Referat u Mareczka zakończył się sukcesem więc idę
świętować zwycięstwo. Może wolałabym robić to w innym towarzystwie, ale
Amerykanin tak mnie napastował przez te ostatnie dni, że nie miałam wyboru.
Wcześniej musiałam przeprowadzić własne dochodzenie na temat tego całego Paula.
Jedynym wiarygodnym źródłem informacji była moja matka, bo zawsze mogła zapytać
Andrzeja (w końcu to on przyprowadził tego świrniętego Amerykanina do nas do
domu). Chciałam ją dopaść między jej wyjściem do kancelarii a randką z
Andrzejkiem, ale to ona sama zaczęła temat. Jakimś cudem zdarzyło się, że razem
jadłyśmy śniadanie i ona wtedy zapytała jak tam sprawa Paula. Powiedziałam, że
żona przyznała się do zdrady i że z rozwodem nie powinno być problemu.
- No i dobrze – podsumowała matka, ale ja coś
dziwnego wyczułam w jej głosie.
- Nie wiem czy tak dobrze – zaoponowałam – Rozwód
nigdy nie jest czymś dobrym – stwierdziłam i obserwowałam reakcję matki. Ona
była po rozwodzie. I uważała to za coś zbawiennego.
- Jak ludzie nie są ze sobą szczęśliwi to po co
mają się męczyć – za dobrze znam te jej argumenty, powtarza mi je od dobrych
paru lat. Ona i ojciec męczyli się ze sobą. Jasne. Oni się nie męczyli, tylko
ojciec miał straszną słabość do długonogich blondynek. I to wkurzało matkę,
która po akcji z jedną panną wywaliła ojca na bruk. Cała historia. Jej teorie o
męczeniu się to jeden wielki kit. Przynajmniej w tym przypadku.
- Dobra, nie mówmy teraz o tym – zakończyłam
dyskusję – Chciałam Cię zapytać o tego całego Paula. Czy on jest kimś sławnym?
Matka zaczęła tak chichotać jak nigdy. No
przysięgam, jeszcze nie widziałam jej takiej rozbawionej. Jak się trochę
uspokoiła (a sporo czasu jej to zajęło) to okazało się, że pan Paul Lotman jest
sportowcem. A dokładniej siatkarzem. W sumie to mogłam domyśleć się po jego
wzroście. Czyli żaden z niego celebryt. No i dobrze. Przynajmniej nie trafię na
okładki jakiegoś brukowca jak się z nim pokażę publicznie.
A potem moja matka zadała najgłupsze pytanie z
możliwych.
- On ci się podoba?
Z wrażenia aż oblałam się sokiem pomarańczowym. Matka
tylko zaśmiała się, widząc jak niezdarnie walczę z plamą.
- Tak myślałam – mruknęła zadowolona i do końca
śniadania siedziała z uśmiechem satysfakcji. Mimo, że ja gorąco temu
zaprzeczałam. Bo ten świr mi się nie podoba. Ani odrobinę.
Ale do tego klubu idę. I to idę sama, bo w
ostatniej chwili Zuza zadzwoniła, że wpadnie trochę później bo coś tam ma do
załatwienia. Trochę się o nią martwię, bo mam wrażenie, że coś przede mną
ukrywa. A jeżeli czegoś mi nie mówi, to sprawa musi być poważna. Na uczelni nie
dało się spokojnie pogadać, po zajęciach też nie było czasu, więc liczyłam, że
może przy szklaneczce czegoś mocniejszego Zuza powie mi co ją gryzie, a ja będę
mogła jej jakoś pomóc. No nic. Może jak się pojawi, to spławię Lotmana i zajmę
się przyjaciółką.
Całe szczęście Paul wybrał na miejsce spotkania
klub, który dobrze znam i który bardzo lubię.
Bo Opera ma w sobie coś klimatycznego.
Wbijam do środka a tam tłum ludzi. Matko, jakaś
większa impreza? Lubiłam to miejsce bo nigdy nie było tu dzikich tłumów. A
dzisiaj jak na złość zjechało się tego ludu. No nic, jakoś się przez nich
przebijam i szukam wzrokiem Paula. Nigdzie go jednak nie dostrzegam, więc
podbijam do baru. Krótko witam się z Hubertem, który bez żadnego zbędnego
pytania serwuje mi ulubionego drinka. I wtedy dostrzegam Paula.
