Czułam się zła, zmęczona i bezradna. Ta krótka
wiadomość od Huberta jeszcze bardziej zamąciła mi w głowie. Nie wiedziałam już
kim są ludzie, którzy mnie do tej pory otaczali.
Wróciłam do domu, mojej jedynej ostoi normalności.
Niestety zapomniałam, że wczoraj miała miejsce romantyczna kolacja w wykonaniu
matki i Andrzeja. Jej Romeo nie zdążył się jeszcze ulotnić i kiedy weszłam do
kuchni natknęłam się na niego. Przyrządzał sobie kawę i na domiar złego używał
do tego celu mojego ulubionego kubka.
- Dzień dobry – odezwałam się, a Andrzej podskoczył
jak oparzony. Złapał się za serce i przy okazji wylał trochę kawy.
- Oliwia? – spojrzał na mnie, jakbym była jakąś zjawą z jego najgorszych
koszmarów – Co ty… To znaczy, myślałem, że… - chyba nie może znaleźć
odpowiednich słów, więc tylko robi bezradną minę. Wzruszam ramionami i
podchodzę do szafki w celu znalezienia innego kubka, skoro on przywłaszczył
sobie mój. Z racji, że nadal stoi zakłopotany, zabieram mu ekspres i funduję
sobie dużą dawkę kofeiny.
Andrzej stoi jakby go wmurowało w podłogę. Gdybym
nie była tak potwornie zmęczona i zdołowana, to pewnie pokonwersowałabym z nim
chwilę, żeby wybadać jakie zamiary ma wobec matki. Tę rozmowę muszę jednak
odłożyć na później.
- Kawa ci wystygnie – mówię, a on zdezorientowany
patrzy na kubek – A tak na przyszłość, to weź inny. Ten jest mój.
Nawet nie myślałam o spaniu. Wzięłam porządny, orzeźwiający prysznic i zaczęłam planować dalsze działania. Czułam, że jedyną szansą by czegoś się dowiedzieć, jest powrót na to miejsce, gdzie wczoraj widziałam Dominika. To był jedyny trop w tej sprawie. Chociaż bardziej na znalezieniu Dominika zależało mi na spotkaniu z Hubertem. Miałam już dość tych tajemnic i niedomówień i chciałam by Majewski wyjaśnił mi o co w tym wszystkim chodzi.
Byłam jeszcze w łazience, kiedy usłyszałam głos
matki. Całe szczęście, że Andrzej u niej był i nie wie co się ze mną działo w
nocy. I lepiej, żeby się nigdy nie dowiedziała.
Chciałam przemknąć do pokoju, ale matka złapała
mnie w korytarzu i to z dość roztargnioną miną.
- Kochanie, nie gniewaj się na Andrzeja, nie
wiedział, że to twój kubek – paplała, a ja dopiero po chwili zrozumiałam o co
jej chodzi – I… no… spodziewaliśmy się ciebie trochę później, trzeba było
zadzwonić, czy coś… A w ogóle co u Huberta? – spytała nagle, a ja nie
wiedziałam gdzie oczy podziać. Nie chciałam jej okłamywać, ale opowiadanie o
całym wczorajszym wieczorze to też nie był dobry pomysł.
- W porządku – mruknęłam tylko i szybko umknęłam do
pokoju. Czułam, że to nie koniec przepytywania, bo matki nie zadowoli taka
odpowiedź. Zawsze chciała wiedzieć wszystko ze szczegółami, a ja nigdy nie
czułam żadnych oporów by opowiadać jej o swoim życiu. Aż do teraz.
- I tak sobie pomyślałam, że może Andrzej mógłby
się do nas wprowadzić…
Na ostatnie słowa matki aż zakrztusiłam się sokiem.
Andrzej miałby z nami zamieszkać? Pewnie jeszcze z tymi swoimi dziećmi.
- Nie za krótko się znacie? – spytałam ostrożnie,
ale matka uśmiechnęła się rozmarzona.
