26 marca 2013

2. „Nie dzwoniłaś to przyszedłem”

  
  Materiał, który mam do opanowania przyprawia mnie o ból głowy. Mój uroczy profesorek Mareczek zażyczył sobie, tak z czystej sympatii, żebym przygotowała mu referat. A u Mareczka jest tak, że musisz być gotowym na wszystko i wiedzieć nawet takie rzeczy, o których nie sądzi się, że są powiązane z daną sprawą. Dlatego siedzę jak głupek i czytam te wszystkie ważne zagadnienia a potem przenoszę je w przystępnej formie na ekran komputera.
   Nigdy nie zastanawiałam się jakie studia wybrać. To prawo mnie wybrało. I to jeszcze zanim pojawiłam się na świecie. Nie żałuję, że tak się stało.  Można powiedzieć wyssałam to z mlekiem matki.
   Studia też nie sprawiały mi większych trudności. Zawsze bawiły mnie osoby, które z obłędem w oczach rozprawiały, że mają tyle a tyle zakuwania i że to przekracza ich możliwości. Ja nie miałam z tym problemu, bo zawsze pod ręką była matka, która ze stoickim spokojem wyjaśniała mi bardziej zawiłe problemy. Na pomoc ojca już od dobrych sześciu lat nie miałam co liczyć.
   Ostatnimi czasy wsparcie ze strony matki się skończyło. Właściwie to skończyło się od momentu kiedy pojawił się ten cały Andrzej. Teraz matka albo siedzi w kancelarii albo gdzieś z nim baluje. Zapowiada się jakaś grubsza sprawa, bo jak na moją matkę ta znajomość już dość długo trwa.
   Słyszę jak matka podśpiewuje coś sobie. Siedzi już od pół godziny w łazience i robi się na bóstwo dla tego swojego Romeo. Kolejny samotny wieczór w pustym domu. Gdyby nie ten referat to mogłabym zaprosić kilka osób… Nie, muszę się dobrze przygotować, zwłaszcza, że to referat dla Mareczka, więc musi być zrobiony perfect.
   Zdaje się, że pojawił się Andrzej bo wystarczył jeden dzwonek do drzwi by moja matka wypadła z łazienki mało co nie potykając się o własne nogi. Właśnie… Miałam ją zapytać jak tam sprawa tego biedaka z Ameryki co go ponoć żona zdradziła. Nie było jakoś okazji, bo matka ciągle była w biegu. Ciekawe czy zadzwonił do tej swojej niewiernej małżonki jak mu radziłam… Swoją drogą dobrze, że nie dałam mu swojego numeru bo jeszcze by mnie nękał. A tak przynajmniej jest spokój.
   No i zapomniałam sprawdzić czy rzeczywiście jest kimś sławnym. Jakby matka tak nie szalała to bym ją spytała. A tak pozostała mi tylko net i mała ilość informacji. Bo wiedziałam tylko, że ma na imię Paul i jest z Ameryki. A może było to wystarczające. Nie wiem, szkoda mi było czasu na rozwikłanie tej zagadki.
   Trzask drzwi oznajmia mi, że zostałam sama. Trochę senna aura dopada mnie nad tymi książkami, więc najpierw ziewam i przeciągam się, a potem podnoszę się z łóżka w celu pójścia do kuchni i wyszperania czegoś pobudzającego. Tyle, że w drzwiach mojego pokoju stoi ten Amerykanin. Albo dopadły mnie jakieś zwidy.
   - Cześć! Ale masz minę jakbyś ducha zobaczyła…
   Jakby to było jakieś mroczne widmo to przecież nie śmiało by się w tak idiotyczny sposób. Czyli musi być prawdziwy. Tylko co on tu do cholery robi?
   Po pierwsze pakuje się do mojego pokoju, a po drugie bezceremonialnie rozwala na łóżku. Jak gdyby nigdy nic. No ładnie.
   - Mogę wiedzieć co to za najście…
   - Nie dzwoniłaś to przyszedłem – mówi spokojnie i ogląda sobie moje książki. Cholera, zaczyna mnie drażnić.
   - A niby po co miałam do Ciebie dzwonić?! – wrzeszczę na niego, ale już normalnie nie mam siły. Koleś urwał się z choinki i zawraca mi głowę. Szału można dostać.
