciłam głową z poczucia bezradności.
  - Ja z nikim ślubu nie brałam – powiedziałam cicho, a Paul jakby zmieszał się lekko i puścił mój łokieć – I raczej nie masz prawa robić mi pretensji o to z kim się spotykam – posłałam mu ostatnie spojrzenie i ruszyłam w stronę samochodu Kosteckiego. Dopiero wtedy zauważyłam, że podszedł do nas Adrian, ale jego też minęłam bez słowa. Wsiadłam do samochodu, a sekundę później Kostecki siedział już za kierownicą.
  - Jedź – mruknęłam, zanim zdążył otworzyć usta by skomentować całą sytuację. Bez słowa, za to z dziwnym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy, uruchomił silnik. Zerknęłam na Paula. Odwrócił się na pięcie, jak obrażone na cały świat dziecko, i ruszył w kierunku swojego auta. Adrian najpierw spojrzał na mnie ze złością, a potem zaczął krzyczeć coś do oddalającego się Paula, ale Amerykanin wydawał się być głuchy na jego słowa.
  Kostecki odjechał kawałek i szybko straciłam ich z oczu.
  - Dokąd jedziemy?
  Chciałam, żeby mój głos zabrzmiał obojętnie i spokojnie, ale nic z tego nie wyszło, bo miałam ochotę posłać wszystkich do diabła i w końcu wypłakać się ze swoich smutków. Kostecki zdawał się nie zauważać mojego podłego nastroju, jakby ta sytuacja sprzed kilku chwil nie miała miejsca, bo odpowiedział rzeczowym tonem.
  - Znaleźliśmy ciała dwójki mężczyzn, w tym parku, niedaleko tej ławki, na której leżałaś. Chcę byś przyjrzała się tej dwójce, może któregoś skojarzysz.
  Jeśli myślałam, że to kres podłości losu, to się srogo zawiodłam. Serce stanęło mi w gardle i przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
  Znaleźli dwóch mężczyzn. W parku. A co jeśli jedynym z nich jest Dominik, a drugim…
  Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, ale ona uparcie pukała do mojego umysłu.
  Hubert był w tym parku. Przekazał mi wiadomość. Więc jest duże prawdopodobieństwo, że za chwilę spojrzę w martwą twarz przyjaciela.
  Czułam się jakby ktoś wyrwał mnie z rzeczywistości i wsadził do świata, gdzie za każdym rogiem czeka zła wiadomość. Kostecki zerkał na mnie, ale dopiero po chwili się odezwał.
  - Źle się czujesz?
  Zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam. Kostecki dał mi spokój, a ja modliłam się, żeby ten dzień okazał się tylko koszmarnym snem, z którego obudzi mi paplanie matki o tym, że Andrzej się do nas wprowadza.
  - Na pewno nic ci nie jest? – zapytał ponownie Kostecki, kiedy szliśmy do prosektorium. Pokręciłam głową i wzięłam się w garść. Jak mantrę powtarzałam sobie, że Hubert żyje i to jako tako, pozwalało mi iść za Kosteckim i nie zemdleć na środku korytarza.
  Weszliśmy do jednej z sal i wystarczyło tylko jedno spojrzenie by ogarnęła mnie taka ulga, że mało co się nie przewróciłam. Kostecki złapał mnie w ostatniej chwili i wyprowadził na korytarz. Tam posadził na jakimś krześle, a mi serce biło tak szybko, jakbym właśnie brała udział w wyścigu na sto metrów.
  - Oliwia…?
  - To nie on… - wyszeptałam, a Kostecki patrzył na mnie zdezorientowany – To nie Hubert – dodałam jeszcze ciszej, by tego nie usłyszał. Mój przyjaciel żył i w tej chwili tylko to się liczyło.
  - Oliwia, powiedz mi…
  - To oni mnie napadli w parku. Mnie i tą Weronikę pamiętasz – mówiłam szybko, a Kostecki tylko kiwał głową – Jak zginęli?
  Skrzywił się, ale wiedział, że odpuszczę, póki się nie dowiem.
  - Przedawkowali. Naćpali się jakiegoś świństwa. Odwiozę cię do domu.
  Pozwoliłam się zaprowadzić do samochodu, udawałam, że z uwagę słucham jego słów, ale było tak jak podczas śniadania z matką. Moje myśli znów krążyły wokół śmierci Zuzy i te wszystkie co się dzieje.