- Znamy się już wystarczającą ilość czasu… No i
chciałbym, żebyście ty i Andrzej lepiej się poznali…
Oczywiście. O niczym innym nie marzę. Uśmiechnęłam
się słabo to matki i chciałam odejść od stołu, kiedy ta jednym zdaniem rzuciła
na stół odbezpieczony granat.
- Andrzej mówił, że Paul jest bardzo przygnębiony
waszym rozstaniem…
W tym momencie miałam ochotę udusić Andrzeja i
przestałam widzieć jakąkolwiek szansę na to, żebyśmy mogli mieszkać pod jednym
dachem. Usiadłam z powrotem na krzesło.
- Andrzej nie powinien się wtrącać w nieswoje
sprawy, to po pierwsze – powiedziałam chłodno – A po drugie, to Lotman przebywa
obecnie ze swoją żoną, więc nie widzę powodu, żeby był przygnębiony.
- Szkoda, że wam się nie udało – ciągnęła matka, a
już nie wiedziałam jak mam dać jej do zrozumienia, że to jest zamknięty temat –
Paul wydawał się być takim sympatycznym chłopakiem… I Andrzej uważa, że to ktoś
odpowiedni dla Ciebie…
- Słucham? – spytałam, bo miałam wrażenie, że się
przesłyszałam – Konsultowałaś mój związek z Andrzejkiem?
- Nie, kochanie uspokój się, my tylko
rozmawialiśmy... – zaczęła tłumaczyć - To znaczy Andrzej wpadł na pomysł, żeby
przedstawić ci Paula…
- No nie! – wrzasnęłam i zerwałam się z miejsca –
Jakim prawem on miesza się w moje życie, przecież nie jest moim ojcem! –
całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Matka patrzyła na mnie przerażona tym
nagłym wybuchem – Albo on albo ja – dodałam cicho i zostawiłam matkę w stanie
szoku i przerażenia.
Dopiero kiedy wybiegłam z domu dotarło do mnie, że
zareagowałam zbyt nerwowo. A moje ultimatum wobec matki było zwykłym świństwem.
Z drugiej strony ten cały Andrzej świetnie to sobie zaplanował. Mi podesłał
Paula i miał drogę wolną do matki. Wiedział, że jak zajmę się Amerykaninem to
nie będę im przeszkadzać. Czeka nas długa i poważna rozmowa i póki się nie
odbędzie nie pozwolę by z nami zamieszkał.
Z matką też powinnam porozmawiać, a właściwie to ją
przeprosić, ale najpierw musiałam sama się uspokoić, by nie doszło do kolejnych
kłótni.
Lekko tym wszystkim
przygnębiona ruszyłam przed siebie, ale zaraz zatrzymał mnie dobrze znany głos.
- Oliwia, czekaj!
Odwróciłam się, bo w moją stronę kroczył Adrian.
- Cześć! – podszedł do mnie i wyciągnął rękę na
powitanie. Podałam mu dłoń i czekałam aż poda powód, dla którego mnie
odwiedził.
- Masz chwilę? Chciałbym z tobą porozmawiać?
Kiwnęłam głową. Adrian zaprowadził mnie do jakieś
knajpki, bo Opera była o tej porze zamknięta. Po drodze ani słowem nie zdradził
czego ma dotyczyć nasza rozmowa.
Knajpka była prawie pusta, jeśli nie liczyć dwóch
gości, który siedzieli przy jednym ze stolików. Adrian poszedł po coś do picia
i dopiero kiedy wrócił, zdradził o czym chce porozmawiać.
- Słuchaj, ty i Paul to już tak na serio się
rozstaliście?
Ręce mi opadły. Czy już nie ma innych tematów?
Każdy musi przypominać mi o Amerykanie?
- Tak – warknęłam, bo miałam już tego wszystkie
serdecznie dość – I jeśli o tym chciałeś rozmawiać, to tylko tracisz czas.
- Właściwie to chciałem zapytać tylko o jedno –
powiedział spokojnie – Dlaczego?
- Co dlaczego?
- No dlaczego się rozstaliście?