Siedzi sobie w otoczeniu jakiś dwóch lasek, które
bezczelnie się do niego mizdrzą. No wiecie co! To po jakiego grzyba on dzwonił
do mnie dzisiaj rano i ustalał szczegóły naszego spotkania. Jak chciał się
wybrać na podryw do po co mu jestem potrzebna?
Czuję, że potrzebuję czegoś mocniejszego bo drink
jest stanowczo za słaby.
- Daj mi pięćdziesiątkę – mówię do Huberta, a ten
unosi brwi. Zazwyczaj nie piję czystej wódki, ale dzisiaj sytuacja jest
wyjątkowa.
Ponawiam swoją prośbę i Hubi niechętnie podaje mi
alkohol. Wypijam go jednym łykiem i zaczynam się krztusić. Cholera, nie
sądziłam, że to ma aż taką moc.
Krztuszę się niemiłosiernie, aż łzy cisną mi się do
oczu, a Hubert zaczyna panikować i chyba chce skakać przez bar, żeby mi pomóc.
Uprzedza go jednak ktoś inny. Jakiś kolo podnosi mi ręce do góry i lekko klepie
po plecach.
Zagrożenie mija, szybko ocieram łzy i wypijam wodę,
którą podaje mi Hubert. A potem odwracam się w stronę swojego wybawiciela.
Okazuje się nim całkiem przystojny facet, wysoki i
dobrze zbudowany. Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to że jest sportowcem.
- Dzięki – mówię, a on uśmiecha się i ukazuje
śmieszną szparę między zębami, która wcale nie pozbawia go uroku.
- No problem - odpowiada, a ja gapię się na niego jak
głupia. Znowu Amerykanin? Czy w polskim klubie nie mogę trafić na Polaka? Co
to, jakiś zjazd Amerykanów?
- Adrian jestem – przedstawia się i wyciąga dłoń w
moją stronę – Ale mów mi Adi.
- Oliwia – mówię i ściskam jego dłoń. I co widzę,
śliczną obrączkę. Czyli koniec znajomości. Nie zadaję się z żonatymi. I ze
sportowcami.
- Może masz ochotę na drinka? – pyta, ale ja kręcę
głową.
- Wybacz, ale jest tu z kimś umówiona – odpowiadam
i uciekam w kierunku toalet. Tam doprowadzam się do porządku, bo łzy jednak
troszkę uszkodziły mój makijaż i wracam na salę. Kręci się po niej sporo ludzi,
dużo jest małolat i wysokich mężczyzn. A może to jacyś znajomi Pana Rozwodnika?
Może są z tego jego klubu siatkarskiego, matka nawet mówiła mi jak się nazywa.
Jeśli tak, to ładnie się wpakowałam. Ale co tam, skoro Amerykanin się świetnie
bawi, to ja też nie będę sobie żałować.
Ruszam na parkiet i już w połowie piosenki łapię
wzrokowy kontakt z całkiem przyzwoitym facetem. Po pierwsze nie jest za wysoki,
a po drugie nie ma obrączki. Tańczymy razem przez kilka piosenek, aż w końcu
mówi, że musi na chwilę wyjść. Zostawia mnie samą właśnie w momencie, kiedy DJ
zapodaje wolny kawałek. Kołysząc się w takt muzyki zmierzam do baru, kiedy ktoś
obejmuje mnie w pasie. Jestem przekonana, że to ten kolo z którym tańczyłam,
więc odwracam się by mu powiedzieć żeby sobie za bardzo nie poczynał, kiedy
okazuje się, że to…
- Jesteś nareszcie – tak, to ten porąbany Lotman.
Obejmuje mnie w pasie jak gdyby nigdy nic.
Nic nie mówię tylko odpycham go od siebie i
konsekwentnie zmierzam do baru. Muszę się napić, oj muszę. Tyle, że Paul mi na
to nie pozwala.
- Co jest? – pyta, a ja zastanawiam się czy
powiedzieć mu że jest idiotą czy ma spadać. W sumie na jedno wychodzi.
- Nic.
- Skoro nic, to idziemy tańczyć – decyduje i nie
zważając na mój protest ciągnie mnie na parkiet, który teraz zajmują sami
zakochani. No ładnie.
Paul bierze moje ręce i zarzuca je sobie na szyje,
a sam obejmuje mnie w pasie. Cholera, my z boku naprawdę możemy wyglądać jak
szczęśliwa para. Co za paranoja.
W pewnym momencie Paul pochyla się nade mną tak
mocno, że stykamy się nosami. Zaraz, czy on sobie nie pozwala na zbyt wiele.
