28 maja 2013

7. „Czy w sprawie Zuzy coś się ruszyło, czy będziecie czekać aż sprawca sam się do was zgłosi?”

Złość dosłownie pulsowała mi w żyłach. Nigdy wcześniej nie byłam tak wściekła. I to wściekła na siebie. Bo znów dałam się omamić facetowi, któremu tak naprawdę na mnie nie zależało. Chociaż… Ostatni dni były okropne, ale dzięki Lotmanowi jakoś je przeżyłam. Bez niego byłoby gorzej. To on podtrzymywał mnie na duchu po stracie Zuzy. Dzwonił, odwiedzał, ocierał moje łzy. Po prostu przy mnie był, kiedy go potrzebowałam.
   Szybko przetarłam oczy, bo cisnęły mi się do nich łzy. Nie będę przez niego płakać. Nie będę marnować czasu na użalanie się nad sobą i tym jak bardzo czuję się oszukana. Sama jestem sobie winna. To jednak trzeba puścić w niepamięć. Teraz muszę odnaleźć mordercę Zuzy. Muszę.
   Mijałam właśnie niezbyt przyjemne miejsce. Była to ślepa ulica, na której końcu stał ogromny ceglany mur. Chciałam jak najszybciej minąć to miejsce, bo nawet za dnia przechodząc tutaj miałam ciarki na plecach. Zatrzymałam się jednak gwałtownie, bo na końcu ulicy ktoś zaśmiał się przerażająco. Od razu poznałam ten śmiech.
   Szybko cofnęłam się za jakiś śmietnik, żeby mnie nie zauważyli. Z przyśpieszonym oddechem i bijącym sercem ostrożnie wyjrzałam zza niego by ocenić szanse swej ucieczki. To co zobaczyłam nie było miłe.
   Tych dwóch naćpanych gości stało na końcu tej ulicy. Nie byli sami. Znaleźli sobie nową ofiarę, bo jeden z nich trzymał w mocnym uścisku przerażoną dziewczynę. Przełknęłam głośno ślinę.
   Musiałam coś zrobić, ale każde wyjście wydawało mi się złe. Wokół nie było żywego ducha, więc nie miałam kogo prosić o pomoc. Jak na złość nie miałam przy sobie komórki, która rozładowała mi się rano i zostawiałam ją w domu. Znalezienie pomocy zajęłoby zbyt wiele czasu. A co mogłam zrobić w pojedynkę? Z drugiej strony nie mogłam ratować własnego tyłka i zostawić jej na pastwę tych debili. Adrenalina znów zaczęła krążyć w moich żyłach.
   Śmiech, ten przerażający śmiech znów wypełnił całą przestrzeń. Tym razem przy akompaniamencie cichego krzyku tej biedaczki. Teraz był czas na działanie.
   Bez żadnego konkretnego planu, ale za to ze mieszanką złości i chęci zemsty, która mnie wypełniała, wyskoczyłam zza tego pojemnika z bojowym okrzykiem. To ich zaskoczyło. Podbiegłam najpierw do tego, który stał bliżej i wymierzyłam mu cios pięścią prosto w nos. Czując jakby coś mi pękło w ręce, odwróciłam się w stronę dziewczyny i tego drugiego świra. Nadal ją trzymał, ale ona chyba zwietrzyła swoją szansę, bo zaczęła się szarpać, a ja podbiegłam, żeby jej pomóc. Zaczęłam okładać kolesia pięściami i torebką, więc ten aby osłonić się przed moimi ciosami puścił dziewczynę. Wrzasnęłam tylko: „WIEJ!!!” i tamta rzuciła się do ucieczki, a ja za nią. Biegnąc słyszałam jak ci kolesie dość szybko się pozbierali i gonią nas. Wiedziałam, że jeżeli nie znajdziemy szybko jakiejś kryjówki te świry nas dopadną.
   Wtedy na skraju ulicy z piskiem opon zatrzymał się samochód i drzwi od strony pasażera otworzyły się na oścież. Bez zbędnych ceregieli kazałam tej nieznajomej pakować się na tył, a sama zajęłam miejsce obok kierowcy. Szybko zamknęłyśmy drzwi i auto z dużym przyśpieszeniem odjechało.
   - Nic ci nie jest? – spytałam, odwracając się do nieznajomej. Pokręciła głową, a jej oczy pełne były jednocześnie przerażenia i ulgi.
