25 kwietnia 2013

4. „Dlaczego nie nosisz obrączki?”


Budzę się z uczuciem, jakby ktoś uderzał mi młotkiem centralnie w mózg. W głowie mam taki huk, że nie mogę ogarnąć myśli. Powoli rozchylam powieki, ale zaraz od razu je przymykam, bo światło mocno je drażni. Coś jednak nie daje mi spokoju więc mrugam kilka razy i przecieram oczy. I co widzę? Głowę Lotmana leżącą sobie spokojnie na tuż koło mnie.
   - Aaaa, Lotman! – wrzeszczę, a on momentalnie się budzi i patrzy na mnie głupio. Ma zaspane oczy i potargane włosy. Ja pewnie też.
   - To tylko ja… - mruczy i ponownie zaczyna układać się do snu. Właśnie, to tylko on. Ale i aż on. O Boże, ja nic nie pamiętam. A jeżeli my… Chyba bym go zabiła. I siebie przy okazji też.
   - Lotman – mówię, szarpiąc go, żeby się obudził. On znowu podnosi głowę i patrzy na mnie jak skazaniec.
   - Jeszcze pięć minut… - jęczy, ale ja nie mam dla niego litość.
   - Czy my… - cholera, jak mam go zapytać o ty czy spaliśmy ze sobą. Bo ja mam jedną wielką dziurę w pamięci. Wiem tylko, że byliśmy w klubie. A co potem?
   - Czy my… - powtarza po mnie, a potem uśmiecha się dziwnie – A chcesz zapytać czy spaliśmy ze sobą – mówi swobodnie jakbyśmy rozmawiali o pogodzie – No to, tak…
   - Lotman – warczę, trącając go w bark. To nie możliwe. Byłam aż tak pijana?
   - Chciałem powiedzieć, że spaliśmy razem na tym niewygodnym łóżku – mówi, nie przestając się uśmiechać. O Boże, co za ulga. Inaczej to chyba by był koniec. Mój i jego.
   Paul ponownie próbuje zasnąć, a ja podnoszę się z łóżka. Nawet nie wiem gdzie jestem. Nie wiem czyja jest to niewygodne łóżko. Ale się doprowadziłam do stanu, nie ma co. Cholernie chce mi się pić i czuję ogarniające mnie mdłości. Przesadziłam, wczoraj za bardzo przesadziłam i teraz mam kaca. A wszystko przez Lotmana.
   Odwracam się i patrzę na niego. Ma przymknięte powieki, więc jestem przekonana, że śpi. Ale on powoli rozchyla jedno oko, a potem uśmiecha się szatańsko.
   - Fajnie wczoraj było co?
   Jasne. Ubawiłam się za wszystkie lata. Ostentacyjnie kręcę głową a on nie przestaje się uśmiechać.
   - Nawet ci ładnie w tych rozczochranych włosach – mówi, a ja mam wielką ochotę go walnąć.
   - Lotman! Przymknij się.
   - Lubię jak się złościsz – dodaje i jak gdyby nigdy nic przeciąga się ziewając głośno. Jak Boga kocham zaraz go strzelę w tę śliczną buźkę.
   - Gdzie my w ogóle jesteśmy? – pytam, próbując zachować spokój i zignorować tępy ból głowy.
   Paul podnosi się powoli przecierając oczy, a ja czuję jak zaraz nerwicy dostanę.
   - Jesteśmy… Eee…
   No nie, on też nie wie, co to za miejsce. Chyba go uduszę. A potem siebie.
   - Wstawać śpiochy! To znaczy… ten no… wstawajcie już.
   Długi jak tyczka koleś wpada do pokoju, po czym strzela buraka i po wygłoszeniu swojej przemowy ucieka jakby coś go goniło. Trafiłam do wariatkowa, czy jak?
   - A no widzisz, u Pita jesteśmy.
   No fantastycznie, chyba zacznę skakać z radości. Lotman gapi się na mnie jak jakiś tępy półgłówek, a mi tak chce się pić, że chyba zaraz zacznę wyć.
   - Jest tu gdzieś jakaś łazienka?