Ten czubek chce mnie pocałować. Nie tak szybko panie Lotman, nie tak szybko.
Pokazuję mu język i wykorzystując chwilę jego
dezorientacji uwalniam się z jego objęć i zaczynam przeciskać się przez
tańczących ludzi. Dopadam do drzwi i wybiegam na zewnątrz, co jest straszną
głupotą bo jest koniec października, a ja mam na sobie jedynie koszulkę na
ramiączka.
Paul wybiega za mną i patrzy jak na wariatkę.
- Co ty robisz?
- A ty?
- Przeziębisz się.
- Ty też.
- Jesteś nienormalna.
- A ty jesteś dupkiem.
I tak sobie gadamy, oboje trzęsąc się z zimna.
Słysząc ostatnie zdanie Paul wybucha głośnym śmiechem, obejmuje mnie ramieniem
i prowadzi do środka. Zajmujemy miejsce przy stoliku, przy którym bajerował te
dwie laski. Na chwilę odchodzi, a potem wraca z bluzą, którą zarzuca na moje
ramiona. Na jego rękach też dostrzegam gęsią skórkę.
- A Tobie nie jest zimno? – pytam, patrząc jak
lekko drży z zimna i jednocześnie kręci przecząco głową.
- Przy takiej dziewczynie nie może być mi zimno.
Czy mam uznać to za komplement? Czy raczej za tani
bajer? Lekko zdegustowana rozglądam się po Operze z nadzieją, że gdzieś w tym
tłumie ukaże się Zuza.
- Czemu uważasz, że jestem dupkiem? – pyta
znienacka Paul, a ja z powrotem patrzę na niego.
- A nie jesteś?
Jego twarz przybiera dziwny wyraz, a potem zaczyna
kręcić głową.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet – stwierdza, a ja
wzruszam ramionami.
Siedzimy chwilę nie odzywając się aż w końcu Paul
proponuje, że przyniesie coś do picia. Patrzę jak slalomem omija ludzi i
kieruje się do baru, gdzie jakaś wymalowana lalunia próbuje podbić do Huberta.
Majewskiemu pewnie schlebiają jej zaczepki, ale nic z tego nie będzie, on nie
leci na ten typ. Wiem, bo znam go od dawna.
Nie to co Lotman. Jego nie znam wcale, ale w sumie
nie przeszkadza mi jego towarzystwo. Właśnie wraca z dwoma kolorowymi drinkami,
w których poznaję swój ulubiony (to pewnie sprawka Huberta), więc uśmiecham się
nikle do Paula.
- Twoje zdrowie – mówi unosząc nieznacznie
szklankę, więc robię to samo i moczę usta w błękitnym płynie, jednocześnie
rozglądając się po sali.
- Umówiłaś się z kimś czy co? – pyta Lotman,
unosząc prawą brew i przyglądając mi
się.
- A co? Zazdrosny?
Robi taką minę, że mało co nie parskam śmiechem. Miażdży
mnie wzrokiem, a ja posyłam mu kpiące spojrzenie i dalej lustruję Operę. Pętają
się po niej te całe tłumy wielkoludów. I
jak ja mam znaleźć Zuzę?
Zaczynam odczuwać irytację. Lotman się chyba na
mnie obraził, Bóg wie za co, a mojej przyjaciółki jak nie było tak nie ma.
Odstawiam opróżnioną szklankę z głośnym brzękiem, co sprawia, że Paul patrzy na
mnie.
- No co?
- Nic – odpowiadam mu, jednocześnie mając ochotę
bić głową w stół – Nudzę się.
- Możesz iść potańczyć.
A już miałam dobre chęci, żeby go polubić. A tu
taki klops.
No nic, podnoszę się, bo wygląda na to, że miły
wieczór w towarzystwie pana Lotmana właśnie dobiegł końca i zauważam Zuzę
zmierzającą w moim kierunku.
- Zuza! – krzyczę, jednocześnie machając do niej.
Zuza podchodzi bliżej i jak się okazuje nie przyszła sama. Towarzyszy jej
barczysty brunet, którego pierwszy raz widzę na oczy.
- Fajnie, że jednak przyszłaś. Chciałabym z tobą
pogadać.
Zuza jednak nie patrzy na mnie, tylko kieruje swój
wzrok na Lotmana. No tak, zupełnie o nim zapomniałam.