  Dopiero kiedy zatrzymał się na podjeździe, tuż przy bramie, powróciłam do rzeczywistości, bo Kostecki nie opacznie zdecydował się poruszyć temat, którego z pewnością poruszać nie powinien.
  - Ten Amerykanin ci się narzuca? Bo jak chcesz to mogę… - urwał, kiedy zobaczył moją minę. Nie podziękowałam mu za podwiezienie, tylko wysiadłam z samochodu. Kostecki oczywiście też wysiadł, pewnie z zamiarem przeproszenia mnie, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo tuż koło mnie zatrzymał się luksusowy samochód z przyciemnianymi szybami.
  Kostecki spojrzał na mnie bystro, ale ja zrobiłam bezradną minę. Nigdy wcześniej nikt nie przyjeżdżał do nas takim autem. Oboje czekaliśmy aż kierowca opuści swoje cacko.
  Wyszedł po chwili. Był to elegancko ubrany i dość przystojny mężczyzna. Od razu go poznałam, ale i tak nie mogłam uwierzyć, że go widzę. On natomiast rozpostarł ramiona, jakby czekał aż go uściskam.
  - Oliwia… córeczko…
 
***
Miało być jutro, ale jest dzisiaj, żebyś się odstresowała. No i nie miałam jeszcze okazji, żeby wyrazić swojej opini na temat Memoriału Wagnera. Ale żadnej opini nie będzie.
Jedynie apel. A nawet dwa.
Gyorygy wracaj do Polski i zmień fryzjera.
Dymitrij zostań moim ochroniarzem. (Razem z Grzegorzem B.)
Skoro już poruszyłam temat Grzegorza, to muszę napisać, że poprawę widać, nikt już atmosfery nie psuje, trochę szkoda tortu, ale jest w porządku. Reprezentacja chyba pomału się odradza, oby tylko na Rosjan trafić w finale.
Igły nadal mi brak, ale on tam chyba ma się dobrze i zaprzyjaźnia się z Peterem. Szkoda, że Andrea musi jeszcze komuś podziękować i to chyba niestety będzie Andrzej, skoro Rucy jest przymierzany jako libero. No bo jak nie będzie Wiśni, to stwierdzę, że życie jest bez sensu. Ale kto tam wie, co ten Andrea knuje.
Rozpisałam się o jakiś głupotach, bo chyba tracę fason, tak jak bohaterka tego opowiadania.
Savani masz zostać w Europie. O żadnych Chinach nie ma mowy.
Do jutra
 

24 sierpnia 2013

11. "Niech się panienka nie martwi, wszystko będzie dobrze"

Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Pierwsze co odczułam to tępy ból głowy. Potem okropny niesmak w ustach i mdłości. Na koniec twarde podłoże na którym leżałam. I chłód. Straszliwy chłód jaki mnie ogarnął i przyprawiał o dreszcze.
   Leżałam tak i nie mogłam się ruszyć, a wszystkie dolegliwości coraz bardziej mi dokuczały. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję albo urwę sobie głowę, żeby już tak bardzo nie bolała. Tyle, że nie mogłam zmusić się, by ruszyć którąkolwiek z kończyn.
   Przez moment miałam wrażenie, że ktoś jest koło mnie. Pewnie ten świr, który mnie zaatakował. A może Zuza… Przecież wyraźnie słyszałam jak krzyczała…  
   Ten ktoś zaczął mną potrząsać, jakby chciał, żebym dała jakiś znak życia. Zaczął też docierać do mnie jego głos.
   - Panienko Oliwio, niech panienka się obudzi…
   Ten głos… To nie mógł być głos tego napastnika ani mojej przyjaciółki. To musiał być głos…
   Natychmiast otworzyłam oczy. Głowę przeszył mi okropny ból, ale zepchnęłam go na dalszy plan. Z niedowierzaniem patrzyłam w bystre oczy starszej pani. Sąsiadki Huberta.
   - Nareszcie, już myślałam, że jest z panienką źle… - starsza pani wyraźnie odetchnęła z ulgą, a potem z zadziwiającą siłą pomogła mi doprowadzić się do pozycji siedzącej.
   Byłam w parku. I był wczesny ranek. Siedziałam na jednej z ławek, a sąsiadka Huberta usiadła obok mnie.
   - Co ja… - chciałam zapytać skąd się tu wzięłam, ale gardło odmówiło mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie myśleć, bo ból głowy jeszcze się zwiększył, a dreszcze jakie mnie opanowały wyczuła nawet staruszka, która popatrzyła na mnie ze współczuciem.
