Budzę się z uczuciem, jakby ktoś uderzał mi
młotkiem centralnie w mózg. W głowie mam taki huk, że nie mogę ogarnąć myśli.
Powoli rozchylam powieki, ale zaraz od razu je przymykam, bo światło mocno je
drażni. Coś jednak nie daje mi spokoju więc mrugam kilka razy i przecieram
oczy. I co widzę? Głowę Lotmana leżącą sobie spokojnie na tuż koło mnie.
- Aaaa, Lotman! – wrzeszczę, a on momentalnie się
budzi i patrzy na mnie głupio. Ma zaspane oczy i potargane włosy. Ja pewnie
też.- To tylko ja… - mruczy i ponownie zaczyna układać się do snu. Właśnie, to tylko on. Ale i aż on. O Boże, ja nic nie pamiętam. A jeżeli my… Chyba bym go zabiła. I siebie przy okazji też.
- Lotman – mówię, szarpiąc go, żeby się obudził. On znowu podnosi głowę i patrzy na mnie jak skazaniec.
- Jeszcze pięć minut… - jęczy, ale ja nie mam dla niego litość.
- Czy my… - cholera, jak mam go zapytać o ty czy spaliśmy ze sobą. Bo ja mam jedną wielką dziurę w pamięci. Wiem tylko, że byliśmy w klubie. A co potem?
- Czy my… - powtarza po mnie, a potem uśmiecha się dziwnie – A chcesz zapytać czy spaliśmy ze sobą – mówi swobodnie jakbyśmy rozmawiali o pogodzie – No to, tak…
- Lotman – warczę, trącając go w bark. To nie możliwe. Byłam aż tak pijana?
- Chciałem powiedzieć, że spaliśmy razem na tym niewygodnym łóżku – mówi, nie przestając się uśmiechać. O Boże, co za ulga. Inaczej to chyba by był koniec. Mój i jego.
Paul ponownie próbuje zasnąć, a ja podnoszę się z łóżka. Nawet nie wiem gdzie jestem. Nie wiem czyja jest to niewygodne łóżko. Ale się doprowadziłam do stanu, nie ma co. Cholernie chce mi się pić i czuję ogarniające mnie mdłości. Przesadziłam, wczoraj za bardzo przesadziłam i teraz mam kaca. A wszystko przez Lotmana.
Odwracam się i patrzę na niego. Ma przymknięte powieki, więc jestem przekonana, że śpi. Ale on powoli rozchyla jedno oko, a potem uśmiecha się szatańsko.
- Fajnie wczoraj było co?
Jasne. Ubawiłam się za wszystkie lata. Ostentacyjnie kręcę głową a on nie przestaje się uśmiechać.
- Nawet ci ładnie w tych rozczochranych włosach – mówi, a ja mam wielką ochotę go walnąć.
- Lotman! Przymknij się.
- Lubię jak się złościsz – dodaje i jak gdyby nigdy nic przeciąga się ziewając głośno. Jak Boga kocham zaraz go strzelę w tę śliczną buźkę.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? – pytam, próbując zachować spokój i zignorować tępy ból głowy.
Paul podnosi się powoli przecierając oczy, a ja czuję jak zaraz nerwicy dostanę.
- Jesteśmy… Eee…
No nie, on też nie wie, co to za miejsce. Chyba go uduszę. A potem siebie.
- Wstawać śpiochy! To znaczy… ten no… wstawajcie już.
Długi jak tyczka koleś wpada do pokoju, po czym strzela buraka i po wygłoszeniu swojej przemowy ucieka jakby coś go goniło. Trafiłam do wariatkowa, czy jak?
- A no widzisz, u Pita jesteśmy.
No fantastycznie, chyba zacznę skakać z radości. Lotman gapi się na mnie jak jakiś tępy półgłówek, a mi tak chce się pić, że chyba zaraz zacznę wyć.
- Jest tu gdzieś jakaś łazienka?
Musze się doprowadzić do porządku zanim opuszczę mieszkanie tego Pita, czy jak mu tam. Z resztą jak mnie matka w takim stanie zobaczy to potem żyć mi nie da.