Co za głupie pytanie… Rzuciłam Adrianowi
zdegustowane spojrzenie, bo chciałam dać mu do zrozumienia, że to nie jest
najprzyjemniejszy temat do rozmowy, ale on był nieugięty.
- Paul mnie oszukał. Tyle.
- Nie wierzę – powiedział od razu, a ja
przewróciłam oczami. To sobie nie wierz. Ja tam swoje wiem.
- To nie Paul cię oszukał, ale sam został oszukany
– kontynuował – To jego żona namieszała w tej sprawie z rozwodem, Paul mi
wszystko powiedział…
- Skoro Paul ci wszystko powiedział, to po co
jeszcze mnie męczysz?
Adrian pokręcił głową niezadowolony.
- Ty sama siebie męczysz, zrozum to wreszcie.
Gdybyś szczerze porozmawiała z Paulem, to wiedziałabyś jaka jest prawda…
- Mam tego dosyć – przerwałam mu i wstałam – To nie
jest twoja sprawa i nie wiem po co się w nią wtrącasz! Następny pomocny się
znalazł. Dajcie mi wszyscy święty spokój! – powiedziałam na pożegnanie, może
trochę zbyt głośno, bo ludzie, którzy właśnie wchodzili dziwnie na mnie
patrzyli. Ale naprawdę, ile można gadać w kółko o tym samym. Lotman miał
szansę, żeby się wytłumaczyć. Nie wytłumaczył się. Koniec tematu.
Wściekła i zmęczona prawie biegłam przed siebie i
wtedy go zobaczyłam. Najpierw poznałam samochód, którym tyle razy mnie woził.
Zatrzymałam się na środku chodnika i patrzyłam jak parkuje pod kawiarnią, z
której dopiero co wyszłam, a potem wysiada z
auta. Wszystkie możliwe emocje kumulowały się we mnie. Z jednej strony
miałam nadzieję, że może Adrian ma rację, że to może żona Paula coś namieszała,
a on jest tak samo skołowany jak ja. Tylko, że gdyby tak było to Paul zrobiłby
coś, żeby mnie przekonać, że prawda leży po jego stronie. A on nawet przestał
do mnie dzwonić. Jakby zupełnie przestało mu zależeć.
Odwróciłam się, żeby już dłużej na niego nie
patrzeć i nie mącić sobie w głowie, kiedy usłyszałam jak mnie woła.
Postanowiłam udawać, że tego nie słyszę. Miałam
zbyt skołatane nerwy na takie rozmowy, a nie chciałam jeszcze bardziej gmatwać
tej sprawy, którą notabene uważałam za zamkniętą. Nie miałam szans by przed nim uciec, bo mój
organizm był zbyt zmęczony po nocnych wojażach, a on przecież był zawodowym
sportowcem.
- Oliwia…
Złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę.
Gdzieś z tyłu zauważyłam Adriana. Musieli to razem zaplanować, bo przecież
Adrian nie mógł wiedzieć gdzie mieszkam, nigdy nie podawałam mu swojego adresu.
To Paul musiał go tam wysłać.
- Nie uważasz, że najwyższy czas wszystko sobie
wyjaśnić.
Pozwoliłam sobie tylko na krótkie spojrzenie w jego
oczy.
- Twoja żona nadal mieszka u ciebie? – spytałam, a
na jego twarzy od razu pojawiło się zmieszanie. Nawet nie musiał odpowiadać. Z
głośnym westchnieniem pokręciłam głową.
- To nie jest takie proste – odezwał się po chwili.
Nic w życiu nie było proste i oboje o tym dobrze wiedzieliśmy.
- Paul, dopóki nie uporasz się z tą sprawą, to…
Nie dane było mi dokończyć, bo tuż koło nas, z
głośnym piskiem opon, zatrzymał się policyjny samochód, a z niego jak strzała
wypadł Kostecki.
- Oliwia!
Spojrzałam na niego zdumiona i jednocześnie wściekła.
Domyślałam się czemu mnie szukał i wcale nie poprawiło mi to humoru.