    - Ale panienka przemarznięta… - mruknęła tylko, zarzucając na mnie swój szalik. Niewiele to pomogło, bo było mi okropnie zimno, ale i tak doceniałam jej gest. Czekałam też na jakieś wyjaśnienia.
   Sąsiadka Huberta jednak nie zamierzała mi niczego tłumaczyć, bo po sprawdzeniu czy nie mam gorączki, wyciągnęła z torebki telefon i zaczęła sprawnie w nim operować. Odeszła na moment, by zadzwonić, a ja zostałam na tej twardej ławce i trzęsłam się z zimna. Mdłości na szczęście trochę ustały. Próbowałam przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło, że znalazłam się w parku, ale mój mózg nie był wstanie odpowiednio pracować.
   Staruszka wróciła z uśmiechem i oznajmiła, że zaraz zabierze mnie do ciepłego miejsca, tylko musi poczekać na transport. Chciałam ją poprosić, żeby odwiozła mnie do domu, ale ponownie nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Sąsiadka Huberta przysiadła się do mnie, wyciągając z torebki butelkę wody. Podała mi ją, a ja łapczywie zaczęłam pić. Woda była zimna, ale orzeźwiająca. Tego mi było trzeba. Zwilżyłam gardło i czułam, że już jestem w stanie mówić. Oddałam jej prawie pustą butelkę.
   - Dziękuję – wychrypiałam, a staruszka uśmiechnęła się ciepło. Mimo, że wyglądała jak tradycyjna babcia, do której wnuki przychodzą na pyszne ciasto, to podświadomie czułam, że skrywa wiele tajemnic. Jak choćby ta, skąd się tu wzięła o tak wczesnej porze?
   Chciałam ją o to zapytać, ale poderwała się nagle z ławki i zaczęła machać jak szalona. Po chwili zorientowałam się, że macha do człowieka, który zmierza w naszą stronę. Kiedy dzieliło go od nas parę metrów, poznałam kim był.
   Mężczyzna też musiał od razu mnie poznać, bo szybko podbiegł z wyraźnie zmartwioną miną.
   - Oliwia? Boże, nic ci nie jest?
   - Jest tylko trochę skołowana i zmarznięta – odpowiedziała za mnie staruszka. Kostecki wziął mnie za rękę, a potem spojrzał prosto w oczy.
   - Co się stało? – spytał. Nie umiałam odpowiedzieć mu na to pytanie. Sama chciałabym wiedzieć, dlaczego znalazłam się na jednej z parkowych ławek ze sporą dziurą w pamięci. 
   - Nie pamiętam – odpowiedziałam cicho i odwróciłam wzrok. Spojrzenie Kosteckiego było zbyt przenikliwe.
   - Trzeba ją stąd zabrać – odezwała się staruszka, czym przypomniała o swojej obecności – Jest strasznie przemarznięta, musiała całą noc leżeć na tej ławce.
   Kostecki nic nie powiedział, tylko wziął mnie na ręce. Chciałam zaprotestować, ale wiedziałam, że to bez sensu. Nie miałam siły by poruszać się na własnych nogach.
   Szliśmy przez ten park jak jakiś dziwny korowód. Na przedzie ja na rękach Kosteckiego, a za nami dreptała staruszka. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, które gorsze było od bólu fizycznego. Podświadomość wysyłała do mojego zmęczonego umysły sygnał, że o czymś ważnym zapomniałam. Pamięć nie powracała, co potęgowało uczucie frustracji. Od męki tego uczucia uwolnił mnie widok auta Kosteckiego, który stał sobie tuż koło wejścia do parku. Staruszka otworzyła jego tylne drzwi, a Kostecki usadził mnie na siedzeniu. Zaraz obok mnie usadowiła się sąsiadka Huberta i mrugnęła do mnie przyjaźnie. Kostecki zajął miejsce kierowcy i ruszyliśmy.