   Musze się doprowadzić do porządku zanim opuszczę mieszkanie tego Pita, czy jak mu tam. Z resztą jak mnie matka w takim stanie zobaczy to potem żyć mi  nie da.
    - Jest, jest – odpowiada Lotman. Wychodzę za nim na korytarz. W kuchni krząta się ten chłopak, w którego mieszkaniu jesteśmy.
   Paul otwiera przede mną drzwi do łazienki. Wchodzę tam nie patrząc na niego, ale on ładuje się za mną. A on tu czego? Niech zaczeka w kolejce.
   Podchodzę do umywalki i patrzą w lusterko wiszące nad nią. Wyglądam jak zmora. Mam potargane włosy i rozmazane makijaż. Wyciągam z torebki mleczko do demakijażu, które przezornie zabrałam i zaczynam przemywać twarz. Lotman stoi oparty o drzwi i patrzy jak doprowadzam się do porządku. Kiedy już rozczesuję włosy i wiąże w kucyka staje za mną.
   - Fajnie razem wyglądamy – mówi, a ja przyglądam się naszemu odbiciu. Ma racje, fajnie wyglądamy. Tyle, że on jest żonaty. Chyba. Bo tak po prawdzie to obrączki u niego nie wiedziałam.
   Biorę jego dłoń i podnoszę na wysokość oczu. Obrączki brak.
   - Dlaczego nie nosisz obrączki?
   Moje pytanie chyba lekko go zmieszało, bo przez moment nie odpowiada. A potem sięga po łańcuszek, który ma pod koszulką.
   - Noszę.
   Okazuje się, że jego obrączka zwieszona jest na złotym łańcuszku i schowana pod koszulką. W życiu bym się nie domyśliła, że tak można.
   Paul jednak nie zamierza rozwodzić się na ten temat, tylko odwraca mnie w moją stronę.
   - Lubię cię – informuje mnie.
   - A ja cię ani trochę – rzucam i odsuwam się od niego. On początkowo nie wygląda na zachwyconego moimi słowami, ale zaraz potem prezentuje mi rządek swoich biały zębów. No czubek jakiś.
   Zabieram swoją torebkę i opuszczam łazienkę. Od razu wpadam na właściciela mieszkania.
   - Już wychodzimy – mówię, słysząc jednocześnie szum wody w łazience. No chyba, że Lotman postanowił wziąć prysznic.
   - W każdym razie ja wychodzę. Dzięki, że mogłam tu przenocować.
   Chłopak już na szczęście się nie czerwieni, tylko uśmiecha się, jakby chciał powiedzieć, że to żadne problem. Brakowało tylko, żeby dodał, że poleca się na przyszłość. O nie.
   Wychodzę z jego mieszkania i pierwsze co robię to szukam osiedlowego sklepiku, gdzie nabywam dużą butelkę wody mineralnej. Mimo, że nie jest za ciepło siadam z nią na ławeczce pod blokiem i wypijam połowę zawartości za jednym razem. Robi mi się odrobinę lepiej, więc rozglądam się dookoła. Muszę zorientować się gdzie jestem, żeby jakoś wrócić do domu. Na całe szczęście ta okolica jest mi znana, więc mogę wrócić nawet piechotą. Matka mnie zabije, za to że nie dałam jej znać, że będę nocować poza domem. Szybko wyciągam telefon, gdzie oczywiście mnóstwo nieodebranych połączeń od niej, po czym piszę krótką wiadomość, że nocowałam u Huberta i żeby się nie martwiła. Bo przecież nie napiszę jej, że spędziłam wieczór w towarzystwie Lotmana, a potem spałam w mieszkaniu jego kumpla, bo tak się spiłam, że nie wiedziałam jak się nazywam.
   Podnoszę się z ławki i w tym momencũe z bloku wypada Lotman.
   - Myślałem, że mi uciekłaś - mówi, lekko zadyszany – O, kupiłaś wodę, jak dobrze– bezceremonialnie zabiera mi wodę i opróżnia butelkę do końca. Mam ochotę urwać mu głowę, ale on w podziękowaniu przesyła mi buziaka. No dobra, tym razem mu daruję.
   Odwracam się i idę w kierunku chodnika, a Amerykanin za mną jak cień. Więcej wody już nie mam.