- Czego chcesz? – spytałam, ale na Kosteckim mój
nieprzyjemny ton głosu nie zrobił najmniejszego wrażenia. Patrzył na mnie
rozgorączkowany.
- Musisz ze mną pojechać. I to szybko.
Miałam mieszane uczucia, ale Kostecki patrzył na
mnie tak wyczekująco, że kiwnęłam głową i gotowa byłam z nim jechać, kiedy
zatrzymał mnie Paul.
- Mieliśmy porozmawiać!
W głosie Paula wyczułam chłód. Patrzył na mnie z
jakimś dziwnym zacięciem, a za nim czaiła się złość.
- Póki nie rozwiążesz sprawy z żoną nie mamy o czym
rozmawiać – odwróciłam wzrok. Kostecki poganiał mnie bezgłośnie, ale Paul miał
mi coś jeszcze do powiedzenia.
- A może tobie już nie zależy? – zacisnął dłoń na
moim łokciu i zmusił bym na niego spojrzała – Kim on dla ciebie jest? – wskazał
na Kosteckiego z wyraźną pretensją w głosie. Pokręciłam głową z poczucia
bezradności.
- Ja z nikim ślubu nie brałam – powiedziałam cicho,
a Paul jakby zmieszał się lekko i puścił mój łokieć – I raczej nie masz prawa
robić mi pretensji o to z kim się spotykam – posłałam mu ostatnie spojrzenie i
ruszyłam w stronę samochodu Kosteckiego. Dopiero wtedy zauważyłam, że podszedł
do nas Adrian, ale jego też minęłam bez słowa. Wsiadłam do samochodu, a sekundę
później Kostecki siedział już za kierownicą.
- Jedź – mruknęłam, zanim zdążył otworzyć usta by
skomentować całą sytuację. Bez słowa, za to z dziwnym uśmieszkiem przyklejonym
do twarzy, uruchomił silnik. Zerknęłam na Paula. Odwrócił się na pięcie, jak
obrażone na cały świat dziecko, i ruszył w kierunku swojego auta. Adrian
najpierw spojrzał na mnie ze złością, a potem zaczął krzyczeć coś do
oddalającego się Paula, ale Amerykanin wydawał się być głuchy na jego słowa.
Kostecki odjechał kawałek i szybko straciłam ich z
oczu.
- Dokąd jedziemy?
Chciałam, żeby mój głos zabrzmiał obojętnie i
spokojnie, ale nic z tego nie wyszło, bo miałam ochotę posłać wszystkich do
diabła i w końcu wypłakać się ze swoich smutków. Kostecki zdawał się nie
zauważać mojego podłego nastroju, jakby ta sytuacja sprzed kilku chwil nie
miała miejsca, bo odpowiedział rzeczowym tonem.
- Znaleźliśmy ciała dwójki mężczyzn, w tym parku,
niedaleko tej ławki, na której leżałaś. Chcę byś przyjrzała się tej dwójce,
może któregoś skojarzysz.
Jeśli myślałam, że to kres podłości losu, to się
srogo zawiodłam. Serce stanęło mi w gardle i przez chwilę nie byłam w stanie
wydusić z siebie słowa.
Znaleźli dwóch mężczyzn. W parku. A co jeśli
jedynym z nich jest Dominik, a drugim…
Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, ale ona
uparcie pukała do mojego umysłu.
Hubert był w tym parku. Przekazał mi wiadomość.
Więc jest duże prawdopodobieństwo, że za chwilę spojrzę w martwą twarz
przyjaciela.
Czułam się jakby ktoś wyrwał mnie z rzeczywistości
i wsadził do świata, gdzie za każdym rogiem czeka zła wiadomość. Kostecki
zerkał na mnie, ale dopiero po chwili się odezwał.
- Źle się czujesz?
Zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam. Kostecki
dał mi spokój, a ja modliłam się, żeby ten dzień okazał się tylko koszmarnym
snem, z którego obudzi mi paplanie matki o tym, że Andrzej się do nas
wprowadza.