   Nawet nie wiedziałam dokąd mnie wiezie. Nagle zrobiło mi się wszystko jedno. Staruszka cały czas wpatrywała się we mnie, jakbym nagle miała dostać jakiegoś ataku. Jej usta zdobił dziwny uśmiech. Zastanawiałam się o co jej chodzi, ale nie miałam siły pytać. W ogóle straciłam jakąkolwiek nadzieję, że dowiem się co takiego działo się ze mną od… Właśnie, pamiętam, że matka miała mieć jakąś cudownie romantyczną kolację z Andrzejkiem. Nie chciałam im przeszkadzać, więc poszłam do Opery… A tam nie było Huberta… I zdziwiło mnie to… Poszłam do jego mieszkania i tam spotkałam tą jego sąsiadkę… Huberta nie było, więc wróciłam do Opery, ale… Wcześniej zadzwoniła matka, tylko po co? A już wiem, dzwoniła, żeby mi powiedzieć, że szuka mnie jakiś facet… I spotkałam się z nim w Operze… To był ten przyjaciel Lotmana… A potem…
   Tego nie chciałam pamiętać, ale umysł, skoro już się rozkręcił, teraz sam podrzucał obrazki z wczorajszego wieczora. Nie mogłam go powstrzymać. Nie mogłam powstrzymać ukucia w sercu jakie nagle się pojawiło. Byłam w mieszkaniu Lotmana… Tam była jego żona… I tam był On.
   Z każdym wspomnieniem ból narastał, więc skurczyłam się na tym samochodowym siedzeniu. Nie uszło to uwadze sąsiadki Huberta.
   - Panienko, wszystko dobrze? – spytała cicho, bo chyba nie chciała by Kostecki to usłyszał. Pokiwałam głową, bo jakoś nie miałam ochoty na zwierzanie się ze sprawy, którą, niestety, muszę uznać za zamkniętą.
   Spojrzałam na Kosteckiego. Jego postawa zdradzała, że jest czymś głęboko zamyślony i raczej nie słyszał pytania staruszki. Ta też przeniosła na moment swój wzrok na niego, a potem ponownie ulokowała go na mnie.
   - Ma panienka szczęście, że ktoś taki się panienką opiekuje – szepnęła i znów do mnie mrugnęła. Nie zareagowałam na to, bo zwyczajnie nie miałam siły. Ale w innej sytuacji, pewnie posłałbym staruszce zdziwione spojrzenie.
   - Tak, tak – mruknęła, wyraźnie zadowolona – Nawet ślepy by zauważył, że nie patrzy na Ciebie obojętnie… Ma panienka dużo szczęścia…
   Nie skomentowałam jej słow. Po prostu odwróciłam głowę w drugą stronę, ale cały czas czułam na sobie jej wzrok.
   Nie miałam sił, by myśleć o tym czy rzeczywiście podobam się Kosteckiemu czy to zwykłe wymysły starszej pani. Jak na razie miałam dość facetów, więc nawet nie przyjmowałam możliwości by się z kimś wiązać. A wszystko przez Lotmana. Na jego wspomnienie serce załomotało mi szybciej… Dlaczego nie wytłumaczył swojego oszustwa? Czy to by coś zmieniło? Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a wraz z nim kolejna część wczorajszego wieczoru. Przecież po opuszczeniu mieszkania Lotmana zobaczyłam…
   - Jesteśmy na miejscu – odezwał się Kostecki, a ja wyjrzałam przez samochodową szybę i zorientowałam się, że zaparkował pod miejskim szpitalem. Cała pamięć wróciła. Dokładnie wiedziałam już co robiłam poprzedniego wieczoru i jaki miał on finał. Nie wiedziałam tylko jednej rzeczy: co zrobił ze mną ten świr, który mnie napadł, zaraz po tym jak straciłam przytomność. I nie wiedziałam dlaczego potem zostawił mnie w parku.
   Kostecki otworzył drzwi z mojej strony, ale tym razem nie zamierzałam z nim współpracować. Nie miałam ochoty na jakieś głupie badania, albo co gorsza na zostanie na obserwacji. Musiałam wrócić do domu, wziąć porządny prysznic i wrócić na miejsce, gdzie ostatni raz widziałam Dominika.
   - Czujesz się już na siłach, by iść? – spytał Kostecki, a ja spojrzałam na niego poważnie.
   - Odwieź mnie do domu.
   Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Co więcej nie spodziewał się żadnego oporu z mojej strony. Sądził, że jestem w takim stanie, że potulnie oddam się pod opiekę lekarzy, którzy poprzez przestudiowanie mojego stanu wydadzą diagnozę. Potem przedstawią ją Kosteckiemu, a ten już będzie wiedział, że tej nocy ktoś zaaplikował mi śliny środek odurzający. I zaczną się te wszystkie głupie pytania. Nie, nie mogłam na to pozwolić. Kostecki dość dosadnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie, bym plątała się w tą sprawę. Mimo, że pracował w policji nie miałam do niego zaufania. Może przez to, że nie było żadnych efektów w jego śledztwie. A w moim były. Nie mogłam się nimi z nim podzielić.
