Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość. Pierwsze co
odczułam to tępy ból głowy. Potem okropny niesmak w ustach i mdłości. Na koniec
twarde podłoże na którym leżałam. I chłód. Straszliwy chłód jaki mnie ogarnął i
przyprawiał o dreszcze.
Leżałam tak i nie mogłam się ruszyć, a wszystkie
dolegliwości coraz bardziej mi dokuczały. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję
albo urwę sobie głowę, żeby już tak bardzo nie bolała. Tyle, że nie mogłam
zmusić się, by ruszyć którąkolwiek z kończyn.
Przez moment miałam wrażenie, że ktoś jest koło mnie. Pewnie
ten świr, który mnie zaatakował. A może Zuza… Przecież wyraźnie słyszałam jak
krzyczała…
Ten ktoś zaczął mną potrząsać, jakby chciał, żebym
dała jakiś znak życia. Zaczął też docierać do mnie jego głos.
- Panienko Oliwio, niech panienka się obudzi…
Ten głos… To nie mógł być głos tego napastnika ani
mojej przyjaciółki. To musiał być głos…
Natychmiast otworzyłam oczy. Głowę przeszył mi okropny
ból, ale zepchnęłam go na dalszy plan. Z niedowierzaniem patrzyłam w bystre
oczy starszej pani. Sąsiadki Huberta.
- Nareszcie, już myślałam, że jest z panienką źle… -
starsza pani wyraźnie odetchnęła z ulgą, a potem z zadziwiającą siłą pomogła mi
doprowadzić się do pozycji siedzącej.
Byłam w parku. I był wczesny ranek. Siedziałam na
jednej z ławek, a sąsiadka Huberta usiadła obok mnie.
- Co ja… - chciałam zapytać skąd się tu wzięłam, ale
gardło odmówiło mi posłuszeństwa. Nie byłam w stanie myśleć, bo ból głowy
jeszcze się zwiększył, a dreszcze jakie mnie opanowały wyczuła nawet staruszka,
która popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Ale panienka przemarznięta… - mruknęła tylko,
zarzucając na mnie swój szalik. Niewiele to pomogło, bo było mi okropnie zimno,
ale i tak doceniałam jej gest. Czekałam też na jakieś wyjaśnienia.
Sąsiadka Huberta jednak nie zamierzała mi niczego
tłumaczyć, bo po sprawdzeniu czy nie mam gorączki, wyciągnęła z torebki telefon
i zaczęła sprawnie w nim operować. Odeszła na moment, by zadzwonić, a ja
zostałam na tej twardej ławce i trzęsłam się z zimna. Mdłości na szczęście
trochę ustały. Próbowałam przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło, że
znalazłam się w parku, ale mój mózg nie był wstanie odpowiednio pracować.
Staruszka wróciła z uśmiechem i oznajmiła, że zaraz
zabierze mnie do ciepłego miejsca, tylko musi poczekać na transport. Chciałam
ją poprosić, żeby odwiozła mnie do domu, ale ponownie nie mogłam wydobyć z
siebie ani słowa. Sąsiadka Huberta przysiadła się do mnie, wyciągając z torebki
butelkę wody. Podała mi ją, a ja łapczywie zaczęłam pić. Woda była zimna, ale
orzeźwiająca. Tego mi było trzeba. Zwilżyłam gardło i czułam, że już jestem w
stanie mówić. Oddałam jej prawie pustą butelkę.
- Dziękuję – wychrypiałam, a staruszka uśmiechnęła się
ciepło. Mimo, że wyglądała jak tradycyjna babcia, do której wnuki przychodzą na
pyszne ciasto, to podświadomie czułam, że skrywa wiele tajemnic. Jak choćby ta,
skąd się tu wzięła o tak wczesnej porze?
Chciałam ją o to zapytać, ale poderwała się nagle z
ławki i zaczęła machać jak szalona. Po chwili zorientowałam się, że macha do
człowieka, który zmierza w naszą stronę. Kiedy dzieliło go od nas parę metrów,
poznałam kim był.
Mężczyzna też musiał od razu mnie poznać, bo szybko
podbiegł z wyraźnie zmartwioną miną.
- Oliwia? Boże, nic ci nie jest?
- Jest tylko trochę skołowana i zmarznięta –
odpowiedziała za mnie staruszka. Kostecki wziął mnie za rękę, a potem spojrzał
prosto w oczy.
- Co się stało? – spytał. Nie umiałam odpowiedzieć mu
na to pytanie. Sama chciałabym wiedzieć, dlaczego znalazłam się na jednej z
parkowych ławek ze sporą dziurą w pamięci.