   Próbuję sobie przypomnieć co się wczoraj wydarzyło, ale mam jedynie przebłyski. A skoro Lotman pęta się obok to może się na coś przyda.
   - Opowiedz mi co się wczoraj działo w klubie. O ile pamiętasz – dodaję, bo przecież może mieć taką samą amnezję jak ja. Paul uśmiecha się i wskazuje głową na park, a ja przytakuję. Może świeże powietrze pomoże coś na ból głowy…
   Siadamy na jednej z ławek i Paul zaczyna swoją relację.
   - Czekałem na ciebie w klubie, ale ty się spóźniałaś…
   - Więc postanowiłeś w tym czasie pobajerować inne laski – przerywam mu kąśliwie.
   - To byłaś już wtedy w klubie – dziwi się, a potem dodaje z chytrym uśmiechem – Byłaś zazdrosna, co?
   Śmieję się głośno.
   - Ani trochę.
   Lotman chyba jednak wie swoje, bo ten chytry uśmieszek nie schodzi mu z twarzy.
   - Potem tańczyliśmy razem i ty uciekałaś mi na zewnątrz, gdzie było cholernie zimno i nazwałaś mnie dupkiem… Teraz przynajmniej wiem dlaczego – mruga do mnie, a ja przewracam oczami – Wróciliśmy do środka, usiedliśmy przy stoliku, piliśmy drinki, a potem…
   - Chyba przyszła Zuza – dopowiadam, bo właśnie mi się przypomniało. Zuza! Przecież miałam z nią pogadać. Miałam się dowiedzieć co się dzieje. A ona przyszła z tym barczystym kolesiem i zaraz szybko się ulotnili. Jak tylko wrócę do domu to pierwsze co, zaraz po wytłumaczeniu się matce, to telefon do przyjaciółki.
   - No, przyszła ta twoja koleżanka z tym chłopakiem, a potem stwierdziłaś, że musisz się napić, więc zaczęliśmy pić. A potem Adi nas odwiózł do mieszkania Pita, bo ja nie mogłem znaleźć kluczy od mieszkania, a ty już nie kontaktowałaś. Tyle.
   Nie kontaktowałam. No ładnie. Dobrze, że ten Adi się nami zajął, bo kiepsko by było. Zaraz… Adi brzmi znajomo. To chyba nie ten sam, który pomógł mi kiedy się zakrztusiłam… A może to on. No nic, jak go spotkam, to będę musiała mu podziękować.
   - Fantastycznie – kwituję jego opowieść – A teraz wracam do domu.
   Podnoszę się z ławki, kiedy coś błyska mi po oczach. Mrużę powieki, żeby zobaczyć od czego odbiły się promienie słoneczne. Jakiś niewielki przedmiot leży obok gęstych krzaków. Pewnie jakiś śmieć, ale… Próbuję mu się lepiej przyjrzeć, bo coś mi w nim nie pasuję i kiedy orientuję się co to może być strach ściska mnie za gardło.
   Czuję jak serce mi zamiera. Szybko biegnę w kierunku tych krzaczorów. Paul  biegnie za mną, bo słyszę jego kroki.
   Zatrzymuję się przy tym błyszczącym przedmiocie i uderza we mnie fala strachu.
   - Co…? – pyta Paul, a ja wskazuję mu na ziemię. Patrzy na mnie zdziwiony.
   - Przecież to tylko jakiś but…
   - Nie… - przerywam mu słabym głosem, bo jakaś wielka gula tamuje mi przełyk. To nie jest jakiś zwykły but. Poznałabym go wszędzie, bo ma te charakterystyczne doklejane cekiny.
   - To but Zuzy – szepczę i do Paula chyba dociera co chcę mu powiedzieć. Powoli podchodzę do krzaków, a on za mną. Nie musimy długo szukać. Wita nas drugi but, który spoczywa na stopie z podartą rajstopą.
   Ciało Zuzy leży nieruchomo, jej oczy mają przerażającą, martwą pustkę.

***
Specjalnie dla ciebie numer 4, tak dla odstresowania po ostatnich dniach.
