Miesiąc po pogrzebie Zuzy śledztwo stało w miejscu.
Dominik zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widział, nikt o nim nie słyszał.
Zaczynała mnie wkurzać ta bezsilność policji. Mogliby ruszyć tyłki i coś
zrobić. Ja swój ruszyłam i po piątkowych zajęciach udałam do Opery. Nie miałam
wielkich nadziei, że się tam czegoś dowiem, ale postanowiłam spróbować.
Hubert jak zawsze stoi za barem, więc od razu tam
podbijam. Krótko się z nim witam, a on podaje mi ulubionego drinka.
- Możemy porozmawiać? – pytam, sącząc
alkohol. Hubert porusza się jakoś tak niespokojnie, ale po chwili kiwa głową.
- Poczekaj, muszę na chwilę iść na zaplecze i zaraz
pogadamy.
Kiedy Majewski znika zaczynam rozglądać się po
Operze. Nie ma dużego ruchu. Przy jednym ze stolików zauważam grupkę mężczyzn.
Jeden z nich wydaje mi się znajomy. Zabieram swojego drinka i ruszam w tamtym
kierunku.
- Mogę się przysiąść? – pytam po angielsku.
Mężczyźni, mimo, że śmieją się dość głośno zwracają na mnie uwagę. A najważniejsze
zwraca ten jeden. Nie mylę się. To Adrian, mój wybawca z tamtej pamiętnej nocy
siedzi razem z kolegami nad kuflem piwa.
- O, cześć! – wita mnie radośnie. Jego koledzy
zaczynają bezczelnie mnie oceniać. Trudno, jakoś to wytrzymam – Jasne, siadaj –
dodaje, więc zajmuję miejsce obok niego. A ci jego koledzy zaczynają
pogwizdywać. No ładnie.
- Adi, może przedstawisz nam swoją uroczą
koleżankę? – pyta jeden z nich, z niby niewinną miną, ale jego oczy złośliwie
się śmieją.
- To Oliwia, poznaliśmy się jakiś czas temu w tym
klubie.
Jego koledzy znów zaczynają gwizdać, ale ich
ignoruję. Adrian też był tego dnia w klubie. Każda osoba, która mogła coś
wiedzieć, była teraz na wagę złota. Mimo, że szanse, aby akurat on coś wiedział
były nikłe. Postanawiam spróbować.
- Mogę cię o coś spytać? – staram się ignorować ten
rechot jego kolegów, ale jest cholernie irytujący. Do tego jeden z nich wyrywa
się, że jak chce zapytać, czy Adi ma żonę, to niestety musi mnie zmartwi, ale
ma. Kurczę, jakbym sama na to nie wpadła.
Adrian też zaśmiewając się kiwa głową zachęcając
mnie do pytania, a ja wyjmuję z torebki zdjęcie Zuzy. Właściwie niewiele się
spodziewam po rozmowie z Adrianem, ale łapię się każdego tropu.
- Czy tego dnia kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy,
widziałeś tu w klubie tą dziewczynę? – pytam, podsuwając mu zdjęcie. Bierze je
i przygląda się uważnie. Spodziewam się, że zaprzeczy, powie, że było za dużo
ludzi, ale ku mojemu zaskoczeniu kiwa głową.
- Widziałem ją, ale nie w klubie tylko na zewnątrz.
- Była sama? – dopytuję od razu, wiercąc się
niecierpliwie na krześle.
- Nie – Adrian marszczy czoło – Była z jakimś
chłopakiem.
- I co robili?
- Chyba się kłócili – odpowiada, a ja wstrzymuję
oddech – Zresztą nie wiem, bo nie znam polskiego. Ale ta dziewczyna wyglądała
na wściekłą.
- A jak wyglądał ten chłopak? – to co mówił Adrian
daje mi pewien obraz sytuacji. Zuza pokłóciła się o coś z Dominikiem, ten się
wkurzył, a potem to już wiadomo.
- No.... To chyba był ten barman… No ten co dzisiaj
jest…
Patrzę na niego totalnie zaskoczona. Hubert kłócił
się z Zuzą? I nic mi nie powiedział? Nie
to niemożliwe, Adrian pewnie nie pamięta dokładnie, przecież minęło już trochę
czasu….
- Jesteś całkowicie pewny?
- Jestem – potwierdza – Stali tuż przy wejściu, a
ja wyszedłem na chwilę, żeby zadzwonić. Dokładnie ich widziałem.
Nie mam pojęcia co o tym myśleć. Muszę to w spokoju przemyśleć i poukładać.
- Widziałeś ich jeszcze potem?
Kręci przecząco głową. Zabieram zdjęcie ze stolika
i chowam do torebki.
- A wiesz może, która była wtedy godzina? Tak w
przybliżeniu…
- Chyba było gdzieś tak po 22… Wiem, że to było po
tym jak się spotkaliśmy – mówi zamyślony.
- Bardzo mi pomogłeś, dziękuję – uśmiecham się
lekko, chociaż wcale mi nie jest do śmiechu, a on odpowiada mi tym samym.
- Nie ma za co.