- Nie pamiętam – odpowiedziałam cicho i odwróciłam
wzrok. Spojrzenie Kosteckiego było zbyt przenikliwe.
- Trzeba ją stąd zabrać – odezwała się staruszka, czym
przypomniała o swojej obecności – Jest strasznie przemarznięta, musiała całą
noc leżeć na tej ławce.
Kostecki nic nie powiedział, tylko wziął mnie na ręce.
Chciałam zaprotestować, ale wiedziałam, że to bez sensu. Nie miałam siły by
poruszać się na własnych nogach.
Szliśmy przez ten park jak jakiś dziwny korowód. Na
przedzie ja na rękach Kosteckiego, a za nami dreptała staruszka. Ogarnęło mnie
dziwne uczucie, które gorsze było od bólu fizycznego. Podświadomość wysyłała do
mojego zmęczonego umysły sygnał, że o czymś ważnym zapomniałam. Pamięć nie powracała,
co potęgowało uczucie frustracji. Od męki tego uczucia uwolnił mnie widok auta
Kosteckiego, który stał sobie tuż koło wejścia do parku. Staruszka otworzyła
jego tylne drzwi, a Kostecki usadził mnie na siedzeniu. Zaraz obok mnie
usadowiła się sąsiadka Huberta i mrugnęła do mnie przyjaźnie. Kostecki zajął
miejsce kierowcy i ruszyliśmy.
Nawet nie wiedziałam dokąd mnie wiezie. Nagle zrobiło
mi się wszystko jedno. Staruszka cały czas wpatrywała się we mnie, jakbym nagle
miała dostać jakiegoś ataku. Jej usta zdobił dziwny uśmiech. Zastanawiałam się
o co jej chodzi, ale nie miałam siły pytać. W ogóle straciłam jakąkolwiek
nadzieję, że dowiem się co takiego działo się ze mną od… Właśnie, pamiętam, że
matka miała mieć jakąś cudownie romantyczną kolację z Andrzejkiem. Nie chciałam
im przeszkadzać, więc poszłam do Opery… A tam nie było Huberta… I zdziwiło mnie
to… Poszłam do jego mieszkania i tam spotkałam tą jego sąsiadkę… Huberta nie
było, więc wróciłam do Opery, ale… Wcześniej zadzwoniła matka, tylko po co? A
już wiem, dzwoniła, żeby mi powiedzieć, że szuka mnie jakiś facet… I spotkałam
się z nim w Operze… To był ten przyjaciel Lotmana… A potem…
Tego nie chciałam pamiętać, ale umysł, skoro już się
rozkręcił, teraz sam podrzucał obrazki z wczorajszego wieczora. Nie mogłam go
powstrzymać. Nie mogłam powstrzymać ukucia w sercu jakie nagle się pojawiło.
Byłam w mieszkaniu Lotmana… Tam była jego żona… I tam był On.
Z każdym wspomnieniem ból narastał, więc skurczyłam
się na tym samochodowym siedzeniu. Nie uszło to uwadze sąsiadki Huberta.
- Panienko, wszystko dobrze? – spytała cicho, bo chyba
nie chciała by Kostecki to usłyszał. Pokiwałam głową, bo jakoś nie miałam
ochoty na zwierzanie się ze sprawy, którą, niestety, muszę uznać za zamkniętą.
Spojrzałam na Kosteckiego. Jego postawa zdradzała, że
jest czymś głęboko zamyślony i raczej nie słyszał pytania staruszki. Ta też
przeniosła na moment swój wzrok na niego, a potem ponownie ulokowała go na
mnie.
- Ma panienka szczęście, że ktoś taki się panienką
opiekuje – szepnęła i znów do mnie mrugnęła. Nie zareagowałam na to, bo
zwyczajnie nie miałam siły. Ale w innej sytuacji, pewnie posłałbym staruszce
zdziwione spojrzenie.
- Tak, tak – mruknęła, wyraźnie zadowolona – Nawet
ślepy by zauważył, że nie patrzy na Ciebie obojętnie… Ma panienka dużo
szczęścia…
Nie skomentowałam jej słow. Po prostu odwróciłam głowę
w drugą stronę, ale cały czas czułam na sobie jej wzrok.
Nie miałam sił, by myśleć o tym czy rzeczywiście
podobam się Kosteckiemu czy to zwykłe wymysły starszej pani. Jak na razie
miałam dość facetów, więc nawet nie przyjmowałam możliwości by się z kimś
wiązać. A wszystko przez Lotmana. Na jego wspomnienie serce załomotało mi
szybciej… Dlaczego nie wytłumaczył swojego oszustwa? Czy to by coś zmieniło?
Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a wraz z nim kolejna część wczorajszego
wieczoru. Przecież po opuszczeniu mieszkania Lotmana zobaczyłam…
- Jesteśmy na miejscu – odezwał się Kostecki, a ja
wyjrzałam przez samochodową szybę i zorientowałam się, że zaparkował pod
miejskim szpitalem. Cała pamięć wróciła. Dokładnie wiedziałam już co robiłam
poprzedniego wieczoru i jaki miał on finał. Nie wiedziałam tylko jednej rzeczy:
co zrobił ze mną ten świr, który mnie napadł, zaraz po tym jak straciłam
przytomność. I nie wiedziałam dlaczego potem zostawił mnie w parku.
Kostecki otworzył drzwi z mojej strony, ale tym razem
nie zamierzałam z nim współpracować. Nie miałam ochoty na jakieś głupie
badania, albo co gorsza na zostanie na obserwacji. Musiałam wrócić do domu,
wziąć porządny prysznic i wrócić na miejsce, gdzie ostatni raz widziałam
Dominika.
- Czujesz się już na siłach, by iść? – spytał
Kostecki, a ja spojrzałam na niego poważnie.
- Odwieź mnie do domu.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Co więcej nie
spodziewał się żadnego oporu z mojej strony. Sądził, że jestem w takim stanie,
że potulnie oddam się pod opiekę lekarzy, którzy poprzez przestudiowanie mojego
stanu wydadzą diagnozę. Potem przedstawią ją Kosteckiemu, a ten już będzie
wiedział, że tej nocy ktoś zaaplikował mi śliny środek odurzający. I zaczną się
te wszystkie głupie pytania. Nie, nie mogłam na to pozwolić. Kostecki dość
dosadnie dał mi do zrozumienia, że nie życzy sobie, bym plątała się w tą sprawę.
Mimo, że pracował w policji nie miałam do niego zaufania. Może przez to, że nie
było żadnych efektów w jego śledztwie. A w moim były. Nie mogłam się nimi z nim
podzielić.
- Co też panienka opowiada – odezwała się sąsiadka
Huberta, która nadal siedziała obok mnie. Nie spojrzałam na nią, tylko
wyczekująco wpatrywałam się w Kosteckiego.
- Oliwio, posłuchaj – powiedział powoli – Zostałaś
znaleziona w parku i nawet nie wiesz jak się tam znalazłaś. Do tego jesteś
strasznie przemarznięta i obolała. Nie możesz ryzykować. Nie chcę Cię straszyć,
ale to może skończyć się zapaleniem płuc…
- Nic mi nie jest – przerwałam jego pouczającą
przemowę. Miał rację, że jestem cała obolała i że takie przebywanie w zimnym
parku może skończyć się źle, ale miałam to gdzieś. Zuza straciła życie. Ile
przy tym znaczyło moje zdrowie?
- Proszę, byś odwiózł mnie do domu.
Kostecki popatrzył na mnie bezradnie. Pewnie się o
mnie martwił, ale ta jego troska nie była mi potrzebna.
- Panienko, to nie są żarty – skarciła mnie staruszka
– Panienka nawet nie pamięta co robiła wczoraj wieczorem…
- Pamiętam –powiedziałam ostro, a dopiero potem
ugryzłam się w język. Nie powinnam była przyznawać się do tego, że doskonale
wiem co się wczoraj wydarzyło. A przynajmniej do momentu zanim straciłam
przytomność.
- Pamiętasz? – powtórzył z niedowierzaniem Kostecki.
- Tak, pamiętam – mruknęłam. Teraz już nie było opcji
wymigania się od przesłuchania. Widziałam to w oczach Kosteckiego.
- W takim razie opowiesz mi wszystko, ale najpierw
zbada Cię lekarz – zarządził, jakby trochę zły, że od razu mu nie powiedziałam,
że odzyskałam pamięć. Wiedziałam, że decyzja już zapadła. Musiałam poddać się
badaniom, a potem niewygodnym pytaniom Kosteckiego.
- Niech się panienka nie martwi, wszystko będzie
dobrze – powtarzała, a ja tylko kiwałam głową. Szpitalny zegar wskazywał siódmą
raną i miałam tylko nadzieję, że po udanej randce matka będzie się wylegiwała w
łóżku. Już widzę jej minę, kiedy dowiaduje się co działo się z jej córką.
W końcu, z gabinetu lekarza wyłonił się Kostecki. Minę
miał dość niewyraźną. Byłam ciekawa co powiedział mu ten lekarz.
- Oliwio, muszą przeprowadzić jeszcze dodatkowe
badania – powiedział, a moja mina zrzedła. Myślałam, że to już koniec pobytu w
szpitalu, a tu on wyskakuje z jakimiś dodatkowymi badaniami.