- Jest, jest – odpowiada Lotman. Wychodzę za nim na korytarz. W kuchni krząta się ten chłopak, w którego mieszkaniu jesteśmy.
Paul otwiera przede mną drzwi do łazienki. Wchodzę tam nie patrząc na niego, ale on ładuje się za mną. A on tu czego? Niech zaczeka w kolejce.
Podchodzę do umywalki i patrzą w lusterko wiszące nad nią. Wyglądam jak zmora. Mam potargane włosy i rozmazane makijaż. Wyciągam z torebki mleczko do demakijażu, które przezornie zabrałam i zaczynam przemywać twarz. Lotman stoi oparty o drzwi i patrzy jak doprowadzam się do porządku. Kiedy już rozczesuję włosy i wiąże w kucyka staje za mną.
- Fajnie razem wyglądamy – mówi, a ja przyglądam się naszemu odbiciu. Ma racje, fajnie wyglądamy. Tyle, że on jest żonaty. Chyba. Bo tak po prawdzie to obrączki u niego nie wiedziałam.
Biorę jego dłoń i podnoszę na wysokość oczu. Obrączki brak.
- Dlaczego nie nosisz obrączki?
Moje pytanie chyba lekko go zmieszało, bo przez moment nie odpowiada. A potem sięga po łańcuszek, który ma pod koszulką.
- Noszę.
Okazuje się, że jego obrączka zwieszona jest na złotym łańcuszku i schowana pod koszulką. W życiu bym się nie domyśliła, że tak można.
Paul jednak nie zamierza rozwodzić się na ten temat, tylko odwraca mnie w moją stronę.
- Lubię cię – informuje mnie.
- A ja cię ani trochę – rzucam i odsuwam się od niego. On początkowo nie wygląda na zachwyconego moimi słowami, ale zaraz potem prezentuje mi rządek swoich biały zębów. No czubek jakiś.
Zabieram swoją torebkę i opuszczam łazienkę. Od razu wpadam na właściciela mieszkania.
- Już wychodzimy – mówię, słysząc jednocześnie szum wody w łazience. No chyba, że Lotman postanowił wziąć prysznic.
- W każdym razie ja wychodzę. Dzięki, że mogłam tu przenocować.
Chłopak już na szczęście się nie czerwieni, tylko uśmiecha się, jakby chciał powiedzieć, że to żadne problem. Brakowało tylko, żeby dodał, że poleca się na przyszłość. O nie.
Wychodzę z jego mieszkania i pierwsze co robię to szukam osiedlowego sklepiku, gdzie nabywam dużą butelkę wody mineralnej. Mimo, że nie jest za ciepło siadam z nią na ławeczce pod blokiem i wypijam połowę zawartości za jednym razem. Robi mi się odrobinę lepiej, więc rozglądam się dookoła. Muszę zorientować się gdzie jestem, żeby jakoś wrócić do domu. Na całe szczęście ta okolica jest mi znana, więc mogę wrócić nawet piechotą. Matka mnie zabije, za to że nie dałam jej znać, że będę nocować poza domem. Szybko wyciągam telefon, gdzie oczywiście mnóstwo nieodebranych połączeń od niej, po czym piszę krótką wiadomość, że nocowałam u Huberta i żeby się nie martwiła. Bo przecież nie napiszę jej, że spędziłam wieczór w towarzystwie Lotmana, a potem spałam w mieszkaniu jego kumpla, bo tak się spiłam, że nie wiedziałam jak się nazywam.
Podnoszę się z ławki i w tym momencũe z bloku wypada Lotman.
- Myślałem, że mi uciekłaś - mówi, lekko zadyszany – O, kupiłaś wodę, jak dobrze– bezceremonialnie zabiera mi wodę i opróżnia butelkę do końca. Mam ochotę urwać mu głowę, ale on w podziękowaniu przesyła mi buziaka. No dobra, tym razem mu daruję.
Odwracam się i idę w kierunku chodnika, a Amerykanin za mną jak cień. Więcej wody już nie mam.
Próbuję sobie przypomnieć co się wczoraj wydarzyło, ale mam jedynie przebłyski. A skoro Lotman pęta się obok to może się na coś przyda.
