14 września 2013

12. "Nie uważasz, że najwyższy czas wszystko sobie wyjaśnić"

Czułam się zła, zmęczona i bezradna. Ta krótka wiadomość od Huberta jeszcze bardziej zamąciła mi w głowie. Nie wiedziałam już kim są ludzie, którzy mnie do tej pory otaczali.
   Wróciłam do domu, mojej jedynej ostoi normalności. Niestety zapomniałam, że wczoraj miała miejsce romantyczna kolacja w wykonaniu matki i Andrzeja. Jej Romeo nie zdążył się jeszcze ulotnić i kiedy weszłam do kuchni natknęłam się na niego. Przyrządzał sobie kawę i na domiar złego używał do tego celu mojego ulubionego kubka.
   - Dzień dobry – odezwałam się, a Andrzej podskoczył jak oparzony. Złapał się za serce i przy okazji wylał trochę kawy.
   - Oliwia? – spojrzał na mnie,  jakbym była jakąś zjawą z jego najgorszych koszmarów – Co ty… To znaczy, myślałem, że… - chyba nie może znaleźć odpowiednich słów, więc tylko robi bezradną minę. Wzruszam ramionami i podchodzę do szafki w celu znalezienia innego kubka, skoro on przywłaszczył sobie mój. Z racji, że nadal stoi zakłopotany, zabieram mu ekspres i funduję sobie dużą dawkę kofeiny.
   Andrzej stoi jakby go wmurowało w podłogę. Gdybym nie była tak potwornie zmęczona i zdołowana, to pewnie pokonwersowałabym z nim chwilę, żeby wybadać jakie zamiary ma wobec matki. Tę rozmowę muszę jednak odłożyć na później.
   - Kawa ci wystygnie – mówię, a on zdezorientowany patrzy na kubek – A tak na przyszłość, to weź inny. Ten jest mój.
 
Nawet nie myślałam o spaniu. Wzięłam porządny, orzeźwiający prysznic i zaczęłam planować dalsze działania. Czułam, że jedyną szansą by czegoś się dowiedzieć, jest powrót na to miejsce, gdzie wczoraj widziałam Dominika. To był jedyny trop w tej sprawie. Chociaż bardziej na znalezieniu Dominika zależało mi na spotkaniu z Hubertem. Miałam już dość tych tajemnic i niedomówień i chciałam by Majewski wyjaśnił mi o co w tym wszystkim chodzi.
   Byłam jeszcze w łazience, kiedy usłyszałam głos matki. Całe szczęście, że Andrzej u niej był i nie wie co się ze mną działo w nocy. I lepiej, żeby się nigdy nie dowiedziała.
   Chciałam przemknąć do pokoju, ale matka złapała mnie w korytarzu i to z dość roztargnioną miną.
   - Kochanie, nie gniewaj się na Andrzeja, nie wiedział, że to twój kubek – paplała, a ja dopiero po chwili zrozumiałam o co jej chodzi – I… no… spodziewaliśmy się ciebie trochę później, trzeba było zadzwonić, czy coś… A w ogóle co u Huberta? – spytała nagle, a ja nie wiedziałam gdzie oczy podziać. Nie chciałam jej okłamywać, ale opowiadanie o całym wczorajszym wieczorze to też nie był dobry pomysł.
   - W porządku – mruknęłam tylko i szybko umknęłam do pokoju. Czułam, że to nie koniec przepytywania, bo matki nie zadowoli taka odpowiedź. Zawsze chciała wiedzieć wszystko ze szczegółami, a ja nigdy nie czułam żadnych oporów by opowiadać jej o swoim życiu. Aż do teraz.