   - Co też panienka opowiada – odezwała się sąsiadka Huberta, która nadal siedziała obok mnie. Nie spojrzałam na nią, tylko wyczekująco wpatrywałam się w Kosteckiego.
   - Oliwio, posłuchaj – powiedział powoli – Zostałaś znaleziona w parku i nawet nie wiesz jak się tam znalazłaś. Do tego jesteś strasznie przemarznięta i obolała. Nie możesz ryzykować. Nie chcę Cię straszyć, ale to może skończyć się zapaleniem płuc…
   - Nic mi nie jest – przerwałam jego pouczającą przemowę. Miał rację, że jestem cała obolała i że takie przebywanie w zimnym parku może skończyć się źle, ale miałam to gdzieś. Zuza straciła życie. Ile przy tym znaczyło moje zdrowie?
   - Proszę, byś odwiózł mnie do domu.
   Kostecki popatrzył na mnie bezradnie. Pewnie się o mnie martwił, ale ta jego troska nie była mi potrzebna.
   - Panienko, to nie są żarty – skarciła mnie staruszka – Panienka nawet nie pamięta co robiła wczoraj wieczorem…
   - Pamiętam –powiedziałam ostro, a dopiero potem ugryzłam się w język. Nie powinnam była przyznawać się do tego, że doskonale wiem co się wczoraj wydarzyło. A przynajmniej do momentu zanim straciłam przytomność.
   - Pamiętasz? – powtórzył z niedowierzaniem Kostecki.
   - Tak, pamiętam – mruknęłam. Teraz już nie było opcji wymigania się od przesłuchania. Widziałam to w oczach Kosteckiego.
   - W takim razie opowiesz mi wszystko, ale najpierw zbada Cię lekarz – zarządził, jakby trochę zły, że od razu mu nie powiedziałam, że odzyskałam pamięć. Wiedziałam, że decyzja już zapadła. Musiałam poddać się badaniom, a potem niewygodnym pytaniom Kosteckiego.
 Siedziałam na szpitalnym korytarzu. Byłam już po powierzchownych oględzinach, pobrali mi też krew do badań. Na szczęście, jak na razie lekarz nie widział powodów, by zatrzymać mnie na obserwacje. Teraz rozmawiał z Kosteckim, a ze mną na twardych szpitalnych krzesełkach siedziała sąsiadka Huberta.
   - Niech się panienka nie martwi, wszystko będzie dobrze – powtarzała, a ja tylko kiwałam głową. Szpitalny zegar wskazywał siódmą raną i miałam tylko nadzieję, że po udanej randce matka będzie się wylegiwała w łóżku. Już widzę jej minę, kiedy dowiaduje się co działo się z jej córką.
   W końcu, z gabinetu lekarza wyłonił się Kostecki. Minę miał dość niewyraźną. Byłam ciekawa co powiedział mu ten lekarz.
   - Oliwio, muszą przeprowadzić jeszcze dodatkowe badania – powiedział, a moja mina zrzedła. Myślałam, że to już koniec pobytu w szpitalu, a tu on wyskakuje z jakimiś dodatkowymi badaniami.
   Podniosłam się niechętnie i poczłapałam do gabinetu lekarza. Zanim jednak weszłam, odwróciła się jeszcze do Kosteckiego.
   - Nie dzwoń do mojej matki, dobrze?
   Nie odpowiedział nic. Na jego twarzy pojawił się jedynie lekki uśmiech.
 Kiedy weszłam lekarz obdarzył mnie krótkim uśmiechem i kazał usiąść. Wykonałam polecenie, nie odwzajemniając uśmiechu. Chciałam już tylko wrócić do domu. Czekałam tylko na wyrok doktora, ale ten po tym jak usiadłam zaczął przeglądać jakieś papiery. Trwało to parę minut, ale dla mnie było jak wieczność. Stukałam niecierpliwie nogą o podłogę. Zamiast tu siedzieć mogłabym zrobić tyle innych rzeczy. Na przykład wrócić pod drzwi, za którymi zniknął Dominik.
   Lekarz w końcu przypomniał sobie o mojej obecności i odłożył papiery. Miał niezwykle poważny wzrok.
   - Była pani parę godzin nieprzytomna – powiedział, a ja przewróciłam oczami. Facet odkrył Amerykę.
   - Wiem o tym – mruknęłam. Wzrok lekarza stał się jeszcze bardziej poważny.