- To w takim razie ja już pójdę, nie będę wam
przeszkadzać…
Koledzy Adriana nie chcą o tym słyszeć. Zaczynają
rzucać jakimiś świńskimi dowcipami i opowiadać durne historie. Nie na rękę jest
mi ich towarzystwo, zwłaszcza, że musiałam przemyśleć informacje jakie dostałam
od Adriana. W końcu pod jakimś głupim pretekstem żegnam tą „wesołą” kompanię i czekam na pojawienie się Huberta. Majewski
wraca z zaplecza. Podchodzi do mnie, ale minę ma jakąś dziwną. Jakby już się
domyślał, że wiem, o tum, że ma przede mną tajemnice.
- Słuchaj, musze cię o coś zapytać – mówię,
starając się zachować spokój i naturalność. Nie mogę okazać zdenerwowania.
Hubert musiał mieć swoje powody, żeby nie powiedzieć mi o swojej prawdopodobnie
ostatniej rozmowie z Zuzą. Daltego muszę być delikatna, by wyciągnąć coś z
niego.
- Wiem, że tego dnia… no, rozmawiałeś z Zuzą.
Powiesz mi o czym?
Patrzy na mnie, jakby z lekkim strachem. Nie
powiem, trochę mnie to dziwi mnie to.
- Skąd o tym wiesz?
- Wiem i już – odpowiadam mu niecierpliwie – Hubert,
proszę powiedz mi czego dotyczyła ta rozmowa – patrzę na niego błagalnym
wzrokiem.
- Oliwia, proszę cię nie mieszaj się w to – szepcze,
rozglądając się na boki. Hubert wyraźnie się czegoś boi. I jest to dziwne, bo
Majewski należy raczej do ludzi odważnych.
- Zuza była w coś zamieszana? – pytam od razu, a on
posyła mi przerażone spojrzenie. Czyli była. Ta sprawa robi się coraz bardziej
zawiła.
- Błagam cię, nie plącz się w to… Nawet nie wiesz,
co może ci grozić, jeśli zaczniesz węszyć…
Teraz to ja posyłam mu przerażone spojrzenie. Za
moimi plecami działy się rzeczy, o których Hubert boi się mówić. A Zuza prawdopodobnie coś o tym wiedziała.
- Powiesz mi co wiesz, czy nie? – pytam ostro.
Hubert wygląda jak zbity pies.
- Oliwia, nie mogę…
- Dobrze – mówię chłodno, rzucając mu zapłatę za
mojego drinka. A potem szybko opuszczam Operę.
Hubert coś przede mną ukrywa. Zuza też miała
tajemnice. Widać nie zasłużyłam na ich zaufanie. I na zaufanie Zuzy już nigdy
nie będzie dane mi zasłużyć…
Ze złością uderzam w drewnianą ławkę na której
siedzę, a potem masuję pulsującą z bólu
dłoń. Majewski musi powiedzieć mi prawdę. Mi i policji. Chociaż Kostecki chyba
już dał sobie spokój z tą sprawą. Inaczej coś by ruszyło, a tak…
Do tej pory myślałam, że Zuza stała się ofiarą
jakiego maniaka czy innego psychola, ale po dzisiejszych rewelacjach już sama
nie wiem co myśleć. Hubert się czegoś boi, a Zuza była ewidentnie w coś
zamieszana. Jej śmierć nie była przypadkowa. No i pozostawał jeszcze Dominik. I
jego rola w tej całej zawiłej sprawie.
Muszę to jakoś logicznie uporządkować, wiec grzebię w torebce w poszukiwaniu długopisu i
notesu, żeby zrobić jakieś rozsądne notatki. Zapisane myśli łatwiej ogarnąć. I
w tym momencie nie wiadomo czemu czuję jak po plecach przebiega mi nieprzyjemny
dreszcz.
Pod wpływem wiatru zaczynają szumieć liście. A po
chwili dociera do mnie odgłos kroków. Nieruchomieję, nasłuchując.
Rozlega się przerażający śmiech. Jest to coś tak strasznego,
że ma moment serce mi zamiera. Patrzę w kierunku skąd dochodzi, jednocześnie
bojąc się tego co zobaczę.
Z ciemności wyłaniają się sylwetki dwóch ludzi. A
dokładniej dwóch mężczyzn.
Moje serce ponownie zaczyna pracować, ale jego rytm
był mocno przyśpieszony. W krwi zaczyna pojawiać się duża dawka adrenaliny.
Siedzę na tej ławce, jakby ktoś mnie do niej przyspawał, a zesztywniałe ciało
nie chce posłuchać rozumu.
Za późno orientuję się w jak parszywym jestem
położeniu. Mężczyzn jest dwóch, a ja sama. A wokół nas tylko drzewa i krzaki. W
tym przepadku ich sprzymierzeńcy.
Zrywam się z ławki i robię to tak gwałtownie, że
zwracają na mnie uwagę. Zresztą są tak blisko, że musieli mnie zauważyć. Biegnę
co sił, ale oni są szybsi. Przebiega ledwie parę metrów. Łapią mnie.