- Na pewno nic ci nie jest? – zapytał ponownie
Kostecki, kiedy szliśmy do prosektorium. Pokręciłam głową i wzięłam się w
garść. Jak mantrę powtarzałam sobie, że Hubert żyje i to jako tako, pozwalało
mi iść za Kosteckim i nie zemdleć na środku korytarza.
Weszliśmy do jednej z sal i wystarczyło tylko jedno
spojrzenie by ogarnęła mnie taka ulga, że mało co się nie przewróciłam.
Kostecki złapał mnie w ostatniej chwili i wyprowadził na korytarz. Tam posadził
na jakimś krześle, a mi serce biło tak szybko, jakbym właśnie brała udział w
wyścigu na sto metrów.
- Oliwia…?
- To nie on… - wyszeptałam, a Kostecki patrzył na
mnie zdezorientowany – To nie Hubert – dodałam jeszcze ciszej, by tego nie
usłyszał. Mój przyjaciel żył i w tej chwili tylko to się liczyło.
- Oliwia, powiedz mi…
- To oni mnie napadli w parku. Mnie i tą Weronikę
pamiętasz – mówiłam szybko, a Kostecki tylko kiwał głową – Jak zginęli?
Skrzywił się, ale wiedział, że odpuszczę, póki się
nie dowiem.
- Przedawkowali. Naćpali się jakiegoś świństwa.
Odwiozę cię do domu.
Pozwoliłam się zaprowadzić do samochodu, udawałam,
że z uwagę słucham jego słów, ale było tak jak podczas śniadania z matką. Moje
myśli znów krążyły wokół śmierci Zuzy i te wszystkie co się dzieje.
Dopiero kiedy zatrzymał się na podjeździe, tuż przy
bramie, powróciłam do rzeczywistości, bo Kostecki nie opacznie zdecydował się
poruszyć temat, którego z pewnością poruszać nie powinien.
- Ten Amerykanin ci się narzuca? Bo jak chcesz to
mogę… - urwał, kiedy zobaczył moją minę. Nie podziękowałam mu za podwiezienie,
tylko wysiadłam z samochodu. Kostecki oczywiście też wysiadł, pewnie z zamiarem
przeproszenia mnie, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo tuż koło mnie zatrzymał
się luksusowy samochód z przyciemnianymi szybami.
Kostecki spojrzał na mnie bystro, ale ja zrobiłam
bezradną minę. Nigdy wcześniej nikt nie przyjeżdżał do nas takim autem. Oboje
czekaliśmy aż kierowca opuści swoje cacko.
Wyszedł po chwili. Był to elegancko ubrany i dość
przystojny mężczyzna. Od razu go poznałam, ale i tak nie mogłam uwierzyć, że go
widzę. On natomiast rozpostarł ramiona, jakby czekał aż go uściskam.
- Oliwia… córeczko…
***
Miało być jutro, ale jest dzisiaj, żebyś się odstresowała. No i nie miałam jeszcze okazji, żeby wyrazić swojej opini na temat Memoriału Wagnera. Ale żadnej opini nie będzie.
Jedynie apel. A nawet dwa.
Gyorygy wracaj do Polski i zmień fryzjera.
Dymitrij zostań moim ochroniarzem. (Razem z Grzegorzem B.)
Skoro już poruszyłam temat Grzegorza, to muszę napisać, że poprawę widać, nikt już atmosfery nie psuje, trochę szkoda tortu, ale jest w porządku. Reprezentacja chyba pomału się odradza, oby tylko na Rosjan trafić w finale.
Igły nadal mi brak, ale on tam chyba ma się dobrze i zaprzyjaźnia się z Peterem. Szkoda, że Andrea musi jeszcze komuś podziękować i to chyba niestety będzie Andrzej, skoro Rucy jest przymierzany jako libero. No bo jak nie będzie Wiśni, to stwierdzę, że życie jest bez sensu. Ale kto tam wie, co ten Andrea knuje.
Rozpisałam się o jakiś głupotach, bo chyba tracę fason, tak jak bohaterka tego opowiadania.
Savani masz zostać w Europie. O żadnych Chinach nie ma mowy.
Do jutra