MISTRZ! MISTRZ! RESOVIA!
(Sorry, musiałam)
Czekam już na sobotę i szlajanie się po galerii (muszę koniecznie odwiedzić Empik).
Standardowo przepraszam za błędy i mam nadzieję, że jeszcze się nie znudziłaś. 
Buziaki i do zobaczenia
  

4 kwietnia 2013

3. „,Umówiłaś się z kimś czy co?”

  
   Referat u Mareczka zakończył się sukcesem więc idę świętować zwycięstwo. Może wolałabym robić to w innym towarzystwie, ale Amerykanin tak mnie napastował przez te ostatnie dni, że nie miałam wyboru. Wcześniej musiałam przeprowadzić własne dochodzenie na temat tego całego Paula. Jedynym wiarygodnym źródłem informacji była moja matka, bo zawsze mogła zapytać Andrzeja (w końcu to on przyprowadził tego świrniętego Amerykanina do nas do domu). Chciałam ją dopaść między jej wyjściem do kancelarii a randką z Andrzejkiem, ale to ona sama zaczęła temat. Jakimś cudem zdarzyło się, że razem jadłyśmy śniadanie i ona wtedy zapytała jak tam sprawa Paula. Powiedziałam, że żona przyznała się do zdrady i że z rozwodem nie powinno być problemu.
   - No i dobrze – podsumowała matka, ale ja coś dziwnego wyczułam w jej głosie.
   - Nie wiem czy tak dobrze – zaoponowałam – Rozwód nigdy nie jest czymś dobrym – stwierdziłam i obserwowałam reakcję matki. Ona była po rozwodzie. I uważała to za coś zbawiennego.
   - Jak ludzie nie są ze sobą szczęśliwi to po co mają się męczyć – za dobrze znam te jej argumenty, powtarza mi je od dobrych paru lat. Ona i ojciec męczyli się ze sobą. Jasne. Oni się nie męczyli, tylko ojciec miał straszną słabość do długonogich blondynek. I to wkurzało matkę, która po akcji z jedną panną wywaliła ojca na bruk. Cała historia. Jej teorie o męczeniu się to jeden wielki kit. Przynajmniej w tym przypadku.
   - Dobra, nie mówmy teraz o tym – zakończyłam dyskusję – Chciałam Cię zapytać o tego całego Paula. Czy on jest kimś sławnym?
   Matka zaczęła tak chichotać jak nigdy. No przysięgam, jeszcze nie widziałam jej takiej rozbawionej. Jak się trochę uspokoiła (a sporo czasu jej to zajęło) to okazało się, że pan Paul Lotman jest sportowcem. A dokładniej siatkarzem. W sumie to mogłam domyśleć się po jego wzroście. Czyli żaden z niego celebryt. No i dobrze. Przynajmniej nie trafię na okładki jakiegoś brukowca jak się z nim pokażę publicznie.
   A potem moja matka zadała najgłupsze pytanie z możliwych.
   - On ci się podoba?
   Z wrażenia aż oblałam się sokiem pomarańczowym. Matka tylko zaśmiała się, widząc jak niezdarnie walczę z plamą.
   - Tak myślałam – mruknęła zadowolona i do końca śniadania siedziała z uśmiechem satysfakcji. Mimo, że ja gorąco temu zaprzeczałam. Bo ten świr mi się nie podoba. Ani odrobinę.
   Ale do tego klubu idę. I to idę sama, bo w ostatniej chwili Zuza zadzwoniła, że wpadnie trochę później bo coś tam ma do załatwienia. Trochę się o nią martwię, bo mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. A jeżeli czegoś mi nie mówi, to sprawa musi być poważna. Na uczelni nie dało się spokojnie pogadać, po zajęciach też nie było czasu, więc liczyłam, że może przy szklaneczce czegoś mocniejszego Zuza powie mi co ją gryzie, a ja będę mogła jej jakoś pomóc. No nic. Może jak się pojawi, to spławię Lotmana i zajmę się przyjaciółką.  
   Całe szczęście Paul wybrał na miejsce spotkania klub, który dobrze znam i który bardzo lubię.  Bo Opera ma w sobie coś klimatycznego.