   Na dodatek ten głupek się śmieje. Nie wyrobię.
   - Nie ciekawiło cię czy kontaktowałem się z żoną? – pyta na moment przerywając swój śmiech.
   - Gówno mnie to obchodzi – warczę, ale na niego to nie działa.
   - Tam myślałem – mówi, a ja czuję jak żyłka na czole zaczyna mi pulsować – Dlatego wpadłem, żeby ci powiedzieć, że do niej dzwoniłem i ona przyznała się, że spała z tym kolesiem.
   Chcę znów nawrzucać mu, że ma nie zawracać mi głowy, ale po tym co mówi trochę się uspokajam. No bo w końcu okazało się, że go zdradziła. Siadam koło niego.
   - Tak po prostu ci powiedziała, że sypia z innym kolesiem?
   Kiwa głową w odpowiedzi. Muszę dwa razy odetchnąć głęboko.
   - No dobra, zadzwonię do Kornela i pogadam z nim. Wyślemy do twojej żony odpowiednie pismo. Ona chyba nie powinna robić problemu…
   Wzrusza ramionami. Kurczę, trochę mi go żal. Ma taką niewyraźną minę. Ale muszę jeszcze o coś zapytać.
   - A co z waszym majątkiem?
   Śmieje się krótko słysząc moje pytanie.
   - Dom należy do niej… A poza tym to nie mamy nic do podziału.
   - Bo wiesz, jak byś chciał to możemy powalczyć o ten dom…
   - Nie chcę – przerywa mi zdecydowanie.
   W pokoju zapada cisza, ale to tylko chwilowy stan.
   - Zapomniałbym – zaczyna tym razem z dużym entuzjazmem – W sobotę idziemy do klubu.
   - Że co proszę – patrzę na niego unosząc brwi, bo chyba się przesłyszałam – My?
   - No tak – przytakuje – Zapraszam Cię do klubu w sobotę wieczorem. I nie przyjmuję odmowy – dodaje szybko widząc, że się chcę wykręcić. Bo początkowo chciałam, ale w sumie to będzie po referacie u Mareczka. Trzeba się będzie jakoś odstresować. Ale wezmę ze sobą Zuzę. Tak na wszelki wypadek.
   - No dobra – mówię, a on robi dziwne rzeczy, Najpierw uśmiecha się i całuje mnie w policzek, a potem łapie mój telefon leżący na biurku i zanim zdążę zareagować (nadal jestem w szoku po jego pocałunku) coś tam klika, a potem przykłada do ucha. A to spryciarz.
   - No i załatwione – mówi ucieszony i wyjmuje swój telefon – Muszę już lecieć, ale zadzwonię do ciebie. Pa – macha ręką i już go nie ma. Trochę jestem w szoku, tym co tu zaszło, ale biorę swój telefon i patrzę na kontakt o nazwie: Paul. I tym razem nie usuwam go z pamięci telefonu. Po co marnować czas na bezcelowe działania. On i tak zadzwoni.
   Za to ja dzwonię do Zuzy. Całe szczęście Dolińska wyraża zgodę by mi towarzyszyć. W końcu nie wiadomo co ten głupek wymyśli. Mówię jej o całej sprawie, ale ona wydaję się jakby zaabsorbowana czymś zupełnie innym. Próbuję z niej coś wyciągnąć, ale Zuza udaje, że nic się nie dzieje. Cóż, spróbuje w klubie. Przynajmniej będę miała pretekst by trzymać się z daleka od Amerykanina. Inaczej zwariuję.
   Podnoszę się z łóżka i idę do kuchni. Łapię za butelkę z Kubusiem i wracam do pracy. Przecież nie mogę zawieść Mareczka.

***
Dzisiaj krótko i trochę nudno, ale postaram się, żeby za tydzień było trochę ciekawiej. I pojawią się kolejni bohaterowie.
Szkoda, że razem nie mogłyśmy obejrzeć ostatniego meczu Resovi, u siebie nie mogłam skakać z radości;)
Sory za błędy, jeśli się takie pojawiły i czekam na komentarz.

1 komentarz:

  1. Też żałuję, że nie mogłyśmy oglądać razem tego meczu, ale na finały nie masz wyjścia - musisz zostać w domu;) Co do rozdziału może być, ale czekam z niecierpliwością na kolejne wydarzenia.
    Do jutra:*

    OdpowiedzUsuń