   - Możesz zawieść nas na komisariat? – zwróciłam się tym razem do kierującego autem Paula. Kiwną głową i dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo trzęsą mu się ręce. Nie spytałam skąd się wziął na tej ulicy, tylko w duchu dziękowałam, że się tam pojawił. Przez całą drogę na komisariat milczeliśmy. 
   A kiedy dotarliśmy już na miejsce kazałam wysiąść tej dziewczynie i obie opuściłyśmy auto Paula bez słowa. Szybko weszłyśmy do budynku i kolejny raz dzisiejszego dnia miałam szczęście. Kostecki akurat wychodził ze swojego gabinetu.
   Od razu rzuciłam się do niego z nakazem natychmiastowego wysłania radiowozu na tą nieszczęsną ulicę. Marne były szanse, że ci dwaj psychole nadal tam są, ale trzeba było próbować. Kosteckiemu chyba cisnęło się na usta milion pytań, ale widząc moje rozgorączkowanie i przerażoną minę tej drugiej dziewczyny kazał nam wejść do gabinetu. Sam zajął się wydawaniem poleceń innym funkcjonariuszom.
   Gabinet Kosteckiego znałam już dość dobrze więc bez skrępowania zajęłam jedno z krzeseł, drugie wskazując tej nieznajomej dziewczynie. Przysiadła na nim lekko speszona.
   - Na pewno nic ci nie jest? – spytałam, a ona pokręciła głową. – Jak masz na imię?
   - Weronika – odpowiedziała. Głos jej drżał. Mój na szczęście już się uspokoił.
   Nie minęła minuta i Kostecki już był w swoim gabinecie. Obrzucił nas badawczym spojrzeniem, a potem zasiadł za biurkiem.
   - Słucham – powiedział tylko. Spojrzałam zachęcająco na Weronikę, ustępując jej pierwszeństwa. Niech dziewczyna wszystko z siebie wyrzuci. Będzie jej lepiej.
   Więc Weronika ze spuszczonymi oczami i cały czas drżącym głosem opowiadała jak to wracała do domu i ci kolesie ją zaczepili. Chciała im uciec, ale jeden z nich złapał ją i zaciągnął w ten ślepy zaułek. Okropnie się tego słuchało, zwłaszcza, że samemu przeżyło się coś podobnego.
   Weronika powiedziała jeszcze o moim pojawieniu się i ucieczce. Kostecki podziękował jej i podał kubek z wodą. Przyszła kolej na mnie.
   - Miałam dzisiaj niebywałe szczęście spotkać tych typków dwa raz – zaczęłam swoją opowieść. Kostecki splótł palce, kładąc dłoń na biurko, jakby się modlił. Jego oczy patrzyły na mnie badawczo.
   Opowiedziałam mu praktycznie wszystko, pomijając tylko to, co zastałam w mieszkaniu Lotmana. Na szczęście nie wypytywał o to.
   Kiedy skończyłam nie miał za wesołej miny.
   - Ale jest jeszcze coś o co chciałam zapytać – dodałam szybko, bo widziałam, że zamierza prawić mi morały, a przecież to była moja szansa by coś z niego wyciągnąć – Czy w sprawie Zuzy coś się ruszyło, czy będziecie czekać aż sprawca sam się do was zgłosi?
   Oczy mu się zwęziły. Wiedziałam, że to go zdenerwuje, ale chciałam go sprowokować.
   - Czy może Pani chwilę poczekać na korytarzu? – zwrócił się do Weroniki, a ta posłusznie opuściła jego siedzibę. Zostaliśmy sami. Czekałam na wybuch.
   Kostecki zerwał się ze swojego krzesła i podszedł do mnie. Pochylił się nade mną, tak, że dokładnie widziałam drobne piegi na jego nosie. Zrobiło mi się niebezpiecznie gorąco.
   - Przysięgnij, że przestaniesz zajmować się tą sprawą.
   To nawet nie była prośba. On tego zażądał. Zaśmiałam się ponuro.
   - Nie przestanę zajmować się tą sprawą dopóki sprawca nie zostanie złapany – powiedziałam twardo, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Odsunął się trochę patrząc na mnie błagalnie. Hubert też tak na mnie dzisiaj patrzył.
   - To nie jest zabawa – rzucił. Takie argumenty mnie nie przekonują. On chyba nie rozumie jakie to wszystko ma dla mnie znaczenie. Nie zaprzestanę swojego śledztwa.