- A komu to się tak śpieszy? – pyta jeden. Trzyma
mnie, więc nie widzę jego twarzy. Drugi śmieje się szyderczo. Jego śmiech
rozbrzmiewa po całym parku i ma wrażenie, jakby drzewa mu wtórowały. Ze strachu
nie mogę poruszyć żadną częścią ciała.
- Takie śliczne dziewczynki nie powinny same
spacerować po parku o tak późnej porze, to niebezpieczne…
- Puszczajcie mnie – wyrywa mi się, a tamci
ponownie zaczynają się śmiać. Muszę coś zrobić, inaczej nie mam szans wyjść z
tej sytuacji cało. W mojej głowie pojawia się obraz Zuzy. Jeżeli ja jej nie
pomszczę, to nikt inny tego nie zrobi. Policja po pewnym czasie umorzy
śledztwo. A ktoś musi odpowiedzieć za jej krzywdę.
Moi oprawcy śmieją się jak opętani i przychodzi mi
na myśl, że są naćpani. Normalnie nie zachowywaliby się tak. Dodatkowo przez
ten śmiech uścisk staje się luźniejszy. Może to moja szansa…
Zbieram w sobie całą odwagę i szarpię. Ku mojemu
zdziwieniu robię to na tyle mocno, że koleś się przewraca. Nie mogę jednak długo
cieszyć się z sukcesu, bo jest jeszcze ten drugi.
- Ty mała suko… - syczy, zbliżając się do mnie. Jak
szalona rzucam się do ucieczki.
Moją jedyną szansą jest wydostanie się z parku.
Gnam jak głupia, nie obracając się za siebie. Kiedy widzę już światła
samochodów, postanawiam jednak zobaczyć jak duże jest zagrożenie. Dysząc ciężko
odwracam się. Nikogo za mną nie ma. Jednak na ulgę pozwalam sobie dopiero kiedy
idę już chodnikiem i mijają mnie samochody i pojedynczy przechodnie. Potwornie
zmęczona i nadal mocno przerażona całą sytuacją udaję się do najbliższego
bezpiecznego miejsca.
Właściwie gdyby nie Amerykanin razem z życiem Zuzy
skończyłoby się moje życie. A on po prosu był. Czasem mnie irytował, czasem
pocieszał. Pojawiał się z tym swoim głupim uśmieszkiem sprawiając, że na mojej
twarzy też pojawiał się uśmiech. Kiedy tylko mógł zabierał na spacery albo
kupował wielką torbę popcornu i odpalał jakiś film w komputerze. Nie starał się
zastąpić mi Zuzy, ale choć odrobinę wypełnić pustkę jaka po niej została. Nawet
nie wiem kiedy stał mi się kimś bliskim…
Dość sprawnie pokonuję schody i napastliwie
naciskam dzwonek. Drzwi jeszcze nie otwierając się do końca, a ja już zaczynam
nawijać.
- Boże, Paul, jak dobrze, że jesteś, myślałam, że
już pomnie, to… - urywam, widząc Amerykanin. Jest bez koszulki i z miną jakby
ducha zobaczył.
- Mogę wejść? – pytam, choć nigdy nie musiałam o to
pytać. Jego mieszkanie zawsze stało dla mnie otworem i nie raz stawało się
miejscem, gdzie odnajdywałam spokój po wizycie na cmentarzu. Teraz Paul wydaje
się nieco zmieszany moim pojawianiem się pod drzwiami jego mieszkania.
- Właściwie, to… - nie kończy zdania, bo zza jego
pleców dobiega inny głos. Kobiecy głos.
Robię duże oczy, a on patrzy w podłogę. Po chwili
obok niego materializuje się postać kobiety.
Głośno wciągam powietrze, a potem bez słowa zbiegam
ze schodów, ignorując jego wołanie. Po chwili znów idę rzeszowską ulicą, gdzie
za każdym zakrętem może czaić się niebezpieczeństwo.
***
Lepiej nie będę wypowiadać się na temat tego powyżej, bo mam wrażenie, że za każdym razem jest coraz gorzej. Nie wiem, może to przez brak ligowych rozgrywek... Już odliczam dni do Serbii.
Ziomek w Zenicie! Dumna jestem z niego, chociaż za dużo to go sobie nie pooglądam (jeśli w ogóle). O Winiarze to już nawet nie wspominam. Ale że Jarski w Gdańsku... No nie wiem.
Cały niedzielny wieczór śmiałam się z Raphaela i jego bolącego palca. A De Cecco długo będzie się śniła ta przechodząca piłka.
Trochę się rozpisałam. W każdym razie nie zwracaj uwagi na błędy, który pewnie jest masa, no i twórz to swoje dzieło.
Buziaki.
P.S. Witam nową czytelniczkę. Miło mi, że to opowiadanie przypadło ci do gustu. Pozdrawiam.
Bardzo fajnie zaczyna się to rozkręcać... jak zawsze:) Ja w przeciwieństwie do ciebie z Raphaela się nie śmiałam bo było mi go szkoda i nie było ręczniczka ani jego kółek na boisku, ale potem jak się cieszył ze złota i jak skakał to jednak się śmiałam. Ale tylko troszeczkę;)
OdpowiedzUsuń