   Wbijam do środka a tam tłum ludzi. Matko, jakaś większa impreza? Lubiłam to miejsce bo nigdy nie było tu dzikich tłumów. A dzisiaj jak na złość zjechało się tego ludu. No nic, jakoś się przez nich przebijam i szukam wzrokiem Paula. Nigdzie go jednak nie dostrzegam, więc podbijam do baru. Krótko witam się z Hubertem, który bez żadnego zbędnego pytania serwuje mi ulubionego drinka. I wtedy dostrzegam Paula.
   Siedzi sobie w otoczeniu jakiś dwóch lasek, które bezczelnie się do niego mizdrzą. No wiecie co! To po jakiego grzyba on dzwonił do mnie dzisiaj rano i ustalał szczegóły naszego spotkania. Jak chciał się wybrać na podryw do po co mu jestem potrzebna?
   Czuję, że potrzebuję czegoś mocniejszego bo drink jest stanowczo za słaby.
   - Daj mi pięćdziesiątkę – mówię do Huberta, a ten unosi brwi. Zazwyczaj nie piję czystej wódki, ale dzisiaj sytuacja jest wyjątkowa.
   Ponawiam swoją prośbę i Hubi niechętnie podaje mi alkohol. Wypijam go jednym łykiem i zaczynam się krztusić. Cholera, nie sądziłam, że to ma aż taką moc.
   Krztuszę się niemiłosiernie, aż łzy cisną mi się do oczu, a Hubert zaczyna panikować i chyba chce skakać przez bar, żeby mi pomóc. Uprzedza go jednak ktoś inny. Jakiś kolo podnosi mi ręce do góry i lekko klepie po plecach.
   Zagrożenie mija, szybko ocieram łzy i wypijam wodę, którą podaje mi Hubert. A potem odwracam się w stronę swojego wybawiciela.
   Okazuje się nim całkiem przystojny facet, wysoki i dobrze zbudowany. Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to że jest sportowcem.
   - Dzięki – mówię, a on uśmiecha się i ukazuje śmieszną szparę między zębami, która wcale nie pozbawia go uroku.
   - No problem  - odpowiada, a ja gapię się na niego jak głupia. Znowu Amerykanin? Czy w polskim klubie nie mogę trafić na Polaka? Co to, jakiś zjazd Amerykanów?
   - Adrian jestem – przedstawia się i wyciąga dłoń w moją stronę – Ale mów mi Adi.
   - Oliwia – mówię i ściskam jego dłoń. I co widzę, śliczną obrączkę. Czyli koniec znajomości. Nie zadaję się z żonatymi. I ze sportowcami.
   - Może masz ochotę na drinka? – pyta, ale ja kręcę głową.
   - Wybacz, ale jest tu z kimś umówiona – odpowiadam i uciekam w kierunku toalet. Tam doprowadzam się do porządku, bo łzy jednak troszkę uszkodziły mój makijaż i wracam na salę. Kręci się po niej sporo ludzi, dużo jest małolat i wysokich mężczyzn. A może to jacyś znajomi Pana Rozwodnika? Może są z tego jego klubu siatkarskiego, matka nawet mówiła mi jak się nazywa. Jeśli tak, to ładnie się wpakowałam. Ale co tam, skoro Amerykanin się świetnie bawi, to ja też nie będę sobie żałować.
   Ruszam na parkiet i już w połowie piosenki łapię wzrokowy kontakt z całkiem przyzwoitym facetem. Po pierwsze nie jest za wysoki, a po drugie nie ma obrączki. Tańczymy razem przez kilka piosenek, aż w końcu mówi, że musi na chwilę wyjść. Zostawia mnie samą właśnie w momencie, kiedy DJ zapodaje wolny kawałek. Kołysząc się w takt muzyki zmierzam do baru, kiedy ktoś obejmuje mnie w pasie. Jestem przekonana, że to ten kolo z którym tańczyłam, więc odwracam się by mu powiedzieć żeby sobie za bardzo nie poczynał, kiedy okazuje się, że to…
   - Jesteś nareszcie – tak, to ten porąbany Lotman. Obejmuje mnie w pasie jak gdyby nigdy nic.