 
Myliłam się jednak co do tego przepytywania. Matka nadal była lekko skrępowana tym, że zastałam Andrzeja w naszym domu. Mi tam było wszystko jedno, ale matka podczas śniadania miała jakąś dziwną potrzebę tłumaczenia się ze swojego związku. Pozwalałam jej mówić, co jakiś czas tylko wtrącałam jakieś słowa, które miały dawać do zrozumienia, że z uwagą słucham jej wywodu. W rzeczywistości jednak moje myśli kłębiły się wokół Zuzy, Huberta, Dominika, tego przeklętego miejsca, Kosteckiego, tych dwóch świrów, sąsiadki Huberta, no i Lotmana. Chociaż tego ostatniego bezskutecznie próbowałam pozbyć się z mojej głowy. Aby odsunąć go na bok skupiłam się na Hubercie. Mogłam sobie łamać głowę, a i tak nie przychodził mi żaden realny pomysł, by wytłumaczyć jego zachowanie. Najpierw znika, potem zostawia mi wiadomość w kieszeni od kurtki, kiedy leżę w parku nieprzytomna. Przez moment nawet pomyślałam, że to może on mnie zaatakował, ale było to tak absurdalne przypuszczenie, że szybko wyrzuciłam je z głowy. Hubert jest moim przyjacielem. Tak mi się przynajmniej wydawało do wczorajszego dnia.
   - I tak sobie pomyślałam, że może Andrzej mógłby się do nas wprowadzić…
  Na ostatnie słowa matki aż zakrztusiłam się sokiem. Andrzej miałby z nami zamieszkać? Pewnie jeszcze z tymi swoimi dziećmi.
   - Nie za krótko się znacie? – spytałam ostrożnie, ale matka uśmiechnęła się rozmarzona.
  - Znamy się już wystarczającą ilość czasu… No i chciałbym, żebyście ty i Andrzej lepiej się poznali…
   Oczywiście. O niczym innym nie marzę. Uśmiechnęłam się słabo to matki i chciałam odejść od stołu, kiedy ta jednym zdaniem rzuciła na stół odbezpieczony granat.
   - Andrzej mówił, że Paul jest bardzo przygnębiony waszym rozstaniem…
   W tym momencie miałam ochotę udusić Andrzeja i przestałam widzieć jakąkolwiek szansę na to, żebyśmy mogli mieszkać pod jednym dachem. Usiadłam z powrotem na krzesło.
   - Andrzej nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy, to po pierwsze – powiedziałam chłodno – A po drugie, to Lotman przebywa obecnie ze swoją żoną, więc nie widzę powodu, żeby był przygnębiony.
   - Szkoda, że wam się nie udało – ciągnęła matka, a już nie wiedziałam jak mam dać jej do zrozumienia, że to jest zamknięty temat – Paul wydawał się być takim sympatycznym chłopakiem… I Andrzej uważa, że to ktoś odpowiedni dla Ciebie…
   - Słucham? – spytałam, bo miałam wrażenie, że się przesłyszałam – Konsultowałaś mój związek z Andrzejkiem?
   - Nie, kochanie uspokój się, my tylko rozmawialiśmy... – zaczęła tłumaczyć - To znaczy Andrzej wpadł na pomysł, żeby przedstawić ci Paula…
   - No nie! – wrzasnęłam i zerwałam się z miejsca – Jakim prawem on miesza się w moje życie, przecież nie jest moim ojcem! – całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Matka patrzyła na mnie przerażona tym nagłym wybuchem – Albo on albo ja – dodałam cicho i zostawiłam matkę w stanie szoku i przerażenia.
   Dopiero kiedy wybiegłam z domu dotarło do mnie, że zareagowałam zbyt nerwowo. A moje ultimatum wobec matki było zwykłym świństwem. Z drugiej strony ten cały Andrzej świetnie to sobie zaplanował. Mi podesłał Paula i miał drogę wolną do matki. Wiedział, że jak zajmę się Amerykaninem to nie będę im przeszkadzać. Czeka nas długa i poważna rozmowa i póki się nie odbędzie nie pozwolę by z nami zamieszkał.
   Z matką też powinnam porozmawiać, a właściwie to ją przeprosić, ale najpierw musiałam sama się uspokoić, by nie doszło do kolejnych kłótni.
   Lekko tym wszystkim przygnębiona ruszyłam przed siebie, ale zaraz zatrzymał mnie dobrze znany głos.
   - Oliwia, czekaj!
   Odwróciłam się, bo w moją stronę kroczył Adrian.
   - Cześć! – podszedł do mnie i wyciągnął rękę na powitanie. Podałam mu dłoń i czekałam aż poda powód, dla którego mnie odwiedził.
   - Masz chwilę? Chciałbym z tobą porozmawiać?
  Kiwnęłam głową. Adrian zaprowadził mnie do jakieś knajpki, bo Opera była o tej porze zamknięta. Po drodze ani słowem nie zdradził czego ma dotyczyć nasza rozmowa.