Podniosłam się niechętnie i poczłapałam do gabinetu
lekarza. Zanim jednak weszłam, odwróciła się jeszcze do Kosteckiego.
- Nie dzwoń do mojej matki, dobrze?
Nie odpowiedział nic. Na jego twarzy pojawił się
jedynie lekki uśmiech.
Lekarz w końcu przypomniał sobie o mojej obecności i
odłożył papiery. Miał niezwykle poważny wzrok.
- Była pani parę godzin nieprzytomna – powiedział, a
ja przewróciłam oczami. Facet odkrył Amerykę.
- Wiem o tym – mruknęłam. Wzrok lekarza stał się
jeszcze bardziej poważny.
- Musimy dokładnie sprawdzić czy nikt nie zrobił pani
krzywdy.
Chciał powiedzieć, że przecież nic mi nie jest, ale
przypomniał mi się widok Zuzy leżącej w krzakach. Jej ktoś zrobił ogromną
krzywdę. Poczułam lekki strach. Głośno przełknęłam ślinę. Jeśli temu lekarzowi
chodziło o to, żeby mnie nastraszyć, to niestety ta sztuka mu się udała.
- Proszę się nie obawiać, to tylko drobne badania.
Upewnią nas tylko w przekonaniu, że nic pani nie jest.
Kiwnęłam głową zgadzając się na wszystko. Chciałam
odnaleźć mordercę Zuzy, ale to mogło poczekać. Najpierw musiałam sprawdzić czy
sama nie wpakowałam się w jakieś gówno.
- Stwierdziła, że jesteś w dobrych rękach, więc może
spokojnie wracać do siebie – mruknął tylko Kostecki, kiedy byliśmy już na
jednej z rzeszowskich uliczek.
Tak jak przypuszczałam zatrzymał się koło komendy. Nie
wysiadł jednak od razu, tylko twardo patrzył przed siebie, zaciskając ręce na
kierownicy.
- Prosiłem Cię, byś nie plątała się w tą sprawę –
powiedział, a ja wyczułam w jego głosie zawód. Nie zamierzałam go przepraszać.
On nie prosił mnie bym przestała prowadzić moje małe prywatne śledztwo, tylko
zwyczajnie mi tego zakazał. Nie miał takiego prawa.
- Dobrze wiesz, że będę się w nią plątała –
powiedziałam zdecydowanie. Kostecki jeszcze mocniej zacisnął dłonie na tej
biednej kierownicy.
- To jest niebezpieczne… - zaczął swoją śpiewkę, ale
nie zamierzałam jej słuchać. Szybko wysiadłam z jego auta. Od razu wyskoczył za
mną.
- Oliwia zaczekaj, musimy porozmawiać! – krzyczał za
mną. Byłam zbyt słaba by mu uciec.
- Nic nie muszę – rzuciłam i spojrzałam mu prosto w
oczy. Był zły, widziałam to wyraźnie.
- Oczywiście – prychnął zdenerwowany – Ktoś w nocy
aplikuje ci dawkę jakiś prochów, na kilka godzin tracisz świadomość i nie wiesz
co się dzieje. Ten ktoś miał szczęście, że nic Ci nie zrobił, bo inaczej…
- Inaczej co? – spytałam, by przerwać jego wywód. Nie
odpowiedział nic, tylko nadal patrzył na mnie. W jego oczach złość ustąpiła
miejsca zaniepokojeniu.
- Chcę Cię tylko ochronić – powiedział cicho.
Nie chciałam już więcej słuchać o tym jak bardzo się
stara by zapewnić mi bezpieczeństwo, a ja tego nie doceniam.
- Muszę już wracać do domu, matka się niepokoi –
mruknęłam tylko.
Popatrzył na mnie z bólem.
- Mieliśmy jeszcze porozmawiać…
- Nie mamy o czym.
Spojrzałam na niego po raz ostatni i odeszłam. Nie
byłam na siłach by dostać się do domu o własnych nogach, więc kiedy minęłam róg
ulicy, zaczęłam grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Odnalazłam go w
prawej kieszeni kurtki. Było tam jeszcze coś. Kawałek papieru.
Wyjęłam go prędko. Był trochę pognieciony i zawierał
krótką wiadomość. Serce zabiło mi jak szalone kiedy rozpoznałam pismo Huberta.
***
Nic specjalnego, ale na więcej chyba mnie obecnie nie stać. Jeszcze siedem razy się tu pojawię i historia dobiegnie końca. Wielkie dzięki za wszystkie komentarze.
No i nie będzie Mariena w Radomiu, czekam na informację o zastępcy. Za to inny atakujący zza oceanu robi furorę w kieleckim Tesco. A więc kawa, herbata czy kakao?