   - Musimy dokładnie sprawdzić czy nikt nie zrobił pani krzywdy.
   Chciał powiedzieć, że przecież nic mi nie jest, ale przypomniał mi się widok Zuzy leżącej w krzakach. Jej ktoś zrobił ogromną krzywdę. Poczułam lekki strach. Głośno przełknęłam ślinę. Jeśli temu lekarzowi chodziło o to, żeby mnie nastraszyć, to niestety ta sztuka mu się udała.
   - Proszę się nie obawiać, to tylko drobne badania. Upewnią nas tylko w przekonaniu, że nic pani nie jest.
   Kiwnęłam głową zgadzając się na wszystko. Chciałam odnaleźć mordercę Zuzy, ale to mogło poczekać. Najpierw musiałam sprawdzić czy sama nie wpakowałam się w jakieś gówno.
 Tak jak przewidywałam tuż po wizycie u lekarza czekało mnie jeszcze przesłuchanie u Kosteckiego. Tuż po tym jak otrzymałam wyniki, które jednoznacznie wskazywały, że nic mi nie jest, Kostecki zabrał mnie ze szpitala. Nie pytałam dokąd mnie wiezie. Doskonale wiedziałam, że na posterunek policji. Zapytałam jedynie o staruszkę, która ulotniła się w czasie mojej wizycie w gabinecie lekarskim.
   - Stwierdziła, że jesteś w dobrych rękach, więc może spokojnie wracać do siebie – mruknął tylko Kostecki, kiedy byliśmy już na jednej z rzeszowskich uliczek.
   Tak jak przypuszczałam zatrzymał się koło komendy. Nie wysiadł jednak od razu, tylko twardo patrzył przed siebie, zaciskając ręce na kierownicy.
   - Prosiłem Cię, byś nie plątała się w tą sprawę – powiedział, a ja wyczułam w jego głosie zawód. Nie zamierzałam go przepraszać. On nie prosił mnie bym przestała prowadzić moje małe prywatne śledztwo, tylko zwyczajnie mi tego zakazał. Nie miał takiego prawa.
   - Dobrze wiesz, że będę się w nią plątała – powiedziałam zdecydowanie. Kostecki jeszcze mocniej zacisnął dłonie na tej biednej kierownicy.
   - To jest niebezpieczne… - zaczął swoją śpiewkę, ale nie zamierzałam jej słuchać. Szybko wysiadłam z jego auta. Od razu wyskoczył za mną.
   - Oliwia zaczekaj, musimy porozmawiać! – krzyczał za mną. Byłam zbyt słaba by mu uciec.
   - Nic nie muszę – rzuciłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Był zły, widziałam to wyraźnie.
   - Oczywiście – prychnął zdenerwowany – Ktoś w nocy aplikuje ci dawkę jakiś prochów, na kilka godzin tracisz świadomość i nie wiesz co się dzieje. Ten ktoś miał szczęście, że nic Ci nie zrobił, bo inaczej…
   - Inaczej co? – spytałam, by przerwać jego wywód. Nie odpowiedział nic, tylko nadal patrzył na mnie. W jego oczach złość ustąpiła miejsca zaniepokojeniu.
   - Chcę Cię tylko ochronić – powiedział cicho.
   Nie chciałam już więcej słuchać o tym jak bardzo się stara by zapewnić mi bezpieczeństwo, a ja tego nie doceniam.
   - Muszę już wracać do domu, matka się niepokoi – mruknęłam tylko.
   Popatrzył na mnie z bólem.
   - Mieliśmy jeszcze porozmawiać…
   - Nie mamy o czym.
   Spojrzałam na niego po raz ostatni i odeszłam. Nie byłam na siłach by dostać się do domu o własnych nogach, więc kiedy minęłam róg ulicy, zaczęłam grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Odnalazłam go w prawej kieszeni kurtki. Było tam jeszcze coś. Kawałek papieru.
   Wyjęłam go prędko. Był trochę pognieciony i zawierał krótką wiadomość. Serce zabiło mi jak szalone kiedy rozpoznałam pismo Huberta.

 Oliwia, błagam cię, odpuść.
 
***
Nic specjalnego, ale na więcej chyba mnie obecnie nie stać. Jeszcze siedem razy się tu pojawię i historia dobiegnie końca. Wielkie dzięki za wszystkie komentarze.
No i nie będzie Mariena w Radomiu, czekam na informację o zastępcy. Za to inny atakujący zza oceanu robi furorę w kieleckim Tesco. A więc kawa, herbata czy kakao?