   Nic nie mówię tylko odpycham go od siebie i konsekwentnie zmierzam do baru. Muszę się napić, oj muszę. Tyle, że Paul mi na to nie pozwala.
   - Co jest? – pyta, a ja zastanawiam się czy powiedzieć mu że jest idiotą czy ma spadać. W sumie na jedno wychodzi.
   - Nic.
   - Skoro nic, to idziemy tańczyć – decyduje i nie zważając na mój protest ciągnie mnie na parkiet, który teraz zajmują sami zakochani. No ładnie.
   Paul bierze moje ręce i zarzuca je sobie na szyje, a sam obejmuje mnie w pasie. Cholera, my z boku naprawdę możemy wyglądać jak szczęśliwa para. Co za paranoja.
   W pewnym momencie Paul pochyla się nade mną tak mocno, że stykamy się nosami. Zaraz, czy on sobie nie pozwala na zbyt wiele. Ten czubek chce mnie pocałować. Nie tak szybko panie Lotman, nie tak szybko.
   Pokazuję mu język i wykorzystując chwilę jego dezorientacji uwalniam się z jego objęć i zaczynam przeciskać się przez tańczących ludzi. Dopadam do drzwi i wybiegam na zewnątrz, co jest straszną głupotą bo jest koniec października, a ja mam na sobie jedynie koszulkę na ramiączka.
   Paul wybiega za mną i patrzy jak na wariatkę.
   - Co ty robisz?
   - A ty?
   - Przeziębisz się.
   - Ty też.
   - Jesteś nienormalna.
   - A ty jesteś dupkiem.
   I tak sobie gadamy, oboje trzęsąc się z zimna. Słysząc ostatnie zdanie Paul wybucha głośnym śmiechem, obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do środka. Zajmujemy miejsce przy stoliku, przy którym bajerował te dwie laski. Na chwilę odchodzi, a potem wraca z bluzą, którą zarzuca na moje ramiona. Na jego rękach też dostrzegam gęsią skórkę.
   - A Tobie nie jest zimno? – pytam, patrząc jak lekko drży z zimna i jednocześnie kręci przecząco głową.
   - Przy takiej dziewczynie nie może być mi zimno.
   Czy mam uznać to za komplement? Czy raczej za tani bajer? Lekko zdegustowana rozglądam się po Operze z nadzieją, że gdzieś w tym tłumie ukaże się Zuza.
   - Czemu uważasz, że jestem dupkiem? – pyta znienacka Paul, a ja z powrotem patrzę na niego.
   - A nie jesteś?
   Jego twarz przybiera dziwny wyraz, a potem zaczyna kręcić głową.
   - Nigdy nie zrozumiem kobiet – stwierdza, a ja wzruszam ramionami.
   Siedzimy chwilę nie odzywając się aż w końcu Paul proponuje, że przyniesie coś do picia. Patrzę jak slalomem omija ludzi i kieruje się do baru, gdzie jakaś wymalowana lalunia próbuje podbić do Huberta. Majewskiemu pewnie schlebiają jej zaczepki, ale nic z tego nie będzie, on nie leci na ten typ. Wiem, bo znam go od dawna.
   Nie to co Lotman. Jego nie znam wcale, ale w sumie nie przeszkadza mi jego towarzystwo. Właśnie wraca z dwoma kolorowymi drinkami, w których poznaję swój ulubiony (to pewnie sprawka Huberta), więc uśmiecham się nikle do Paula.
   - Twoje zdrowie – mówi unosząc nieznacznie szklankę, więc robię to samo i moczę usta w błękitnym płynie, jednocześnie rozglądając się po sali.
   - Umówiłaś się z kimś czy co? – pyta Lotman, unosząc prawą brew i  przyglądając mi się.
   - A co? Zazdrosny?
   Robi taką minę, że mało co nie parskam śmiechem. Miażdży mnie wzrokiem, a ja posyłam mu kpiące spojrzenie i dalej lustruję Operę. Pętają się po niej te całe tłumy wielkoludów.  I jak ja mam znaleźć Zuzę?