   Podniosłam się z krzesła z zamiarem wyjścia. Złapał mnie za łokieć.
   - Proszę cię…
   Wyrwałam się z jego uścisku i wyszłam na korytarz. Siedząca w poczekalni Weronika poderwała się z krzesła. Dałam jej znak, że wychodzimy.
   Na zewnątrz czekał na nas Lotman. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc chciałam go zignorować i zadzwonić po taksówkę. Wracanie na piechotę do domu w ogóle mi się nie uśmiechało. Ale to on zaproponował, że nas odwiezie. Zgodziłam się, bo byłam potwornie zmęczona i marzyłam już tylko o tym, by znaleźć się w domu.
   - Dokąd cię odwieźć? – spytałam Weronikę, kiedy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie. Podała mi adres, a ja przekazałam go Lotmanowi. Kiwnął głową co chyba miało oznaczać, że wie gdzie to jest.
   Droga jakoś dziwnie mi się dłużyła. I strasznie rozstrajała mnie bliskość Lotmana. Ciekawe ile czasu tak mnie okłamywał…
   Zostawiliśmy Weronikę pod jej domem, a ona na pożegnanie obsypała nas dużą ilością słowa Dziękuję i zaproszeniem na herbatę. Wydaje się  być miłą dziewczyną. Kto wie, może kiedyś skorzystam z jej zaproszenia…
   Droga pod mój dom też przebiegała w ciszy. Irytowało mnie to, bo po cichu liczyłam, że Lotman może zacznie się tłumaczyć. A tu nic.
   Kiedy już zaparkował pod moja posesją, rzuciłam w jego kierunku krótkie podziękowanie i szybko wyszłam z samochodu. Wyszedł za mną.
   - Oliwia, zaczekaj…
   Zatrzymałam się przy furtce, jednak nie odwróciłam się w jego stronę.
   - Bałem się o ciebie…
   - Daj spokój – przerwałam mu ze złością – Wracaj lepiej to tej swojej… tej…
   - To moja żona – powiedział cicho, a ja zacisnęłam usta. Nie musiał tego mówić, przecież widziałam ją na zdjęciach – Ale to nie jest tak jak myślisz – dodał szybko, ale ja już nie miałam ochoty go słuchać. Szybko weszłam na podwórko, zamykając mu furtkę przed nosem. Wpadałam do domu, gdzie panowała idealna cisza. Matka musiała już położyć się spać, przekonana, że jestem pod opieką Paula.
   W swoim pokoju padałam na łóżko. Nie miałam już nawet siły na prysznic. Za dużo było wrażeń jak na jeden dzień. Zapaliłam lampkę i jakoś nie mogłam się zmusić, bo zgasić ją, gdy kładłam się spać. Trochę się bałam.
   Najgorsze było jednak nie to, że dwa razy trafiłam na jakiś świrów, którzy nie mieli wobec mnie przyjaznych zamiarów, ani to że Hubert boi się czegoś, w co prawdopodobnie zamieszana była Zuza i przez to zginęła. Najgorsze było to, że zapędziłam się w uczuciach w stosunku do żonatego faceta, co już z definicji nie może przynieść nic dobrego. Bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: potrzebowałam zaledwie kilkudziesięciu dni by  Paul Lotman stał się dla mnie kimś ważnym, odkładając na bok fakt, że jest on formalnie związany z inną kobietą.
 
***
Takie tam. Szału nie ma.
Savaniego też nie ma, ale dobry skład Sovii nie jest zły. Ale co tam, jest Dick Kooy, ja i Irek cieszymy się bardzo.
W sobotę FF i musimy tak kombinować, żeby obejrzeć ten mecz, a ja przy okazji muszę jeszcze kiedyś nauczyć się na poniedziałkowy i wtorkowy egzamin i nie mam pojęcia, kiedy to zrobię.
Do zobaczenia w domu. I mam nadzieję, że się podobało.

1 komentarz:

  1. mnie interesuje jedno, czemu Kostecki zabrania jej plątanie się w te sprawę, skoro oni mogą mieć coś wspólnego ze śmiercią jej przyjaciółki... Savaniego też mi szkoda, bo z miłą chęcią bym patrzyła na Resoviaków z nim na boisku, no ale trzeba mieć nadzieję, że może kiedyś ubierze koszulkę w biało- czerwone pasy

    OdpowiedzUsuń