   Knajpka była prawie pusta, jeśli nie liczyć dwóch gości, który siedzieli przy jednym ze stolików. Adrian poszedł po coś do picia i dopiero kiedy wrócił, zdradził o czym chce porozmawiać.
   - Słuchaj, ty i Paul to już tak na serio się rozstaliście?
  Ręce mi opadły. Czy już nie ma innych tematów? Każdy musi przypominać mi o Amerykanie?
   - Tak – warknęłam, bo miałam już tego wszystkie serdecznie dość – I jeśli o tym chciałeś rozmawiać, to tylko tracisz czas.
   - Właściwie to chciałem zapytać tylko o jedno – powiedział spokojnie – Dlaczego?
   - Co dlaczego?
   - No dlaczego się rozstaliście?
   Co za głupie pytanie… Rzuciłam Adrianowi zdegustowane spojrzenie, bo chciałam dać mu do zrozumienia, że to nie jest najprzyjemniejszy temat do rozmowy, ale on był nieugięty.
   - Paul mnie oszukał. Tyle.
   - Nie wierzę – powiedział od razu, a ja przewróciłam oczami. To sobie nie wierz. Ja tam swoje wiem.
   - To nie Paul cię oszukał, ale sam został oszukany – kontynuował – To jego żona namieszała w tej sprawie z rozwodem, Paul mi wszystko powiedział…
   - Skoro Paul ci wszystko powiedział, to po co jeszcze mnie męczysz?
   Adrian pokręcił głową niezadowolony.
   - Ty sama siebie męczysz, zrozum to wreszcie. Gdybyś szczerze porozmawiała z Paulem, to wiedziałabyś jaka jest prawda…
   - Mam tego dosyć – przerwałam mu i wstałam – To nie jest twoja sprawa i nie wiem po co się w nią wtrącasz! Następny pomocny się znalazł. Dajcie mi wszyscy święty spokój! – powiedziałam na pożegnanie, może trochę zbyt głośno, bo ludzie, którzy właśnie wchodzili dziwnie na mnie patrzyli. Ale naprawdę, ile można gadać w kółko o tym samym. Lotman miał szansę, żeby się wytłumaczyć. Nie wytłumaczył się. Koniec tematu.
   Wściekła i zmęczona prawie biegłam przed siebie i wtedy go zobaczyłam. Najpierw poznałam samochód, którym tyle razy mnie woził. Zatrzymałam się na środku chodnika i patrzyłam jak parkuje pod kawiarnią, z której dopiero co wyszłam, a potem wysiada z  auta. Wszystkie możliwe emocje kumulowały się we mnie. Z jednej strony miałam nadzieję, że może Adrian ma rację, że to może żona Paula coś namieszała, a on jest tak samo skołowany jak ja. Tylko, że gdyby tak było to Paul zrobiłby coś, żeby mnie przekonać, że prawda leży po jego stronie. A on nawet przestał do mnie dzwonić. Jakby zupełnie przestało mu zależeć.
   Odwróciłam się, żeby już dłużej na niego nie patrzeć i nie mącić sobie w głowie, kiedy usłyszałam jak mnie woła.
   Postanowiłam udawać, że tego nie słyszę. Miałam zbyt skołatane nerwy na takie rozmowy, a nie chciałam jeszcze bardziej gmatwać tej sprawy, którą notabene uważałam za zamkniętą. Nie miałam szans by przed nim uciec, bo mój organizm był zbyt zmęczony po nocnych wojażach, a on przecież był zawodowym sportowcem.
   - Oliwia…
   Złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Gdzieś z tyłu zauważyłam Adriana. Musieli to razem zaplanować, bo przecież Adrian nie mógł wiedzieć gdzie mieszkam, nigdy nie podawałam mu swojego adresu. To Paul musiał go tam wysłać.
   - Nie uważasz, że najwyższy czas wszystko sobie wyjaśnić.
   Pozwoliłam sobie tylko na krótkie spojrzenie w jego oczy.
   - Twoja żona nadal mieszka u ciebie? – spytałam, a na jego twarzy od razu pojawiło się zmieszanie. Nawet nie musiał odpowiadać. Z głośnym westchnieniem pokręciłam głową.