- Nie będę wam przeszkadzać, ja i Dominik musimy
coś załatwić – mówi, wskazują na swojego towarzysza.
- Nie będziecie przeszkadzać, może wypijemy chociaż
po piwie… - chcę ją jakoś zatrzymać, ale Dolińskiej jest chyba nawet na rękę,
że jestem w towarzystwie Lotmana. Wydaje się być jakoś dziwnie spięta, a ten
jej Dominik jest wyraźnie zdenerwowany.
- Innym razem – mówi, a w tym samym momencie
podrywa się Lotman.
- Nie przedstawisz mnie? – pyta, a ja mam ochotę go
uderzyć. Zaciskam dłonie w pięści i robię dobrą minę do złej gry.
- Jasne. To moja przyjaciółka Zuza i jej znajomy
Dominik, a to Paul…
- Paul Lotman – przerwał mi, wyciągając rękę w
kierunku Zuzy – Chłopak Oliwii.
Uduszę go. Poćwiartuję żywcem. Przysięgam.
- To fajnie – Zuza ma taką minę jakby słowa Paula w
ogóle do niej nie dotarły – To na razie.
Oboje z Dominikiem znikają w tłumie, a ja miażdżę
Lotmana wzrokiem.
- Chłopak Oliwii? Nie dla psa kiełbasa.
- Ale koleżanka się ucieszyła – mówi, a ja
przewracam oczami.
- Muszę się napić – stwierdzam już któryś raz dzisiejszego
dnia i zrzucając bluzę Paula udaję się w kierunku baru. A on za mną jak cień.
Znów poroszę Huberta o pięćdziesiątkę i ku mojemu zdumieniu Paul poprosi o to
samo. Równocześnie wypijamy, tym razem bez toastów i to on się krztusi.
- O fuck, co to jest?
- Czysta, polska wódka – tłumaczę mu, widząc jego
reakcję. Zamawiam jeszcze jedną. On też. Jak nic spijemy się oboje. A może to
jest jakiś pomysł. Spiję go i będę miała go z głowy. No i jutro będzie miał
takiego kaca, że się nie pozbiera…
- Założymy się kto wypije więcej? – proponuję
niewinnie, a Paul się zgadza. No i się zaczyna. Hubert kręcąc głową podaje nam
kolejne porcje alkoholu. Chciałam spoić Lotmana, ale oczywiście sobie też nie
żałowałam. Słaniając się na nogach i podtrzymując nawzajem, w bardzo dobrych
nastrojach wychodzimy na zewnątrz i chyba idziemy w kierunku jakiegoś
samochodu. Pakujemy się do środka i jedziemy. Nie wiadomo dokąd.
***
Co ja mam Ci napisać? Chyba tylko tyle, że mam nadzieję, że się podoba.
Domyślasz się o jakiego Adriana chodzi, prawda? Jeśli nie to dzwoń.
No nic, czekam na komentarz i przepraszam za błędy, ale już mi się nie chce ich sprawdzać.
I mam już dość śniegu. Całe szczęście humor poprawia mi przyszła żona Lukasa;)
Buziaki:)
***
Co ja mam Ci napisać? Chyba tylko tyle, że mam nadzieję, że się podoba.
Domyślasz się o jakiego Adriana chodzi, prawda? Jeśli nie to dzwoń.
No nic, czekam na komentarz i przepraszam za błędy, ale już mi się nie chce ich sprawdzać.
I mam już dość śniegu. Całe szczęście humor poprawia mi przyszła żona Lukasa;)
Buziaki:)
Oczywiście, że mi się podoba, myślisz że może być inaczej? Wszystko co piszesz jest fajne:) U mnie jest dwa razy więcej śniegu, więc mam go podwójnie dość;( Jak coś to Lukas za swoją pensję kupi sól i posypie drogi, byś bezpiecznie przyjechała;)Całusy:*
OdpowiedzUsuńJak będę wracała to już może tego śniegu nie będzie, więc niech lepiej Lukas spożyje tą sól, razem z masłem i chlebem, skoro tylko na tyle mu wystarcza;)A skądz wiesz, że u Ciebie dwa razy więcej? U mnie też po kolana. I jeszcze te kałuże... Masakra
UsuńU ciebie przynajmniej odśnieżają drogi i chodniki, a u mnie prawie wcale. Postoje chwilę na przystanku i mam mokre buty:( Ale może to wina moich kozaków;) Mam nadzieję, że przynajmniej na finały mi prądu nie wyłączą;)
OdpowiedzUsuń