   Zaczynam odczuwać irytację. Lotman się chyba na mnie obraził, Bóg wie za co, a mojej przyjaciółki jak nie było tak nie ma. Odstawiam opróżnioną szklankę z głośnym brzękiem, co sprawia, że Paul patrzy na mnie.
   - No co?
   - Nic – odpowiadam mu, jednocześnie mając ochotę bić głową w stół – Nudzę się.
   - Możesz iść potańczyć.
   A już miałam dobre chęci, żeby go polubić. A tu taki klops.
   No nic, podnoszę się, bo wygląda na to, że miły wieczór w towarzystwie pana Lotmana właśnie dobiegł końca i zauważam Zuzę zmierzającą w moim kierunku.
   - Zuza! – krzyczę, jednocześnie machając do niej. Zuza podchodzi bliżej i jak się okazuje nie przyszła sama. Towarzyszy jej barczysty brunet, którego pierwszy raz widzę na oczy.
   - Fajnie, że jednak przyszłaś. Chciałabym z tobą pogadać.
   Zuza jednak nie patrzy na mnie, tylko kieruje swój wzrok na Lotmana. No tak, zupełnie o nim zapomniałam.
   - Nie będę wam przeszkadzać, ja i Dominik musimy coś załatwić – mówi, wskazują na swojego towarzysza.
   - Nie będziecie przeszkadzać, może wypijemy chociaż po piwie… - chcę ją jakoś zatrzymać, ale Dolińskiej jest chyba nawet na rękę, że jestem w towarzystwie Lotmana. Wydaje się być jakoś dziwnie spięta, a ten jej Dominik jest wyraźnie zdenerwowany.
   - Innym razem – mówi, a w tym samym momencie podrywa się Lotman.
   - Nie przedstawisz mnie? – pyta, a ja mam ochotę go uderzyć. Zaciskam dłonie w pięści i robię dobrą minę do złej gry.
   - Jasne. To moja przyjaciółka Zuza i jej znajomy Dominik, a to Paul…
   - Paul Lotman – przerwał mi, wyciągając rękę w kierunku Zuzy – Chłopak Oliwii.
   Uduszę go. Poćwiartuję żywcem. Przysięgam.
   - To fajnie – Zuza ma taką minę jakby słowa Paula w ogóle do niej nie dotarły – To na razie.
   Oboje z Dominikiem znikają w tłumie, a ja miażdżę Lotmana wzrokiem.
   - Chłopak Oliwii? Nie dla psa kiełbasa.
   - Ale koleżanka się ucieszyła – mówi, a ja przewracam oczami.
   - Muszę się napić – stwierdzam już któryś raz dzisiejszego dnia i zrzucając bluzę Paula udaję się w kierunku baru. A on za mną jak cień. Znów poroszę Huberta o pięćdziesiątkę i ku mojemu zdumieniu Paul poprosi o to samo. Równocześnie wypijamy, tym razem bez toastów i to on się krztusi.
   - O fuck, co to jest?
   - Czysta, polska wódka – tłumaczę mu, widząc jego reakcję. Zamawiam jeszcze jedną. On też. Jak nic spijemy się oboje. A może to jest jakiś pomysł. Spiję go i będę miała go z głowy. No i jutro będzie miał takiego kaca, że się nie pozbiera…
   - Założymy się kto wypije więcej? – proponuję niewinnie, a Paul się zgadza. No i się zaczyna. Hubert kręcąc głową podaje nam kolejne porcje alkoholu. Chciałam spoić Lotmana, ale oczywiście sobie też nie żałowałam. Słaniając się na nogach i podtrzymując nawzajem, w bardzo dobrych nastrojach wychodzimy na zewnątrz i chyba idziemy w kierunku jakiegoś samochodu. Pakujemy się do środka i jedziemy. Nie wiadomo dokąd.

***
Co ja mam Ci napisać? Chyba tylko tyle, że mam nadzieję, że się podoba.
Domyślasz się o jakiego Adriana chodzi, prawda? Jeśli nie to dzwoń.
No nic, czekam na komentarz i przepraszam za błędy, ale już mi się nie chce ich sprawdzać.
I mam już dość śniegu. Całe szczęście humor poprawia mi przyszła żona Lukasa;)
Buziaki:)