   - To nie jest takie proste – odezwał się po chwili. Nic w życiu nie było proste i oboje o tym dobrze wiedzieliśmy.
   - Paul, dopóki nie uporasz się z tą sprawą, to…
   Nie dane było mi dokończyć, bo tuż koło nas, z głośnym piskiem opon, zatrzymał się policyjny samochód, a z niego jak strzała wypadł Kostecki.
   - Oliwia!
  Spojrzałam na niego zdumiona i jednocześnie wściekła. Domyślałam się czemu mnie szukał i wcale nie poprawiło mi to humoru.
   - Czego chcesz? – spytałam, ale na Kosteckim mój nieprzyjemny ton głosu nie zrobił najmniejszego wrażenia. Patrzył na mnie rozgorączkowany.
   - Musisz ze mną pojechać. I to szybko.
  Miałam mieszane uczucia, ale Kostecki patrzył na mnie tak wyczekująco, że kiwnęłam głową i gotowa byłam z nim jechać, kiedy zatrzymał mnie Paul.
  - Mieliśmy porozmawiać!
  W głosie Paula wyczułam chłód. Patrzył na mnie z jakimś dziwnym zacięciem, a za nim czaiła się złość.
  - Póki nie rozwiążesz sprawy z żoną nie mamy o czym rozmawiać – odwróciłam wzrok. Kostecki poganiał mnie bezgłośnie, ale Paul miał mi coś jeszcze do powiedzenia.
  - A może tobie już nie zależy? – zacisnął dłoń na moim łokciu i zmusił bym na niego spojrzała – Kim on dla ciebie jest? – wskazał na Kosteckiego z wyraźną pretensją w głosie. Pokręciłam głową z poczucia bezradności.
  - Ja z nikim ślubu nie brałam – powiedziałam cicho, a Paul jakby zmieszał się lekko i puścił mój łokieć – I raczej nie masz prawa robić mi pretensji o to z kim się spotykam – posłałam mu ostatnie spojrzenie i ruszyłam w stronę samochodu Kosteckiego. Dopiero wtedy zauważyłam, że podszedł do nas Adrian, ale jego też minęłam bez słowa. Wsiadłam do samochodu, a sekundę później Kostecki siedział już za kierownicą.
  - Jedź – mruknęłam, zanim zdążył otworzyć usta by skomentować całą sytuację. Bez słowa, za to z dziwnym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy, uruchomił silnik. Zerknęłam na Paula. Odwrócił się na pięcie, jak obrażone na cały świat dziecko, i ruszył w kierunku swojego auta. Adrian najpierw spojrzał na mnie ze złością, a potem zaczął krzyczeć coś do oddalającego się Paula, ale Amerykanin wydawał się być głuchy na jego słowa.
  Kostecki odjechał kawałek i szybko straciłam ich z oczu.
  - Dokąd jedziemy?
  Chciałam, żeby mój głos zabrzmiał obojętnie i spokojnie, ale nic z tego nie wyszło, bo miałam ochotę posłać wszystkich do diabła i w końcu wypłakać się ze swoich smutków. Kostecki zdawał się nie zauważać mojego podłego nastroju, jakby ta sytuacja sprzed kilku chwil nie miała miejsca, bo odpowiedział rzeczowym tonem.
  - Znaleźliśmy ciała dwójki mężczyzn, w tym parku, niedaleko tej ławki, na której leżałaś. Chcę byś przyjrzała się tej dwójce, może któregoś skojarzysz.
  Jeśli myślałam, że to kres podłości losu, to się srogo zawiodłam. Serce stanęło mi w gardle i przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
  Znaleźli dwóch mężczyzn. W parku. A co jeśli jedynym z nich jest Dominik, a drugim…
  Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, ale ona uparcie pukała do mojego umysłu.
  Hubert był w tym parku. Przekazał mi wiadomość. Więc jest duże prawdopodobieństwo, że za chwilę spojrzę w martwą twarz przyjaciela.
  Czułam się jakby ktoś wyrwał mnie z rzeczywistości i wsadził do świata, gdzie za każdym rogiem czeka zła wiadomość. Kostecki zerkał na mnie, ale dopiero po chwili się odezwał.
  - Źle się czujesz?
  Zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam. Kostecki dał mi spokój, a ja modliłam się, żeby ten dzień okazał się tylko koszmarnym snem, z którego obudzi mi paplanie matki o tym, że Andrzej się do nas wprowadza.
  - Na pewno nic ci nie jest? – zapytał ponownie Kostecki, kiedy szliśmy do prosektorium. Pokręciłam głową i wzięłam się w garść. Jak mantrę powtarzałam sobie, że Hubert żyje i to jako tako, pozwalało mi iść za Kosteckim i nie zemdleć na środku korytarza.
  Weszliśmy do jednej z sal i wystarczyło tylko jedno spojrzenie by ogarnęła mnie taka ulga, że mało co się nie przewróciłam. Kostecki złapał mnie w ostatniej chwili i wyprowadził na korytarz. Tam posadził na jakimś krześle, a mi serce biło tak szybko, jakbym właśnie brała udział w wyścigu na sto metrów.
  - Oliwia…?
  - To nie on… - wyszeptałam, a Kostecki patrzył na mnie zdezorientowany – To nie Hubert – dodałam jeszcze ciszej, by tego nie usłyszał. Mój przyjaciel żył i w tej chwili tylko to się liczyło.
  - Oliwia, powiedz mi…
  - To oni mnie napadli w parku. Mnie i tą Weronikę pamiętasz – mówiłam szybko, a Kostecki tylko kiwał głową – Jak zginęli?
  Skrzywił się, ale wiedział, że odpuszczę, póki się nie dowiem.
  - Przedawkowali. Naćpali się jakiegoś świństwa. Odwiozę cię do domu.
  Pozwoliłam się zaprowadzić do samochodu, udawałam, że z uwagę słucham jego słów, ale było tak jak podczas śniadania z matką. Moje myśli znów krążyły wokół śmierci Zuzy i te wszystkie co się dzieje.
  Dopiero kiedy zatrzymał się na podjeździe, tuż przy bramie, powróciłam do rzeczywistości, bo Kostecki nie opacznie zdecydował się poruszyć temat, którego z pewnością poruszać nie powinien.
  - Ten Amerykanin ci się narzuca? Bo jak chcesz to mogę… - urwał, kiedy zobaczył moją minę. Nie podziękowałam mu za podwiezienie, tylko wysiadłam z samochodu. Kostecki oczywiście też wysiadł, pewnie z zamiarem przeproszenia mnie, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo tuż koło mnie zatrzymał się luksusowy samochód z przyciemnianymi szybami.
  Kostecki spojrzał na mnie bystro, ale ja zrobiłam bezradną minę. Nigdy wcześniej nikt nie przyjeżdżał do nas takim autem. Oboje czekaliśmy aż kierowca opuści swoje cacko.
  Wyszedł po chwili. Był to elegancko ubrany i dość przystojny mężczyzna. Od razu go poznałam, ale i tak nie mogłam uwierzyć, że go widzę. On natomiast rozpostarł ramiona, jakby czekał aż go uściskam.
  - Oliwia… córeczko…
 
***
Miało być jutro, ale jest dzisiaj, żebyś się odstresowała. No i nie miałam jeszcze okazji, żeby wyrazić swojej opini na temat Memoriału Wagnera. Ale żadnej opini nie będzie.
Jedynie apel. A nawet dwa.
Gyorygy wracaj do Polski i zmień fryzjera.
Dymitrij zostań moim ochroniarzem. (Razem z Grzegorzem B.)
Skoro już poruszyłam temat Grzegorza, to muszę napisać, że poprawę widać, nikt już atmosfery nie psuje, trochę szkoda tortu, ale jest w porządku. Reprezentacja chyba pomału się odradza, oby tylko na Rosjan trafić w finale.
Igły nadal mi brak, ale on tam chyba ma się dobrze i zaprzyjaźnia się z Peterem. Szkoda, że Andrea musi jeszcze komuś podziękować i to chyba niestety będzie Andrzej, skoro Rucy jest przymierzany jako libero. No bo jak nie będzie Wiśni, to stwierdzę, że życie jest bez sensu. Ale kto tam wie, co ten Andrea knuje.
Rozpisałam się o jakiś głupotach, bo chyba tracę fason, tak jak bohaterka tego opowiadania.
Savani masz zostać w Europie. O żadnych Chinach nie ma mowy.
Do jutra