- Opowiedz mi co się wczoraj działo w klubie. O ile pamiętasz – dodaję, bo przecież może mieć taką samą amnezję jak ja. Paul uśmiecha się i wskazuje głową na park, a ja przytakuję. Może świeże powietrze pomoże coś na ból głowy…
Siadamy na jednej z ławek i Paul zaczyna swoją relację.
- Czekałem na ciebie w klubie, ale ty się spóźniałaś…
- Więc postanowiłeś w tym czasie pobajerować inne laski – przerywam mu kąśliwie.
- To byłaś już wtedy w klubie – dziwi się, a potem dodaje z chytrym uśmiechem – Byłaś zazdrosna, co?
Śmieję się głośno.
- Ani trochę.
Lotman chyba jednak wie swoje, bo ten chytry uśmieszek nie schodzi mu z twarzy.
- Potem tańczyliśmy razem i ty uciekałaś mi na zewnątrz, gdzie było cholernie zimno i nazwałaś mnie dupkiem… Teraz przynajmniej wiem dlaczego – mruga do mnie, a ja przewracam oczami – Wróciliśmy do środka, usiedliśmy przy stoliku, piliśmy drinki, a potem…
- Chyba przyszła Zuza – dopowiadam, bo właśnie mi się przypomniało. Zuza! Przecież miałam z nią pogadać. Miałam się dowiedzieć co się dzieje. A ona przyszła z tym barczystym kolesiem i zaraz szybko się ulotnili. Jak tylko wrócę do domu to pierwsze co, zaraz po wytłumaczeniu się matce, to telefon do przyjaciółki.
- No, przyszła ta twoja koleżanka z tym chłopakiem, a potem stwierdziłaś, że musisz się napić, więc zaczęliśmy pić. A potem Adi nas odwiózł do mieszkania Pita, bo ja nie mogłem znaleźć kluczy od mieszkania, a ty już nie kontaktowałaś. Tyle.
Nie kontaktowałam. No ładnie. Dobrze, że ten Adi się nami zajął, bo kiepsko by było. Zaraz… Adi brzmi znajomo. To chyba nie ten sam, który pomógł mi kiedy się zakrztusiłam… A może to on. No nic, jak go spotkam, to będę musiała mu podziękować.
- Fantastycznie – kwituję jego opowieść – A teraz wracam do domu.
Podnoszę się z ławki, kiedy coś błyska mi po oczach. Mrużę powieki, żeby zobaczyć od czego odbiły się promienie słoneczne. Jakiś niewielki przedmiot leży obok gęstych krzaków. Pewnie jakiś śmieć, ale… Próbuję mu się lepiej przyjrzeć, bo coś mi w nim nie pasuję i kiedy orientuję się co to może być strach ściska mnie za gardło.
Czuję jak serce mi zamiera. Szybko biegnę w kierunku tych krzaczorów. Paul biegnie za mną, bo słyszę jego kroki.
Zatrzymuję się przy tym błyszczącym przedmiocie i uderza we mnie fala strachu.
- Co…? – pyta Paul, a ja wskazuję mu na ziemię. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Przecież to tylko jakiś but…
- Nie… - przerywam mu słabym głosem, bo jakaś wielka gula tamuje mi przełyk. To nie jest jakiś zwykły but. Poznałabym go wszędzie, bo ma te charakterystyczne doklejane cekiny.
- To but Zuzy – szepczę i do Paula chyba dociera co chcę mu powiedzieć. Powoli podchodzę do krzaków, a on za mną. Nie musimy długo szukać. Wita nas drugi but, który spoczywa na stopie z podartą rajstopą.
Ciało Zuzy leży nieruchomo, jej oczy mają przerażającą, martwą pustkę.
***
Specjalnie dla ciebie numer 4, tak dla odstresowania po ostatnich dniach.
MISTRZ! MISTRZ! RESOVIA!
(Sorry, musiałam)
Czekam już na sobotę i szlajanie się po galerii (muszę koniecznie odwiedzić Empik).
Standardowo przepraszam za błędy i mam nadzieję, że jeszcze się nie znudziłaś.
Buziaki i do zobaczenia